8 cze 2015

Jeszcze o zwrotach

Po moim niedawnym wpisie poświęconym formom zwracania się studentów do niestudentów posypały się anegdoty. Jedna z ciekawszych dotyczy tego, że pewna studentka pisze do jednego z prodziekanów: „Kochany Panie [i tu imię]”. Już wiem, dlaczego na jego dyżur przychodzi znacznie więcej studentów. Zauważyłam zarazem, że warto jednak ten wpis uzupełnić. Tym razem skupię się nie tyle na „dzień dobry” i „Pani Katarzyno”, co na stopniach i tytułach, bo z tym również – jak widzę i doświadczam od lat kilkunastu – bywa problem. 

Lat temu kilkanaście zdobyłam pierwszy tytuł zawodowy magistra (później dozbierałam jeszcze dwa, ale raczej na zasadzie kolekcjonerstwa). Formy „Pani Magister” nie cierpiałam i nie polecam (chyba że na farmacji ;)); forma „Pani Doktor” była na wyrost i niepotrzebnie – ani chyba tak staro nie wyglądałam, ani nie czułam się przez to bardziej doktorem. Najlepiej czułam się ze zwykłym „Proszę Pani”. 

Później sytuacja robi się prostsza – osoba ze stopniem doktora (oznaczonym jako „dr” przed nazwiskiem) jest „Panem/Panią Doktor/em” i tu specjalnych pułapek nie ma. Doktor habilitowany (dr hab.) to też „Pan(i) Doktor”, o ile nie ma znaków szczególnych w postaci dodatku „prof. nadzw. SGH”, albo „prof. SGH”. Dodatek ten oznacza nie tyle profesurę belwederską (czyli tytuł profesora), co zatrudnienie na stanowisku profesora. Ale już umożliwia zwracanie się per „Pan(i) Profesor(ze)”. Do doktora habilitowanego nie ma co mówić „Pani/e Doktor(ze) Habilitowany/a”, natomiast warto pamiętać o „hab.” w wersji pisemnej, bo to jednak czy w starej czy w nowej procedurze sporo zachodu. I na koniec „prof. dr hab.” albo „prof. zw. dr hab.”, czyli profesor tytularny (ten drugi dodatkowo zatrudniony na stanowisku profesora zwyczajnego), który jest „Panem/Panią Profesor”. 

Osoby dociekliwe mogą sprawdzić co i jak (a raczej kto i z czego) w bazie „Ludzie Nauki”, dla mniej dociekliwych, ale lubiących pewność co do poprawności zwrotu wystarczy książka adresowa SGH

I na koniec auto-anegdota: studiując na I roku (było to dawno temu, w poprzednim tysiącleciu), wpisałam w indeks (były wówczas papierowe) jednemu z wykładowców sam „dr”. Gdy podeszłam, aby wpisał mi ocenę, dopisał sobie „prof.” i „hab.” patrząc na mnie wymownie, a ja zastanawiałam się, czemu tak się pieni – w końcu imię i nazwisko się zgadza. Biorąc pod uwagę, że doktorat zrobiłam po sześciu latach od uzyskania tytułu zawodowego, habilitację – po ośmiu od doktoratu, a ciągu dalszego nie widać, z perspektywy dnia dzisiejszego dziwię mu się nieco mniej (i dla porównania: studia licencjackie trwają 3 lata, a magisterskie zazwyczaj 2).