31 lip 2014

Kiedy wolność nie popłaca

Podróże niewątpliwie kształcą, o czym świadczy rosnące zainteresowanie studentów wyjazdami zagranicznymi. Większość decyduje się na tę czy inną formę Erasmusa, nieliczni idą o krok dalej wybierając opcję tzw. free mover. Sformułowanie „krok dalej” może być w tym kontekście rozumiane na dwa sposoby – krok dalej = poza standardową ofertę, ale i krok dalej = ku większym problemom natury administracyjnej. 

W ramach „free mover” student wyjeżdża na uczelnię zagraniczną we własnym zakresie i na własne ryzyko. My kierujemy go na wyjazd na podstawie Learning Agreement, gdzie wpisane są przedmioty, jakie student zamierza realizować. I dobrze. Problem pojawia się na poziomie uczelni zagranicznej, która niekoniecznie musi się w tej dokumentacji odnaleźć. Nie wiążą jej przecież żadne zobowiązania – ani umowa bilateralna, ani porozumienia erasmusowe. Uczelnia może zatem LA podpisać, ale nie musi. 

I teraz co dalej? Student z uczelni zagranicznej dostaje jakąś formę zaświadczenia, że studiował. LA podpisać nie musi, a czasami wręcz nie chce. W jednym z przypadków, z jakimi się teraz zmagamy student przyniósł z uczelni zagranicznej wydruk w PDF. Jak na tej podstawie go rozliczyć? 

W standardowej procedurze po zrealizowanym stypendium zagranicznym student otrzymuje Transcript of Records (zwany popularnie ToRem). Na podstawie tego dokumentu, wystawionego przez uczelnię zagraniczną i podpisaną przez lokalnego Koordynatora, pracownik Działu Programów Międzynarodowych dokonuje wstępnego rozliczenia. Sprawdza zgodność przedmiotów na ToRze z deklaracją, przepisuje punkty ECTS (luba zamienia punkty kredytowe na ECTS), przepisuje oceny na skalę ocen obowiązująca w SGH. Takie rozliczenie trafia do Dziekanatu i przechodzi dalszą drogę, której końcem jest wpisanie wyników kształcenia osiągniętych za granicą do wirtualnego dziekanatu. 

Jeśli jednak uczelnia przyjmująca naszego free movera nie zechce wystawić oficjalnego ToRu, a poleca studentowi wydrukować sobie oceny z ichniego WD, albo odmawia podpisu wystawionego (w bólach) zaświadczenia, wówczas Dział Programów a następnie Dziekanat mają związane ręce. I nie chodzi tu o brak zaufania do studenta – dokumenty po wyjeździe muszą spełniać minimum wymogów administracyjnych, w tym posiadać podpis i pieczęć osoby go wystawiającej. W ten sposób znajdujemy się w impasie – uczelnia przyjmująca twierdzi, że poszła na tak dalekie ustępstwa (wystawiając niepodpisany ToR), że już nic więcej dla studenta zrobić nie może, administracja SGH nie przyjmuje rozliczenia, które nie spełnia wspomnianych wymogów, a student oczekuje zamknięcia semestru oraz wpisania do WD efektów ciężkiej pracy, za którą dodatkowo zapłacił z własnych środków. 

Czy w związku z tym odradzamy wyjazdy free moverom? Oczywiście nie. Prosimy tylko, aby we własnym interesie i dla spokoju ducha (a właściwie wielu duchów, bo i naszych i DPM), studenci dmuchali na zimne i wybierali uczelnie, które program free mover znają i stosują. Takie, które wystawią niezbędne zaświadczenia lub (idealnie) podpiszą przywieziony Learning Agreement. Nie jest to nota bene niczym niezwykłym – SGH również przyjmuje studentów-free moverów. Nikt nie odmawia im podpisu na LA, które obowiązuje w kraju, z którego student przyjechał. Jeśli nie da się tych informacji uzyskać samodzielnie, zawsze można zwrócić się o pomoc do pracowników Działu Programów Międzynarodowych. Ale przed wyjazdem, a nie po powrocie z nieważnym kwitkiem. 

Współautor: dr Magda Szybiak

15 lip 2014

Wyjazd z warunkiem i granice stawania na głowie

Niewiele spraw przetacza się przez Dziekanat o tej porze roku. Wyjątkiem są smutne, bo w zasadzie nierozwiązywalne, przypadki, kiedy student zakwalifikował się na uczelnię zagraniczną, a poległ na jednym z egzaminów. Zasada żelazna brzmi, że nie można wyjechać zagranicę z wpisem warunkowym, czyli z niezaliczonym przedmiotem. To, że termin poprawkowy nieraz wypada po rozpoczęciu semestru na uczelni zagranicznej nie jest furtką do negocjacji. Wiąże się raczej z dużym ryzykiem – jeżeli ktoś chce je jednak podjąć – i niemałymi kosztami. Takie są warunki brzegowe. 

Studentami studiów anglojęzycznych, jak i tymi, którzy wybierają się zagranicę zajmuję się od roku. Przez ten czas ani razu nie zmieniłam tych zasad – zwłaszcza że niby jak, skoro są one odgórne – poza jednym półprzypadkiem, który zresztą wszystkim zaangażowanym strom (studentowi również) nie wyszedł na dobre. Tym razem zamierzałam stanąć na głowie. Bo oto dni temu kilka otrzymałam następującego maila, z którego zacytuję fragment: 
Dostałem się na wymianę zagraniczną do (...), jednak w związku z kolizją egzaminów, mam niezaliczony jeden przedmiot (...) Wykładowca niestety nie zgodził się na przeprowadzenie drugiego terminu egzaminu wcześniej niż we wrześniu. 
Ogłaszam konkurs (bez nagród), dlaczego autor maila nie ma zaliczonego jednego przedmiotu: 
  • A) w związku z kolizją egzaminów (domyślnie: były dwa egzaminy o tej samej porze i nie mógł się bilokować)
  • B) z innych powodów 
Dramatyzmu dodaje fakt, że semestr zaczyna się w sierpniu, czyli przed poprawką, której efekt nie może być przecież znany.

Zakładam opcję A. Student dopełnił wszelkich formalności – zgłosił kolizję, ma nawet nadwyżkę punktów ECTS. Brak umiejętności bilokacyjnych nie jest ewidentnie jego winą. Zaczynam kombinować, jak tu stanąć na głowie – badam Dziekan(kę) Kachniewską, co ona na takie akrobację, a ponieważ sprawa jest „bardzo pilna” umawiam się tuż po powrocie z delegacji służbowej ze studentem w Dziekanacie. Wspólnymi siłami stajemy na głowie. A tu wyskakuje (dosłownie, bo w WD) opcja B. Kluczowa okazała się informacja o niezaliczonym przedmiocie, którą należy rozumieć dosłownie, czyli 2.0. 

Nie za bardzo rozumiem co ma do tego kolizja i chyba nie chcę rozumieć. Szkoda, i to nawet nie mojego przyjazdu do SGH, co raczej przyszłych studentów. Na dalsze akrobacje póki co nie mam ochoty. Nadwyrężył mi się kręgosłup.

13 lip 2014

Podwójny dyplom? Czemu tak?!

Kiedy zostałam zaproszona do napisania o programach podwójnego dyplomu na blog DSM od razu zaczęłam zastanawiać się nad tytułem. Pierwszy, jaki przyszedł mi do głowy „Jak nie ‘wyłożyć’ się na rozmowie kwalifikacyjnej?” miał zbyt szeroki zasięg, bo mógł odnosić się do jakiejkolwiek rozmowy kwalifikacyjnej. Był on poza tym spowodowany zmęczeniem mózgu po przeprowadzeniu 7 intensywnych rozmów kwalifikacyjnych do programu z Kolonią. Przez kilka następnych dni chodził za mną tytuł „Podwójny dyplom? Dlaczego nie?”. On jednak również nie wydaje się adekwatny, ponieważ patrząc z perspektywy 4 lat koordynowania tych programów i – niestety – ciągle małego nimi zainteresowania wśród naszych studentów, powinno się raczej zadać pytanie „Dlaczego tak?”. 

Idea programów podwójnego dyplomu istnieje już od wielu lat, choć w Polsce, ze względu na obowiązującą do 2011 roku ustawę o szkolnictwie wyższym trudno było je tworzyć, co sprawia, że jesteśmy sporo „do tyłu” w porównaniu z innymi krajami. Niemniej w SGH działały programy umożliwiające uzyskanie nie tylko dyplomu naszej uczelni, ale również dyplomu, lub przynajmniej certyfikatu realizacji ścieżki w kooperacji z uczelnią zagraniczną. Świetnym tego przykładem jest nasz flagowy program – CEMS MIM (dający wspólny dyplom 29 najbardziej prestiżowych szkół biznesu na świecie, w którym SGH uczestniczy od 1998 r.) czy działające od 20 lat Polsko-Niemieckie Forum Akademickie, lub – niestety już nieistniejące – program podwójnego dyplomu ze SciencesPo Paris oraz Program Studiów Europejskich (PSE). Z dumą mogłabym powiedzieć, że pod względem tworzenia i realizacji tego typu projektów, SGH należy do czołówki na polskim rynku. Mogłabym, ponieważ fakt „posiadania” programów, a co za tym idzie ogromna praca wykonywana przez pełnomocnika rektora ds. programów podwójnego dyplomu, pracowników akademickich doradzających w kwestiach merytorycznych oraz mojej skromnej osoby niestety nie idzie w parze z liczbą realizujących je studentów. 

Programy podwójnego dyplomu (PPD), dają szansę bardzo dobrym, ambitnym i wiedzącym, czego chcą studentom na uzyskanie dyplomu dwóch uczelni w ciągu zaledwie jednego toku studiów. Oprócz walorów naukowych dochodzi m.in. możliwość sprawdzenia się w środowisku wielokulturowym, nawiązania kontaktów osobistych i zawodowych, znalezienie ciekawej pracy. W chwili obecnej oferujemy programy zarówno na poziomie magisterskim, jak i licencjackim (właśnie podpisaliśmy umowę o utworzeniu programu z uczelnią z Korei, który ruszy już od najbliższego roku akademickiego) we współpracy ze starannie dobranymi uczelniami partnerskimi. Oprócz tego rozszerzyliśmy zakres niektórych programów, aby dać szansę większej ilości studentów (np. dodanie ścieżki niemieckojęzycznej z zakresu zarządzania w PPD z Johannes Gutenberg University Mainz, która jest dostępna dla studentów FiR i Zarządzania). Wydawałoby się, że w naszej uczelni nie powinno być problemu ze znalezieniem kandydatów odpowiadających takiemu profilowi. Jednakże albo z winy polityki informacyjnej, być może błędnego przekonania, że te programy to przyszłość edukacji, a może jednak z faktu, iż nie ma w naszej uczelni aż tylu świetnych i ambitnych studentów, którzy chcieliby podjąć wyzwanie, niestety nie udaje nam się zapełnić wszystkich dostępnych miejsc. 

Ciekawe jest to, że spore zainteresowanie naszymi programami jest wśród studentów, którzy planują przyjść do SGH na studia magisterskie z innych uczelni polskich; nasza bardzo szeroka współpraca z zagranicą jest dla nich jednym z ważniejszych powodów wyboru naszej uczelni. Jeszcze ciekawsze jest to, że znacznie większy popyt na PPD jest wśród studentów w uczelniach partnerskich, z którymi je realizujemy. We wspomnianym wyżej programie z Kolonią, rozmowy odbyły się jednostronnie – mieliśmy 7 kandydatów (na 5 dostępnych miejsc) z Kolonii i ani jednego z SGH, i to już drugi rok z rzędu. Czy to możliwe, że wymagany przez Kolonię GMAT jest jedynym powodem takiego stanu rzeczy? 

Jeszcze ciekawszy jest przykład naszego nowego programu magisterskiego z Technische Universität Berlin (TUB), którego pierwszą edycję właśnie zaczynamy. TUB jest jedną z najlepszych uczelni wyższych w Niemczech szczególnie wyspecjalizowaną w zakresie zarządzania innowacjami. TUB jest współzałożycielem i głównym filarem Europejskiego Instytutu Innowacji i Technologii (European Institute of Innovation and Technology – EIT), nowej inicjatywy Unii Europejskiej zmierzającej do stworzenia europejskiej organizacji naukowej na wzór amerykańskiego MIT. Oferowany przez TUB program „Master in Innovation Management and Entrepreneurship (IME)” plasuje się wśród najlepszych programów magisterskich z zakresu zarządzania w niemieckojęzycznych krajach według prestiżowego rankingu CHE (Centre for Higher Education Development). Dotychczas studenci IME mogli uzyskać podwójny dyplom University of Twente (Holandia), jednak podpisanie umowy z SGH spowodowało, iż więcej studentów zaaplikowało o kierunek – Warszawa niż Twente, i przyjeżdżają do nas już w październiku, choć zgodnie z planem powinniśmy zacząć ich przyjmowanie dopiero w 2015 r. Ponadto informacja o podpisaniu umowy z Warszawą spowodowała, że w tym roku o 40 miejsc w ramach IME walczyło ok. 430 kandydatów! Pierwotnie umowa o podwójnym dyplomie przewidywała po 5 miejsc dla studentów z TUB i SGH, jednakże w wyniku ogromnego zainteresowania wśród studentów z TUB zwiększyliśmy liczbę miejsc do 10, mając nadzieję, że zainteresowanie będzie obustronne biorąc pod uwagę prestiż partnera jak i niesamowicie ciekawą tematykę. Zadziwiające jest to, że o ile z TUB mieliśmy kilkanaście zgłoszeń od rewelacyjnych kandydatów i zmuszeni byliśmy stworzyć listę rezerwową, o tyle ze strony SGH aplikacje złożyły zaledwie 4 (!) osoby, w tym 2, które dyplom licencjata uzyskały na innych uczelniach. Ponadto, kandydaci, którzy nie dostali się do programu IME z przyczyn formalnych, byli zainteresowani rekrutacją na studia do SGH i aplikowaniem do PPD z naszej strony. Przeszkodą jednak był fakt, iż program jest oferowany na kierunku zarządzanie, a kandydaci niestety nie spełniali warunku znajomości języka polskiego, co podsunęło nam pomysł rozszerzenia umowy o kierunek International Business od 2015 r. Może to pozwoli nam, choć w tym programie, doprowadzić do równowagi wymiany… 

Być może zarzucicie mi, że próbuję Wam „wejść na ambicję” i nie będę zaprzeczać, że taki jest częściowo mój zamiar. Jako osoba, która w trakcie swoich studiów niestety nie miała takich możliwości wyjazdowych jak obecni studenci, po prostu nie mogę zrozumieć, że marnowany jest tak niesamowity potencjał. Pracuję w SGH od wielu lat (pracę zaczęłam sama będąc jeszcze studentką innej uczelni), więc mam naprawdę ogromny materiał porównawczy i ze smutkiem stwierdzam, że coraz mniej studentów zainteresowanych jest zdobyciem doświadczenia międzynarodowego. Powodów jest wiele, m.in. kariera zawodowa, brak przeszkód w podróżowaniu po świecie czy sytuacja materialna, ale czemu nie połączyć wszystkich tych rzeczy, aby zdobyć w przyśpieszonym tempie 2 dyplomy, które świetnie będą wyglądać w CV? Na dowód mogę podać przykłady naszych absolwentów, którzy zaraz po studiach znaleźli pracę np. w Google, Europejskim Banku Centralnym, firmach konsultingowych, reklamowych lub otworzyli własne firmy (czasem już w trakcie studiów), o których napisali swoje prace magisterskie. Może więc zatem, zamiast od pierwszego roku studiów licencjackich, uczestniczyć w wyścigu szczurów i wspinać się powoli po szczebelkach kariery, aby na koniec studiów być już zupełnie wypalonym zawodowo, warto zainwestować w niezapomniane i procentujące doświadczenie jakim jest program podwójnego dyplomu? W tym roku jest jeszcze szansa skorzystania z takiej możliwości, ponieważ we wrześniu odbędzie się kwalifikacja do PPD z European University Viadrina (zarządzanie, finanse i rachunkowość oraz International Business) oraz z Universidade Nova de Lisboa (zarządzanie), w ramach których wyjazdy realizowane są na drugim roku studiów. 

W imieniu dr Izabeli Bergel, pełnomocnik Rektora ds. programów podwójnego dyplomu i swoim serdecznie zapraszam! 

8 lip 2014

Czemu jest winien dziekanat?

Właściwie wpis mógłby być krótki, bo co do zasady dziekanat jest winien wszystkiemu :-) Niemniej wysyp kuriozalnych przypadków związanych z końcem semestru skłonił mnie do kilku szczególnych obserwacji, którymi się z Państwem podzielę. 

Wyjaśnienie tych przypadków możliwe było dzięki coraz większej odwadze studentów/wykładowców w zgłaszaniu się z prośbą o pomoc do DSM. 

Uważam to za największy sukces bloga, czy też szerzej: polityki przejrzystości, choć domyślam się, że wielu osobom nie w smak będzie sytuacja, kiedy student/wykładowca może zapytać wprost "Czy to prawda, że..." I nie wystarczy mu głupia odpowiedź - "bo w SGH mamy taki chory system".

  • Czy to prawda, że skoro nie mam oceny w protokole, to znaczy, że "jak zwykle protokół zapodziały Panie w Dziekanacie"?
Wszystkie protokoły (jeśli faktycznie zostały wypełnione przez wykładowcę i dostarczone do DSM) trafiają do jednej osoby - niezawodnej Pani Agaty, którą przyjęłam do pracy po najprawdziwszym "castingu", która nie ma na Uczelni żadnych krewnych ani "promotorów", o których bym wiedziała i która po prostu solidnie pracuje. Jeśli mówi, że protokół do nas nie trafił - to znaczy, że nie trafił. 
Zazwyczaj po wyjaśnieniach okazuje się, że dany wykładowca zapomniał, że ma 3 a nie 2 grupy, albo nie miał czasu jeszcze wpisać ocen, albo tysiąc innych powodów. Co wychodzi na jaw dopiero, kiedy student zapyta w DSM, dlaczego nadal nie ma oceny "skoro wykładowca już DAWNO ZŁOŻYŁ PROTOKOŁY"...

  • Czy to prawda, że mam zajęcia w niedzielę o ósmej rano, bo tak kazała Pani Dziekan?
Dziekan(at)  w ogóle nie ustala harmonogramu zajęć. Sama w niecierpliwością czekam na wyrok -  chociaż wiem z doświadczenia, że niedziela 8.00 rano to fajna pora: mało kto przychodzi, a jak już jest, to naprawdę zainteresowany tematem ;-)

  •  Czy to prawda, że Pani Dziekan "zdjęła" limit liczebności mojego wykładu (chciałem mieć max 60 osób)?
Tak. Nie stać nas (jako Uczelni) na tak mało liczne grupy wykładowe.

  • Czy to prawda, że mam się stawić na obronie za 4 dni? Przecież nikt mnie o tym nie uprzedził, a DSM ma obowiązek wysłać zawiadomienie na 14 dni przed obroną?
(w tym przypadku wykładowca zapewnił, że przyspieszona obrona to wynik wcześniejszych ustaleń ze studentem - gdyby nie zapytanie biednego magistranta, zapewne doszłoby do obrony z możliwym niepożądanym skutkiem)
Tak na przyszłość - minimum 14-dniowy okres powiadomienia jest przestrzegany zawsze, poza sytuacjami, gdy promotor i student ustalą inaczej. Jeśli otrzymujemy nieprawdziwą informację, to pozostaje potem wszystko odkręcać...

  • Nie zgłaszałem wykładu, a Pani Dziekan mi go uruchomiła. Proszę go odwołać!
Elektroniczny system zgłaszania wykładów (docelowo: oferta zamieszczona w Informatorze) zupełnie nie podlega dziekanatom studiów. Natomiast uruchomienie wykładów następuje w oparciu o deklaracje studenckie: jeśli wykład widnieje w WD i jest liczna grupa osób zainteresowanych nim - to kieruję wykład do uruchomienia. Trudno, żebym podejrzewała, że ktoś, kto zgłosił wykład... jednak go nie zgłosił. Pozostaje zweryfikować swoje poczynania z pomocą informatyków.

  • Student zdał u mnie egzamin, ale nie mam go w protokole. Podobno to dlatego, że dopisał się ręcznie, a nie w systemie deklaracji semestralnych. Student twierdzi, że "Pani z dziekanatu" kazała mi się stawić w DSM i wypełnić dodatkowy protokół!
Student nie mógł "dopisać się ręcznie". Mogła to zrobić tylko asystentka toku na jego wniosek i za moją zgodą. A ja wyrażam zgodę na taki zabieg niezwykle rzadko, bo to narusza strukturę wykładów, które już zostały uruchomione (takich przypadków jest co semestr kilkaset). Jeśli już wyrażam taką zgodę - to student trafia na listę wykładu i na pewno jest w protokole. Złożenie protokołu dodatkowego nic nie zmieni, jeśli student nie uzyskał zgody na dopisanie na przedmiot. (w przypadku o, którym mowa, student nie uzyskał zgody. To oznacza, że wykład nie zostanie mu zaliczony na poczet studiów.)

Ponadto:
"Panie z dziekanatu" NIGDY nic nie każą wykładowcom. Jeżeli konieczny jest kontakt w jakiejkolwiek sprawie - kontaktujemy się wprost z wykładowcą (mailowo lub telefonicznie). Proszę traktować komunikaty studentów z dużą ostrożnością. Szczytem absurdu była sytuacja, kiedy na moje konsultacje przyszedł student, który ani razu nie był na moim wykładzie, nie wiedział, że jestem dziekanem i poinformował mnie, że Dziekan zobowiązał mnie, żeby przyjąć od niego egzamin, ponieważ brak wpisu uniemożliwi mu wyjazd na stypendium. Ponieważ użył formy męskiej - uznałam, że chodzi o Dziekana SL. Niezwykle się zdziwiłam, kiedy okazało się, że sama sobie wydałam polecenie i to jako mężczyzna!

Tyle na początek, bo za chwilę sprawdzę pocztę i lista się wydłuży ;-)

Festiwal Nauki w SGH

No dobrze, jest w tym odrobina autoreklamy, ale nie ona przesądza o tym, że o Festiwalu Nauki napisać warto, zwłaszcza że po rocznej przerwie ponownie bierze w nim udział SGH. 

Kto zna inicjatywę, wie że skierowana jest głównie do najmłodszych, ale na festiwalowe spotkania przychodzą osoby w każdym możliwym wieku. W zasadzie nigdy nie wiadomo, kto przyjdzie. Pamiętam, że na jednym ze spotkań, które prowadziłam pojawiły się dwie dziewczynki w wieku wczesnoszkolnym (przy pozostałej publice jednak pełnoletniej), wykorzystałam je do analizy lalek - czym różni się muzułmańska Barbie od zwykłej. Innym razem okazało się, że jednym z aktywnych dyskutantów był mój obecny student i dyplomant (pamiętam i pozdrawiam, Panie Łukaszu!).

Festiwal Nauki to duża frajda dla prowadzących, mam nadzieję, że i dla publiczności. Nasz uczelniany udział składa się z dwóch części: mniejszej - pracowniczej - czyli pięciu spotkań prowadzonych przez kadrę akademicką, oraz znacznie większej - 19 lekcji festiwalowych z tak różnych dziedzin jak psychologia, ekonomia, geografia, socjologia, czy wiedza o kulturze i języku, opracowanych dla uczniów szkół ponadgimnazjalnych przez doktorantów SGH. Pieczę nad tą drugą częścią sprawuje mgr Paulina Malesa, doktorantka KES. 

Zakładam, że zdecydowana większość czytelników bloga ukończyła już gimnazjum, więc w lekcjach festiwalowych raczej udziału nie weźmie (stosowną informację o tej części programu i tak pewnie zamieszczę na fanpejdżu DSM), ale można skorzystać ze spotkań otwartych, które odbędą się w czwartek i piątek, 25 i 26 września w sali 230 G w gmachu głównym. Już teraz zapraszam:

25 września
  • godz. 15:30: Fair trade, czyli koncepcja tzw. sprawiedliwego handlu - dr Małgorzata Grącik-Zajaczkowski; O fair trade jako formie pomocy dla krajów Południa oraz jego roli w Polsce.
  • godz. 17:00: Darmowy obiad w sieci? - dr Anetta Janowska; O tym, czy to, co nam się wydaje w sieci darmowe, rzeczywiście jest darmowe. Będziemy mówić o ekonomii daru w sieci: darmowości, produkcji społecznej oraz nowych modelach biznesowych.
26 września
  • godz. 15:30: Co znaczy być odpowiedzialnym konsumentem? - dr Ewa Jastrzębska i dr Paulina Legutko-Kobus; o sprawiedliwym handlu, etycznych zakupach oraz wpływie zakupów na środowisko.
  • godz. 17:00: Margaret Thatcher (1925-2013) - portret polityka - prof. dr hab. Piotr Jachowicz; Sylwetka, poglądy, działalność i spuścizna brytyjskiej polityk i premier Margaret Thatcher.
  • godz. 19:00: Haremy, hurysy i hiperseksualność: orientalizm w pornografii - dr Katarzyna Górak-Sosnowska; O przedstawieniach Bliskiego Wschodu i Maghrebu w zachodnich pełnometrażowych filmach pornograficznych pod kątem użycia (i nadużycia) kategorii związanych z orientalizmem.
I przy okazji dziękuję moim koleżankom i kolegom za to, że zgodzili się wystąpić w ramach Festiwalu Nauki.

6 lip 2014

Czarodziejska kula

Obiecałam ten wpis dwóm asystentkom toku, które zgodnie stwierdziły, że przydałoby im się takie wyposażenie w dziekanacie; najchętniej po jednej sztuce na każde biurko. Kula powinna mieć tę właściwość, że umożliwia zobrazowanie wszelkich dodatkowych okoliczności ponad te, które student wyartykułował w podaniu. 

Przyczynkiem do tego wpisu była pozornie błaha sprawa. W semestrze zimowym pewna studentka miała egzamin poprawkowy z pewnego przedmiotu. Przeczuwając najgorsze - tj. że go nie zaliczy - zadeklarowała go na wszelki wypadek na bieżący semestr. Uważny czytelnik może znaleźć już w tym momencie opowieści dwa ale: po pierwsze, dlaczego system pozwolił na taki krok; po drugie, przecież studentka z automatu (chyba że zadecyduje inaczej i jest to przedmiot nieobowiązkowy dla jego kierunku) wpisana jest na niezaliczony przedmiot w momencie uzyskania zgody na wpis warunkowy. A zatem w tym wypadku nadzapobiegliwość nie tylko nie przyniosła oczekiwanego efektu (może i dobrze - o czym poniżej), ale i komplikacje. 

Studentka przedmiot w II terminie zdała, jednak pozostał w jej deklaracji. Obudziła się w połowie semestru, bo przecież wcześniej nie ma potrzeby, że przedmiot już zaliczony nadal jest w WD. Napisała lakoniczne podanie z prośbą o usunięcie. Lakoniczne podanie w takiej sprawie o tej porze wywołuje tylko jedną reakcję: brak zgody. Sprawa trochę poleżała, powróciła pod koniec semestru, gdy studentka zaczęła się dopytywać, z czego wynika brak reakcji ze strony dziekanatu... 

Asystentka toku nie wykreśliła przedmiotu, bo miała na podaniu (tym jak i setkach innych, podobnych) "brak zgody". Tymczasem sprawa nadawała się na rozwiązanie z automatu - jedyne sensowne i możliwe, czyli wypisanie przedmiotu z WD. Czego zabrakło? Czarodziejskiej kuli, która uczuliłaby asystentkę toku, że w ta sprawa jest inna niż inne. Ewentualnie - zamiast kuli - słowa wyjaśnienia od studentki w podaniu... 

Nie spodziewam się, że po tym wpisie dziekanat zostanie wyposażony w czarodziejskie kule i nie jest to kwestia tego, że nikt by pewnie nie przyjął takiego zamówienia publicznego. Pozostaje zatem tylko opcja nr 2 - opisanie sprawy: jeżeli należy się wypisanie z przedmiotu, proszę napisać dlaczego; jeżeli omawiali Państwo coś na dyżurze prodziekańskim - proszę o tym wspomnieć (albo poprosić o skierowanie sprawy do tego prodziekana, który zna sprawę), jeżeli wykładowca się na coś zgodził - proszę dołączyć jego opinię/podpis... I nie chodzi tu wcale o elaborat, raczej o pewne wskazówki: jeżeli mam do wyboru, wolę pracować jak detektyw niż wróżka.

4 lip 2014

Biblioteka "by night"

University Libraries Blog
Jako członek Rady Bibliotecznej bardzo chętnie głosowałam za postulatem, aby w czasie przygotowań do sesji biblioteka było otwarta dla studentów także nocą. Taki eksperyment miał mieć miejsce po raz pierwszy, więc zastanawialiśmy się nad tym, czy w dobie Internetu i zdalnego dostępu do informacji, nie okaże się, że ten ruch jest śmieszny i niedzisiejszy.

Dodajmy, że gdyby eksperyment się nie udał, to ciężko byłoby uzasadnić koszty (wypłata za nocne dyżury dla pracowników biblioteki).

Szczęśliwie wyniki eksperymentu przeszły nasze najśmielsze oczekiwania! Dzięki uprzejmości pracowników biblioteki mogę przedstawić czytelnikom bloga garść statystyk dotyczących wyników akcji "biblioteka by night".

Nocne dyżury w czasie letniej sesji egzaminacyjnej odbywały się w dniach 2.06 - 18.06 Biblioteka była czynna w godzinach:
  • Poniedziałek - Piątek 8:30 - 5:00 rano dnia następnego 
  • Sobota 10:00 - 5:00 rano dnia następnego 
  • Niedziela 10:00 -15:00
W trybie nocnym Biblioteka pracowała łącznie 14 dni, 12 dni przed letnią sesja egzaminacyjną, 2 dni w czasie jej trwania.

Od godziny 8.30 Biblioteka pracowała według harmonogramu ustalonego na czas roku akademickiego, od godziny 21.00 przechodziła na "tryb nocny", udostępniając użytkownikom:
  • Czytelnię Ogólną oraz Czytelnię Czasopism (obsługa: 2 osoby)
  • Magazyn (obsługa: 2 osoby).

Zainteresowanie studentów nauką w nocy było bardzo wysokie, liczba odwiedzin w godzinach 21.00 - 5.00 była naprawdę imponująca. 


 

Czego jeszcze potrzeba?
  • Po pierwsze, wsparcia studentów (za pośrednictwem Samorządu), żeby nasz wniosek o podobne praktyki w kolejnych semestrach zechciał finansować Kanclerz SGH (Rada Biblioteczna nie ma już wątpliwości, że te dyżury są konieczne).
  • Po drugie - ekspres do kawy...

2 lip 2014

Przespane deklaracje?


Semestr temu zachwycałyśmy się mobilizacją studentów do udziału w I turze deklaracji semestralnych. A było czym – wzięło w nim udział czterech na pięciu studentów. Ułatwiło nam to w dużej mierze opracowywanie planu na semestr letni, bowiem na podstawie tak licznej próby można było lepiej rozplanować zajęcia i przewidzieć ruchy w II etapie. Na tym tle znacznie słabiej wypadł udział w I turze deklaracji na semestr w nowym roku akademickim. Wzięła w nim udział niewiele ponad połowa studentów – od 58% na studiach stacjonarnych do 52% na studiach niestacjonarnych sobotnio-niedzielnych. 

Praktycznie wróciliśmy (a raczej wrócili Państwo) do czasów sprzed roku, gdy w I etapie deklaracji wzięło udział 66% studentów. Niby obecne 50-kilka% to więcej niż w czasach jeszcze bardziej zamierzchłych, gdy było to 20-30%, a jednak na swój sposób zastanawia. Czy ubiegłosemestralne 80% to wyjątek potwierdzający regułę? 

Jestem ciekawa, w jaki sposób niefrasobliwość połowy studentów przełoży się na kolejki na nasze dyżury i podania związane z brakiem miejsc na poszczególne przedmioty, brakiem wystarczającej liczby punktów ECTS, niezłożoną deklaracją etc. (i – muszę dodać – nasze niewzruszenie). W zasadzie nie jestem ciekawa, bo wiem. Jeszcze na ostatnim dyżurze gościłam zbłąkane dusze, które tłumaczyły mi konieczność dopisania ich do zajęć (które skończyły się 2 tygodnie temu) regulaminowym obowiązkiem zrealizowania przez nie programu studiów. Ale że tymczasem zbliżają się wakacje, mam zamiar do końca września wierzyć, że wszyscy chętni pomieszczą się na wymarzonych zajęciach, zapisując się w II turze deklaracji.