umowy (na szczęście nie ja podpisuje) |
Co prawda daleko mi (na szczęście)
do Dziekan Kachniewskiej w zakresie niedospania i przeciążenia pracą, ale
zdecydowałam się opisać swój pierwszy tydzień w roku akademickim (czyli bodaj
piąty od objęcia funkcji prodziekana SM). Dni mijają w tak zawrotnym tempie, że
często zlewają mi się w jeden długi ciąg pogoni za czasem. Dziekan
Kachniewska nakazała nam – prodziekanom – założenie sobie kalendarzy w Googlu,
w których skrzętnie wpisujemy nasze zobowiązania zawodowe. Często nie starcza
linijek.
Codziennie:
- Podpisuję podania od godziny do ponad dwóch, w zależności od tego, ile się zbierze (a obecnie zbiera się w dziesiątkach centymetrów, choć poniekąd to przez dołączone teczki). W niejednoznacznych przypadkach męczę Asystentki Toku, a w szczególnie trudnych – Dziekana Wierzbickiego.
- Intensywnie koresponduję ze światem zewnętrznym i nie tylko. Są to głównie bieżące sprawy studentów (pytania typu jak się wyrabia legitymację, które również niekiedy trafiają do mnie staram się odsyłać do Asystentek Toku, w kwestiach, w których mogę pomóc – np. wykładowca do dziś nie wpisał oceny z I terminu – staram się to zrobić). Do tego dochodzą maile strategiczne i paraegzystencjalne z Szefową (dzienna średnia z bieżącego tygodnia to 2x10+).
- Choć nie powinnam tego robić, to jednak zaglądam na fora magisterskie na FB i czasami tam się udzielę (docelowo mam nadzieję, że uda się nam znaleźć wolontariusza, który znałby odpowiedzi na Wasze pytania i nie byłby Dziekan Kachniewską ani mną); staram się także codziennie coś wstawić na dziekanatowego bloga i przejrzeć komentarze.
- Staram się także regularnie jeść (chociaż śniadanie i późną kolację) i – uwaga – spać.
Do tego:
- W poniedziałki mamy Kolegia Dziekańskie, czyli 1,5h+ intensywnego zastanawiania się, która z pilnych spraw jest najpilniejsza i jak ją ugryźć. Teraz na tapecie była procedura dyplomowania. W tym dniu przyszła jeszcze pani, która nam zaproponowała wykładzinę do pokoju dziekańskiego, aby choć trochę go ocieplić i zneutralizować niesamowity pogłos (pokój dziekański ma 5 m wysokości).
- We wtorek była inauguracja, a ja przed nią miałam zebranie Katedry (bo ja jeszcze teoretycznie pracuję w Katedrze…), potem sprawy dziekanatowe, zajęcia na SGH i gościnne na UW.
- W środę z rana zrealizowałam wypad poza Warszawę – pewna zaprzyjaźniona firma może oddać Dziekanatowi dwa używane biurka, które w miarę by pasowały do naszych starych-nowych różnorodnych mebli. Takiej okazji nie można przepuścić. Ciąg dalszy tej historii jeszcze nastąpi. Potem miałam dyżur katedralny (pojawiły się całe dwie osoby, czyli luz) i prodziekański – tu było znacznie intensywniej, skończyło się po ponad 2 godzinach. W efekcie mój dyżur zazębił się z dyżurem Dziekana Matusewicza (a już myślałam, że te kolejne kilkanaście+ osób czekają jeszcze do mnie). Udało mi się także zamknąć swoją część aplikacji do pewnego konkursu unijnego (teoretycznie jestem nadal pracownikiem naukowym…)
- W czwartek dwa zajęcia w SGH ranną porą, potem odwołane cotygodniowe spotkanie dziekanów z Rektorem Ostaszewskim (co było okazją do omówienia spraw DSM, czyli brak spotkania zamienił się w spotkanie), sprawy pozauczelniane, nagranie i chyba udało mi się już koło 17:00 dotrzeć do domu. Zdalnie udało mi się wreszcie ruszyć dział FAQ na stronie DSM oraz napisać z Dziekan Kachniewską artykuł o blogu do „Gazety SGH”.
- W piątek była tylko akcja nowa grupa wykładowa z Ekonomii pracy i podpisanie części zaległych z czwartku podań + podań piątkowych. Od późnego popołudnia zabrałam się więc za własne zdrowie, bo dnia poprzedniego straciłam głos (kto był na wykładzie ten słyszał). Za to dzisiaj rano spotkałam się z naszymi prawnikami i do południa pracowaliśmy nad procedurą dyplomowania.
Odnoszę wrażenie, że ja jeszcze
coś robiłam, ale nie pamiętam. Przyszły tydzień zapowiada się równie ciekawie. W
programie – obok rutynowych spotkań i spraw – są trzy spotkania ze
studentami/doktorantami chętnymi do włączenia się w prace DSM, konferencja
mojej Katedry, wykład Noblisty, a także nowe kwiatki do Dziekanatu.
Tak - umowy to niestety ja :-( Już mam zakwasy w prawym przedramieniu.
OdpowiedzUsuńA faksymile nie wchodzi w rachubę? Faktycznie, masa papierów, współczuję!
UsuńNiestety - nie. To umowy w sprawach finansowych i nie da rady... Problem jest nawet nie w tym, że ręka, czy noga, tylko w tym, że ten czas można byłoby poświęcić na dziesiątki pożyteczniejszych spraw!
UsuńPodziwiam :)
OdpowiedzUsuńNigdy bym nie pomyślała, że doczekamy się takiego zmotywowanego i otwartego na studentów dziekanatu ;) Cały blog z kolei bardzo przyjemnie się czyta (tu mam na myśli nie tyle treść, która oczywiście jest ciekawa i przydatna ale głównie sposób jej przekazu).
Szczerze? My, a przynajmniej ja, też żeśmy na początku września tak nie myślały, ale to chyba dlatego, że spadła na nas nagle cała administracyjna rzeczywistość. Ale skoro ten kanał działa - będziemy pisać. Zauważyłam, że na grupach FB zaczynają sobie Państwo sami cytować punkty regulaminu. I oto chodzi! ;)
Usuń