30 kwi 2013

Wiosenne porządki prawne

Krótko i na temat: na wczorajszym dyżurze pojawiły się u mnie dwie osoby zagubione z powodu nieścisłości w WD. Osoby te były zapisane na wykład Prawo finansowe i podatkowe u dr. Wierzbickiego, ale po odwołaniu wykładu skorzystały z możliwości zapisania się na uruchomiany "awaryjnie" wykład prof. Nowaka-Fara. Szerzej na ten pisała Pani Dziekan Górak-Sosnowska.

Ponieważ nowy wykład ma odrębną sygnaturę konieczne było przepisanie studentów z jednego wykładu na drugi - bez tego ich nazwiska nie byłyby widoczne w systemie protokołów w WD. W większości przypadków przepisanie nastąpiło "odgórnie", ale z powodu jakiegoś błędu w systemie i zwyczajowej złośliwości Dziekanki ;-) kilka osób pozostało poza systemem: nie mogą realizować wykładu u dr Wierzbickiego, bo został zamknięty (oczywiście zamknięty został wykład, a nie Pan dr!), ani u prof. Nowaka-Fara (bo nie trafili na jego listę).

Wszystkie osoby w podobnej sytuacji proszę o spokojne sprawdzenie swoich kont w WD. Jeśli zapisywali się Państwo na wykład dr. Wierzbickiego, a teraz nie widać na koncie w WD ani tego wykładu, ani wykładu-zamiennika - to proszę o zgłoszenie tego faktu asystentce toku (cc do mnie) i w ciągu pierwszego tygodnia po majówce uzupełnimy wpis na koncie w WD.

Nie ma powodu do paniki, ani bezsennych nocy. Jedna przerażona studentka na dyżurze w zupełności wystarczy - tyle dobrego, że dzięki niej zidentyfikowany został problem i można zrobić wiosenne porządki.

29 kwi 2013

Okolicznościowa garść statystyk – kwiecień 2013

fot. Kent E. Olsson
Kwiecień upłynął niezwykle spokojnie – opublikowałyśmy jedynie 12 postów. Spokój wiąże się z tym, że jest już po półmetku semestru i wszelkie masowe sprawy już dawno przeszły przez okienka, zostały rozpatrzone i wróciły do swoich adresatów. Nawet dyżury już od jakiegoś czasu kończą się po godzinie – przychodzi zazwyczaj kilka zbłąkanych dusz, które zbyt późno wybudziły się ze snu zimowego (faktycznie, wiosna przybyła później niż zazwyczaj). Nie oznacza to, że w zaciszu pokoju dziekańskiego nie dzieje się nic – cały czas zmagamy się z różnymi strategicznymi sprawami, tyle że większość z nich jest w toku i/lub nie nadaje się na wpis. 

Ale do rzeczy – w kwietniu odwiedziliście nas ponad 13 tys. razy. Największym wzięciem cieszył się wpis sprzed ponad pół roku o opłatach za II kierunek (niestety, nic nowego w sprawie od tego czasu nie wiadomo – 1,3 tys. wejść). Z kwietniowych wpisów najbardziej zainteresował Was pilotaż nowej ankiety oceny jakości zajęć dydaktycznych – 816 wejść, niestety tylko wirtualnie, gdyż do mojej prośby (wzięcia udziału w pilotażu) pozytywnie odniosło się zaledwie kilkunastu studentów. Cóż – będzie mniej wklepywania. Trzeci wątek kwietnia jest rodzinny, a nawet rodzicielski – dwa wpisy na ten temat, Mama, Tata i praca magisterska  oraz Rodzic w dziekanacie, uzyskały odpowiednio 450 i 340 wejść. 

Nadal najczęściej zaglądacie do nas przez FB, Googla oraz stronę SGH, choć w tym miesiącu w wynikach pojawiła się także strona filmhill.com (84 przekierowania) – ciekawe, bo póki co videobloga nie prowadzimy. 

Pozostałe statystyki nie zmieniły się w swojej istocie, co najwyżej w liczebności. Maj to już niby prawie sesja, ale póki co zaczynamy „majówką”. Zobaczymy, jak przełoży się to na częstotliwość naszych wpisów…

21 kwi 2013

Sesja, która "pasuje wyłącznie Pani Dziekan" ;-)



www.koihernandez.files.wordpress.com
Szanowni Wykładowcy, Szanowni Studenci, zasypują mnie Państwo prośbami o zmiany terminów egzaminów i poprawki w harmonogramie sesji letniej. Warto uchylić rąbka kolejnej Wielkiej Tajemnicy i objaśnić, jak powstaje rzeczony harmonogram i dlaczego "nie pasuje nikomu poza Panią Dziekan" ;-)

Terminy egzaminów w każdej sesji staramy się ustalać wg tego samego schematu, co harmonogram zajęć w danym semestrze. Wynika to z przekonania, że jeśli student i wykładowca może realizować przedmiot w danym dniu i o określonej godzinie bez ryzyka kolizji z innymi zajęciami, to w tym samym czasie jest w stanie zjawić się na egzaminie. 

Studenci w rzeczywistości (pomimo obostrzeń WD) fundują sobie liczne kolizje (np. realizują jakiś przedmiot indywidualnie, ale potem na życzenie wykładowcy mają go pisać razem z cała grupą, albo studiują równolegle na dwóch uczelniach i korzystają z faktu, że w SGH regulamin dopuszcza nieobecności na wykładach). Na razie pomijam te (w zasadzie nieliczne) przypadki. Większy problem to intensywne życie konferencyjne, jakie tradycyjnie przypada na maj i czerwiec. Wykładowcy wnioskują często o zmianę daty egzaminu ze względu na planowany wyjazd na konferencję proponując inny termin, co niestety grozi pojawieniem się kolizji.

Z tego względu wyrażam zgodę na zmianę terminu egzaminu wyłącznie wtedy, kiedy wykładowca ustali z całą grupą studentów nowy termin, nie kolidujący z innymi egzaminami w sesji. Informacja ta została zresztą rozesłana na indywidualne konta pracowników i studentów. Harmonogram został celowo podany do wiadomości studentom i wykładowcom, żeby jedni i drudzy mogli identyfikować powstające kolizje. 

Poprosiłam też wykładowców, aby deklarując gotowość udziału w tej czy owej konferencji, najpierw sprawdzali, jaką organizację roku akademickiego przegłosowano na Senacie. Sesja trwa tylko dwa tygodnie - sądzę, że można starać się dobierać te konferencje, które odbywają się w innych terminach. Jeśli konferencja jest wyjątkowo ważna i prestiżowa - pozostaje uzgodnić ze studentami rozsądną zmianę lub zgłosić w Dziekanacie zastępstwo na egzamin (przypominam przy okazji, że zastępstwo na egzaminie wymaga zgody Dziekana i że należy wskazać osobę merytorycznie właściwą. Mąż albo żona, to niewłaściwy pomysł, chyba że są przedstawicielami tej samej dziedziny naukowej).

Publikacja harmonogramu sesji wywołała wielkie rozgoryczenie wykładowców, którzy woleliby najpierw go przetworzyć, a dopiero potem udostępnić studentom. Ten postulat tylko pozornie jest logiczny: ponad 300 egzaminów w sesji letniej musimy zmieścić w ciągu dwóch tygodni unikając w miarę możliwości nakładania się terminów. Jedyną gwarancją, że się to uda, jest utrzymanie tych dni i godzin, w jakie odbywały się zajęcia - o czym pisałam na wstępie. Dopuszczenie kilkuset wykładowców (niechby tylko kilkudziesięciu) do opracowania harmonogramu zajęć, groziłoby kompletnym paraliżem sesji.

I tak nie udało nam się rozwiązać licznych problemów. Np. jeśli student ma w ciągu jednego dnia 4 wykłady - to zapewne będzie miał też 4 egzaminy. Mając do dyspozycji 2 tygodnie sesji możemy podzielić tę liczbę na dwa, dzięki czemu nie łamiemy regulaminu. Jeśli jednak student ma w danym dniu 5 lub więcej wykładów - sprawa się komplikuje...  A co dopiero na studiach sobotnio niedzielnych, gdzie do dyspozycji teoretycznie mamy tyko 4 dni! 

W praktyce radzimy sobie ustawiając egzaminy w ciągu tygodnia, popołudniami. I tu znowu napotykamy na niezadowolenie wykładowców, którzy na jeden egzamin przyjeżdżają o 9.00 rano a na drugi na 18.00. Chcieliby je połączyć i odbyć jeden - np. o 13.00. Ale nie można oczekiwać, że student - który przecież wybrał studia sb-nd ze względu na obowiązki zawodowe - urwie się z pracy o 13.00. Pozostaje mi apelować do kolegów po fachu o odrobinę zrozumienia. Nie chcę posługiwać się wytartym frazesem dla kogo jest uczelnia - ważniejsze jest dla mnie to, że studenci w czasie sesji mają i tak dość powodów do stresu. Oczekiwanie, że będą dostosowywać się do planów konferencyjnych wykładowców, wydaje mi się zbyt daleko posuniętym żądaniem.

Argument, że na studiach licencjackich wykładowcy mają większy wpływ na tworzenie harmonogramu sesji jest niestety chybiony: po pierwsze, na poziomie lic. uruchamianych jest mniej zajęć niż na mgr. Po drugie - zajęcia uruchamiane są dla olbrzymich grup (np. dla całego rocznika), które zawsze mają pierwszeństwo w dostępie do sal i... wykładowców. Liczne, niewielkie wykłady uruchamiane na poziomie magisterskim zawsze będą "mniej ważne".

Podsumowując - apeluję do wykładowców, żeby te dwa tygodnie sesji potraktowali priorytetowo (przed konferencjami, przed zobowiązaniami pozauczelnianymi, a już na pewno przed zobowiązaniami względem konkurencyjnych uczelni). Studentów proszę o sprawdzanie harmonogramu i rozważne wyrażanie zgody na przesunięcie terminu egzaminu - bez Waszej zgody na pewno żadne zmiany nie będą wprowadzane przez pracowników Dziekanatu. A obie strony zapewniam, że gdyby moje decyzje służyły zapewnieniu wygody mi samej - to już dawno zniosłabym sesje egzaminacyjne ;-)

18 kwi 2013

Dobry i zły (pro)dziekan

Fot. Life with a fuzzy eater
Od początku roku akademickiego, w zeszłym tygodniu drugi raz zdarzyło mi się nie być na dyżurze prodziekańskim. Podobnie, jak i poprzednim razem znalazłam zastępstwo, bo staramy się urzędować w Dziekanacie o ustalonych przez siebie porach. Wieczorem napisała do mnie pewna studentka, która zjawiła się na owym dyżurze. Jej sprawa nie została rozpatrzona przez mojego zastępcę właściwie (= po jej myśli). Utyskując na zastępstwo (co już samo w sobie jest samobójem) miała nadzieję, że moja decyzja będzie inna. 

Zazwyczaj (a także w tym wypadku) nic bardziej mylnego. (Pro)dziekan to jednak przede wszystkim funkcja, a nie osoba; nawet jeżeli to osoba tę funkcję pełni, a każdy z nas robi to w nieco inny sposób, bo mamy inne charaktery, temperamenty, nastroje (które zazwyczaj chowamy na czas dyżuru), wygląd i inne cechy dyspozycyjne. Sposób ten dotyczy więc bardziej formy. Wszyscy bowiem tak samo otoczeni jesteśmy gąszczem regulacji prawnych i wewnętrznych ustaleń. Innymi słowy, jeżeli sprawa jest z natury sprzeczna z Regulaminem, nikt z nas nie wyda zgody. Jeżeli coś się studentowi z automatu należy – uzyska to od dowolnego (pro)dziekana. 

Oczywiście istnieje także strefa pomiędzy – czyli sprawy niejednoznaczne, zazwyczaj niestandardowe. Wówczas omawiamy je na kolegium dziekańskim, albo – jeżeli są mniejszego kalibru – konsultujemy się z innym (pro)dziekanem, czy dany przypadek miał i jak w takiej sytuacji postąpił. Na tej podstawie wypracowujemy praktykę działania w określonej sytuacji. Jeżeli kejs jest szczególnie zawiły prawniczo – ostatnią, a zarazem najpewniejszą, deską ratunku jest Dziekan dr Jarosław Wierzbicki. 

Innymi słowy nie ma dobrego i złego (ew. prostudenckiego i antystudenckiego) (pro)dziekana. No, chyba że zaczęlibyśmy wdrażać nowe techniki przesłuchiwania studentów. Póki jednak co, w zupełności wystarcza nam dyżur.

16 kwi 2013

Pięćdziesiąt pięć po dwunastej...

Praca w Dziekanacie daje wprost nieograniczone  możliwości testowania i ćwiczenia własnej cierpliwości. Czasem zdumiewa mnie, jak daleko jestem w stanie przesuwać granicę między tym, co akceptowalne i tym, co nie do pomyślenia.

Jako osoba chora na terminowość i punktualność, miotam się między nieudolnymi próbami zrozumienia i wyrozumiałości a przeświadczeniem, że zadaniem Uczelni jest coś więcej, aniżeli tylko masowa produkcja ludzi ze stempelkiem "magister" na czole. Bycie człowiekiem wykształconym to w mojej opinii także kwestia pewnego szczególnego podejścia do świata, własnych obowiązków i przyjemności. A jako pracodawca oraz członek komisji rekrutacyjnych w różnych firmach, zdaję sobie sprawę, jak różnorodne cechy i kompetencje decydują o wartości pracownika na rynku pracy. Czasami odsuwając nawet na bok formalne wykształcenie.

Zżymam się, kiedy studenci spóźniają się na wykład, na który jakimś cudem ja mogę dotrzeć punktualnie, trudno mi zaakceptować (mimo 20 lat spędzonych w SGH), że prace zaliczeniowe wpływają w przeddzień egzaminu (student sam sobie odbiera szansę na poprawę ewentualnych niedoróbek) i gotuję się wewnętrznie obserwując, jak często złożone i wymagające przemyślenia działania podejmowane są za pięć dwunasta, co musi odbywać się kosztem jakości... Z perspektywy Dziekanatu widzę, że podobne frustracje przeżywają niektórzy wykładowcy - trochę mi lżej, że nie jestem kompletnym odmieńcem.

Kilkanaście podań złożonych w ostatnich dniach sprawiło jednak, że okopałam się i zaprzestałam dalszych wysiłków w kierunku "trzeba dzieciaki zrozumieć". Poszło o zapisy na przedmioty. Wiosna w pełni, lada dzień majówka i w Dziekanacie kończymy przygotowania do uruchomienia systemu deklaracji semestralnych (na semestr zimowy 2013/14), a tu się budzą różne misiaczki ze snu zimowego i wnioskują o dopisanie na przedmiot taki i owaki, bo ciągle jeszcze nie zadeklarowali obowiązującego minimum 30 ECTS-ów w semestrze.

Czasem wspierają mnie wykładowcy (dziękowanie!!!!) i stanowczo odmawiają dopisania na przedmiot. Niektórzy jednak odsyłają studentów z sakramentalnym "Jeśli się Pani Dziekan zgodzi...". Oczywiście "się nie godzi": minęło 7 tygodni semestru i jesteśmy na półmetku! Argumenty, jakich używają na dyżurze studenci kompletnie mnie "rozwalają" i przyprawiają o rozpacz.

Może są w SGH wykłady, w przypadku których student nie dowie się nic, poza tym, co w podręczniku. Może są takie, gdzie można bez straty opuścić połowę zajęć, bo połowa zera to nadal zero. Może wreszcie niesłusznie odrzucam myśl, że czesne to w rzeczywistości rozłożona na raty płatność za dyplom, który kiedyś można było kupić wyłącznie dokonując jednorazowej płatności gotówkowej na Różyku.

Jednak jako Dziekan(ka) SM (a w szczególności MK) jestem zdania, że wszelkie patologie należy zgłaszać w trakcie trwania semestru (zakładając, że student jednak pojawia się w Szkole). Konstatacja, że "wykład jest bezsensowny i nie warto chodzić, ale chcę się zapisać, bo zabrakło mi 1,5 ECTS" wystawia na tyle fatalną wizytówkę wnioskodawcy, że z trudem opanowuję chęć wyproszenia go/jej z gabinetu.

W związku z moimi odmowami padają pytania, co dalej skoro "teraz nie będę miał(a) 30 ECTS". No cóż - jasną odpowiedź stanowią, jak zwykle zapisy regulaminu. Polecam Państwa uwadze w szczególności § 10 (ust. 1); §27 (ust. 7), § 4 (ust. 2), § 59 (ust. 2), § 60 (ust. 1 pkt. 1 oraz pkt. 3).


13 kwi 2013

Bałagan z linkami

Od środy trwają jakieś szalone przeróbki strony www Uczelni. Zapewne nie dowiedzielibyśmy się o tym w ogóle, gdyby nie fakt, że usiłując wejść na stronę DSM (dotychczas służyła do tego zakładka "studia magisterskie") trafiamy obecnie na coś takiego. Na samej górze "czegoś" zachowano na szczęście wątły link, który prowadzi do "Dziekanatu Studium Magisterskiego". 

Najwyraźniej rekrutacja nowych studentów jest ważniejsza niż poprawna obsługa dotychczasowych, bo na moją interwencję otrzymałam lakoniczną odpowiedź, że "teraz tak będzie". Negocjacji nie przewidziano... Nie mam pojęcia dlaczego o tym ruchu nie uprzedzono ani studentów, ani wykładowców, ani pracowników dziekanatu (o dziekanach nawet nie warto wspominać, bo przecież po co mieliby wchodzić na strony swoich własnych urzędów...).

Polityka informacyjna w tym zakresie podobno jest rozległa: FB (jestem aktywnym użytkownikiem, ale jakoś nie zostałam skutecznie poinformowana) oraz newsletter SGH, w którym informacja ukaże się... tydzień po wprowadzeniu zmian (w najbliższą środę). Piszę o tym z dużą goryczą, bo od września walczę o możliwie płynny przepływ informacji - między innymi zarywając noce (jest już 24.00). Oczekiwałabym więc większego zaangażowania od jednostek odpowiadających za jakość polityki informacyjnej.

Otrzymałam średnio pocieszającą wiadomość, że studenci "jakoś się przyzwyczają, bo wszyscy użytkownicy będą stopniowo oswajani z nową strukturą strony www Uczelni". Na razie stopniowe przyzwyczajanie stało się najwyraźniej obowiązkiem Dziekana, bo odebrałam kilkanaście telefonów od wykładowców, zdenerwowanych "co też ja wyrabiam z tą stroną, przecież było dobrze".

Docelowo - jak zostałam poinformowana - ulegnie całkowitej zmianie struktura strony SGH. Na stronie głównej opublikowane będą tylko trzy grupy informacji:
  • informacje o uczelni
  • pełna oferta dydaktyczna
  • cześć obecnego menu głównego – "informacje dla" – które kieruje poszczególne grupy użytkowników do informacji tematycznych. 

Studenci - jako jedna z grup użytkowników - już teraz mogą korzystać na dole bocznego paska strony z linku "Informacje dla studentów", a następnie wyszukać sobie interesujące linki (w tym do stron obu dziekanatów).

No cóż - gratuluję sobie, że blog jest samorządny i niezawisły. W każdym razie mam nadzieję, że Google takiego numeru nam nie wytnie...

12 kwi 2013

Mama, Tata i praca magisterska

Źródło: www.sgiquarterly.org
Sprawy składania i obron prac dyplomowych w DSM ciągną się przez cały rok (i to kalendarzowy, a nie akademicki). Aktualnie przewala się przez Dziekanat fala wniosków o przedłużenie terminu złożenia pracy magisterskiej. Termin tradycyjnie upływa z końcem IV semestru studiów (ostatni dzień sesji poprawkowej). Poszukiwanie dodatkowych materiałów do pracy magisterskiej, konieczność naniesienia poprawek na wniosek promotora, podjęcie pracy zawodowej i narodziny dziecka, to najczęściej podawane przyczyny opóźnienia. 

Zgodnie z regulaminem studiów przedłużenie terminu złożenia pracy dyplomowej jest możliwe, toteż wniosek rozpatrywany jest zazwyczaj pozytywnie. Ale w myśl umowy, jaka wiąże studenta z Uczelnią, oznacza to opłatę. Niektórzy studenci podejmują batalię o zwolnienie z płatności. Pomijam fakt, że o kwestiach finansowych decydować może wyłącznie Prorektor ds. dydaktyki i studentów (choć podanie składać należy faktycznie w Dziekanacie), zadziwił mnie natomiast argument, jaki wytaczają owi studenci: przecież piszę pracę sam, nie wiążą się z tym żadne koszty, promotor ma tylko złożyć podpis.

Wypromowałam ponad 200 prac dyplomowych i trafiło mi się najwyżej 10 studentów, którzy byli na tyle samodzielni, żeby skorzystać z konsultacji nie więcej jak kilka razy. W pozostałych przypadkach współpracujemy dużo i intensywnie. Nie zawsze na dyżurach - jeśli student jest spoza Warszawy, prawie cała współpraca opiera się na korespondencji - ale nie oznacza to mniejszego nakładu wysiłku ani z jednej, ani z drugiej strony.

Staram się zrozumieć nawet najdziwniejsze przyczyny opóźnienia w złożeniu pracy. Jednak, że proces jej powstawania należy zaplanować tak, żeby uwzględniał czas na konsultacje z promotorem i uwzględnienie jego uwag (w tym nanoszenie poprawek i poszukiwania dodatkowych materiałów). Inne sprawy również podlegają planowaniu. A jeśli nawet pojawiają się nieplanowo (tak bywa z dziećmi), to trudno oczekiwać, że konsekwencje finansowe zechce ponosić Dziekan lub Prorektor - a co dopiero podatnicy! Szczęśliwy rodzic kontynuuje przecież pisanie pracy pod okiem promotora, absorbując jego czas i uwagę. 

(Dodam, że narodziny dziecka częściej wykorzystują jako wyjaśnienie studenci, aniżeli studentki! Dzielne Mamy zazwyczaj proszą o zgodę na... wcześniejsze ukończenie studiów.)

Podstawy do zwolnienia z opłaty zdarzają się rzadko (np. długotrwała choroba promotora i niemożność kontaktu z nim). Praca zawodowa? Wiem, że trudno jest ją łączyć z twórczością naukową, ale student związany jest z Uczelnią umową. W myśl jej zapisów korzysta ze wsparcia Szkoły (konsultacje, biblioteka) i dlatego ponosi związane z tym koszty. Nawet jeśli przez 4 semestry pokrywają je podatnicy – to przekroczenie terminu zakończenia studiów, oznacza przerzucenie kosztu na głównego zainteresowanego. 

W normalnym trybie okres przedłużenia powinien być wykorzystany przez studenta na intensywne konsultacje z promotorem, aby promotor mógł rzetelnie ocenić, a następnie przyjąć pracę dyplomową. Stąd opublikowane na stronach obu dziekanatów stanowisko władz uczelni: „Niedopuszczalne jest domaganie się od promotora dokonania oceny i przyjęcia pracy bez uprzednich konsultacji dotyczących uzupełnień lub zmian wprowadzonych do pracy. Jest również niedopuszczalne i niezgodne z etyką akademicką dokonywanie przez promotora oceny pracy dyplomowej i jej przyjmowanie bez uprzednich konsultacji.” 

Odkąd pracuję w dziekanacie usłyszałam już o narodzinach Kuby, Natalki, Małgosi, Szczepcia, Franusia, dwóch Wojtków i Rozalki (proszę wybaczyć, jeśli jakieś dzieciątko mi umknęło). Życzę wiele zdrowia maluszkom i ich rodzicom! Sprawy podjęcia pracy lub zdobycia wyższego stanowiska akcentowane są w podaniach tak często, że nie staram się nawet ich wszystkich tu wymienić - ale gratuluje serdecznie każdemu z Was. Bo uroki rodzicielstwa, jak i Wasza duma z awansu zawodowego, to powód do radości także dla nas w Dziekanacie.... jednak nie do tego stopnia, żeby narażać płynność finansową Uczelni ;-)

11 kwi 2013

Rodzic w Dziekanacie

fot. ARABIA.pl
Oczywiście nie chodzi mi tutaj o pracowników Dziekanatu, wśród których można spotkać nie tylko rodziców, ale nawet i babcie, ani też o studentów, którzy łączą naukę z macie- bądź tacierzyństwem. W żadnym z tych wypadków rola rodzica nie jest w centrum relacji stanowionej, tzn. między nimi a Dziekanatem. Nawet jeżeli studentka będąca matką wnioskuje np. o urlop wychowawczy to nadal ona jest stroną w swojej sprawie i występuje jako studentka a nie matka. Zupełnie inaczej wygląda sytuacja, gdy do Dziekanatu przychodzi rodzic w imieniu swojego dziecka – studenta. 

Pierwszy, formalny problem pojawia się już na wstępie, jest to kwestia umocowania. Rozumiemy, że zbieżność nazwisk jest nieprzypadkowa, ale skoro student jest pełnoletni nie może być reprezentowany przez rodzica, a także ciotkę, koleżankę, męża, czy sąsiada. To nie jest wywiadówka w szkole. Po prostu nie mamy prawa udzielać osobie trzeciej informacji na temat tego, czy innego studenta, nawet jeżeli są spokrewnieni, mają wspólny fragment kodu DNA, czy mieszkają pod jednym dachem. Koniec i kropka. Rodzicom, którzy często specjalnie zwalniają się z pracy, aby przyjść do okienka, albo na dyżur, trudno to zrozumieć. Na tym etapie pomocne może być skorzystanie z FAQ (sekcja „varia”) i przygotowanie pełnomocnictwa. Drodzy Studenci, jeżeli chcecie oszczędzić swoim wysłannikom nerwów i rozczarowania – zapoznajcie się proszę z tą informacją. 

O ile student stosuje na dyżurze różne strategie, większość rodziców przyjmuje wyłącznie strategię obrońcy interesów swojego dziecka – skądinąd naturalną, ale utrudniającą niekiedy komunikację („sama pani rozumie, ja jako matka…”, albo nawet: „na moim miejscu zrobiłaby pani to samo…”). Ja rozumiem, że rodzic zna swoje dziecko od małego i wie, jak się uczyło w szkole podstawowej, jakie ma zalety, o czym marzy i jak się stara to zrealizować, ale my w Dziekanacie mamy wgląd w akta i oceny studenta. Ta sama osoba pełni równocześnie dwie role społeczne – dziecka i studenta, ale nas interesuje tylko ta druga. 

Zdarza się, że dziecko-student prezentuje rodzicowi wyidealizowany obraz swoich studenckich dokonań. Tym większy dysonans, a strategia obrońcy interesów przekształca się w obronę mitu. Jednak częściej występuje zwyczajna luka informacyjna – skąd bowiem osoba trzecia ma znać zawiłości, jakie pojawiły się na studenckiej drodze. Większość spraw rodzicielskich kończy się zatem w ten sam sposób: w efekcie rozwiązywane są na linii student – Dziekanat, z pominięciem dodatkowego ogniwa.

8 kwi 2013

Semestr (lub dwa) za granicą, czyli o wymianach studenckich

fot. Wikipedia
Coraz więcej studentów decyduje się na zrealizowanie jednego lub dwóch semestrów studiów na uczelni zagranicznej. W SGH za część procedury wyjazdowej (rekrutację, kontakt z uczelnią zagraniczną, sprawy finansowania pobytu itp.) odpowiada Centrum Programów Międzynarodowych, a za część (zgoda na wyjazd, zatwierdzenie wybranych przedmiotów, zaliczenie semestru) Dziekanat Studium Magisterskiego. W Dziekanacie osobą, która rozpatruje podania studentów oraz odpowiada za sprawy w zakresie wymian zagranicznych jest pani Dziekan dr Dorota Podedworna-Tarnowska. W krótkim wywiadzie opowiada ona o tym, dlaczego warto wyjechać, czego nie robić i jak działają zasady rozliczenia z SGH. 

Katarzyna Negacz: Dlaczego zdecydowała się Pani zajmować wymianami studenckimi? 

Dziekan dr Dorota Podedworna-Tarnowska: W ubiegłym roku odbyłam półroczny staż naukowy w USA. Kontakt na amerykańskim uniwersytecie z ludźmi z różnych zakątków świata potwierdził, jak ważna jest internacjonalizacja, możliwość poznania innych kultur, otwarcie się na świat, aby rozszerzyć punkt widzenia i rozumienia otoczenia. Uznałam zatem, że mogę podzielić się własnym doświadczeniem, zajmując się tym obszarem, wiem bowiem, że przy rozpatrywaniu tego typu spraw niezbędna jest elastyczność i indywidualne podejście przy podejmowaniu decyzji. 

Jakie są najczęstsze problemy studentów związane z wymianami? 

Niestety najczęstszym problemem jest brak znajomości procedury wyjazdowej wynikającym z braku znajomości „Regulaminu wyjazdów studenckich” wydanego Zarządzeniem Nr 13 Rektora SGH z 11.04.2008 roku. 

Czy pamięta Pani jakiś szczególnie ciekawy przypadek?

Brak złożonego wniosku wyjazdowego i zgody Dziekana na wyjazd, a tak naprawdę bezpodstawny wyjazd. Wyjazd i nieuczęszczanie na zajęcia, który można uznać jako wyjazd na wakacje. Wyjazd na 3 i 4 semestr bez zrealizowanego minimum programowego i w konsekwencji brak możliwości realizacji kierunku po powrocie do SGH. Przykłady można mnożyć. 

Jakie błędy są najczęściej popełniane przez studentów w trakcie części procedury wyjazdowej związanej z DSM? 

Założenie i przeświadczenie, że „na warunku” można wyjechać. Otóż zasada jest taka, że na wymianę powinni jeździć studenci wykazujący się dobrymi wynikami w nauce, wszak reprezentują w uczelniach partnerskich SGH. Zatem studenci dostają zgodę pod warunkiem zaliczenia semestru poprzedzającego. Inny typowy błąd to zbyt późne zgłaszanie zmian do LA (np. tuż przed końcem semestru). 

Z kim w DSM załatwiać formalności wyjazdowe? 

Studenci często błądzą i nie wiedzą, z którą Panią w Dziekanacie załatwiać sprawy wyjazdowe. Sprawami wyjazdów studenckich zajmuje się w SGH Centrum Programów Międzynarodowych oraz Dziekanat Studium Magisterskiego i te dwie jednostki współpracują ze sobą w tym zakresie. Ponieważ na tej nierzadko „gorącej” linii odbywa się załatwianie wielu indywidualnych studenckich spraw, to aby ułatwić obieg dokumentów zmieniliśmy w Dziekanacie Studium Magisterskiego procedurę przygotowywania i rozliczania wyjazdów. Obecnie wszelkimi sprawami studentów związanymi z formalnościami wyjazdów studenckich zajmuje się Pani mgr Magda Szybiak. Studenci  winni się z nią kontaktować, składając dokumenty wyjazdowe, zgłaszając zmiany do LA w czasie pobytu za granicą i rozliczając wyjazd. Po rozliczeniu semestru wyjazdowego student wraca do asystenta toku, który prowadził dany semestr studiów przed wyjazdem, czyli mówiąc kolokwialnie – wraca do swojej Pani. 

Jak długo można wprowadzać zmiany do Learning Agreement? Co jeśli przekroczymy termin? Czy są akceptowane wyjątki? 

Zgodnie z Regulaminem wyjazdów studenckich Student powinien to uczynić nie później niż w ciągu miesiąca od momentu rozpoczęcia semestru w uczelni zagranicznej. W przypadku przekroczenia tego terminu zmiany nie są akceptowane przez Dziekana. Wyjątkiem jest niedopasowanie terminów semestrów lub możliwość deklaracji i wyboru dodatkowych przedmiotów w połowie semestru w uczelni partnerskiej. Wtedy student powinien wystąpić z wnioskiem o wydłużenie terminu wniesienia zmian do LA. Dlaczego jest to tak ważne? Wyobraźmy sobie sytuację, że student nie zalicza przedmiotu na uczelni zagranicznej i po powrocie zgłasza się z prośbą o uwzględnienie zmian w LA. Działa to więc analogicznie, jak na studiach w SGH, nie można usuwać przedmiotów z deklaracji tuż przed sesją. Takie zmiany są dozwolone wyłącznie w granicach terminów ustalonych zgodnie z instrukcją dziekańską na dany semestr. 

Co jeśli daty wymiany nie pokrywają się z semestrami w SGH (rozbieżny początek i koniec semestrów)? 

To niestety jest ryzykowne, ale nie niemożliwe Student powinien starać się zaliczyć sesję przed wyjazdem, umawiając się w trybie indywidualnym na zaliczenie egzaminów. Natomiast po powrocie, w przypadku opóźnień z dostarczaniem przez uczelnie partnerskie transkryptów ocen, Student powinien wystąpić do Dziekana z podaniem o zaliczenie semestru w późniejszym terminie. 

Na którym semestrze nie można wyjechać na wymianę? 

Na wymianę można wyjechać dopiero po zaliczonym I semestrze studiów magisterskich. Wyjątkiem są programy magisterskich podwójnych dyplomów, na których dwa semestry realizuje się w uczelni partnerskiej. W przypadku niektórych z nich można realizować już pierwszy semestr na wymianie. 

Jakie są zasady zaliczania semestru i rozliczania punktów ECTS z przedmiotów zrealizowanych poza SGH?

Dobierając realizowane za granicą przedmioty należy dobrze zastanowić się, które z nich mogą stanowić tzw. zamienniki z puli przedmiotów wchodzących w skład minimum programowego dla kierunku realizowanego w SGH. Po powrocie studenci są zobowiązani do złożenia w DSM specjalnego formularza zamienników tych przedmiotów wraz z sylabusami zagranicznych przedmiotów. Przed tym jednak winni przedstawić te propozycje zamienników koordynatorowi przedmiotu (w przypadku przedmiotów podstawowych) lub opiekunowi danego kierunku (w przypadku pozostałych przedmiotów), który merytorycznie opiniuje fakt zgodności sylabusów przedmiotów realizowanych za granicą z przedmiotami wybranymi jako zamiennik z puli przedmiotów oferowanych w SGH. 

W przypadku uznania przez Dziekana Studium Magisterskiego zamienników Student otrzymuje w SGH taką liczbę punktów ECTS, jaka jest przypisana efektom kształcenia uzyskiwanym w wyniku realizacji odpowiednich zajęć w SGH. Natomiast w przypadku pozostałych przedmiotów Student otrzymuje w SGH liczbę punktów, jaka jest przypisana efektom kształcenia uzyskiwanym w wyniku realizacji odpowiednich zajęć w uczelni zagranicznej. Zasady rozliczania punktów ECTS wynikają z Rozporządzenia Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego z dnia 14 września 2011 r. w sprawie warunków i trybu przenoszenia zajęć zaliczonych przez studenta (Dz. U. z dnia 26 września 2011 r). 

Dziękuję za rozmowę. 

Rozmawiała: mgr Katarzyna Negacz

6 kwi 2013

Uścisk dłoni prezesa..., czyli wreszcie wiosna!

Od lat kształcę (studentów i menedżerów) w zakresie strategii personalnej przedsiębiorstwa - a każdy nowy zespół, jaki prowadzę, dostarcza kolejnych przypadków, które można omawiać na zajęciach. Większość znanych z teorii narzędzi całkiem ładnie mi się sprawdza w zarządzaniu personelem, ale odkąd pełnię funkcję dziekana w uczelni publicznej, po raz pierwszy zmuszona jestem testować wyłącznie pozafinansowe narzędzia motywowania. Pozornie jest ich sporo, ale o większości można zapomnieć w takim urzędzie, jak dziekanat. Elastyczny czas pracy? Zapomnij. Budowanie statusu społecznego? Zapomnij. Rozwój zawodowy? Zapomnij. 

Po raz pierwszy w życiu zarządzam zespołem nie mając budżetu, a zarazem słysząc nieustannie o konieczności cięcia kosztów, do tego mając ograniczone spektrum dostępnych narzędzi motywowania... Od początku wiadomo było, że postawić można tylko na pochwały, sarkastycznie określane jako "uścisk dłoni prezesa" (można wstawić "dziekana", "rektora", "studenta" itp). W Polsce to niełatwe: nie chwalimy, nie lubimy chwalić, a wpajana nam od dziecka fałszywa skromność, z trudem pozwala przyjmować pochwały.

Tymczasem pochwały są fenomenalne, dają masę radości obu stronom (chwalącej i chwalonej), a kiedy są szczere i zasłużone - po prostu uskrzydlają. Zachęcałam Was do chwalenia moich pracowników przy każdej okazji, jaka się nadarzy. Nie dlatego, że nie widzę, iż w dziekanacie zdarzają się wpadki i błędy (sama popełniam średnio 4 na dobę). Po prostu dlatego, że jeśli akcentuje się to, co dobre, to wzrasta poczucie, że się wszystkiemu podoła i że warto się starać.

Szkoda, że wczorajszego dnia nie dało się sfilmować. Ujęcie pierwsze dotyczyłoby spotkania w ramach Programu Stypendialnego Rządu Rzeczypospolitej Polskiej im. Konstantego Kalinowskiego. Była na nim obecna Pani mgr Barbara Kraszewska (kierownik DSM) i jedna z pracownic (Pani mgr Beata Grześkiewicz). Wróciły rozpromienione i dumne, ponieważ obecni na spotkaniu studenci (przepytywani o studia, ocenę uczelni itd.) chwalili dziekanat i pracę asystentek toku. (Dziekan(k)om też coś skapnęło, bo podobno wspomniano także o blogu ;-)

Natychmiast poprosiłam o przekazanie wiadomości wszystkim pracownicom - i to byłby drugi kadr - uszczęśliwione twarze wszystkich Pań. Ponieważ były to godziny otwarcia dziekanatu - nie muszę dodawać, jak pozytywnie wpłynęły te wydarzenia na sposób mówienia "dzień dobry" kolejnym studentom podchodzącym do okienek.

Kolejne ujęcie to promienny uśmiech Pani mgr Anny Jurek - kiedy przekazałam jej pochwały od studenta (słuchacza moich wykładów, stąd zapewne okrężna droga przekazywania informacji). Mam nadzieję, że student sam też zjawi się w dziekanacie i osobiście powie kilka miłych słów - bo to niewiarygodna frajda: sprawiać komuś taką przyjemność! Dodam też, że jesienią rusza całkiem nowy system ocen pracowników administracyjnych Uczelni - wszystko, co wiemy (jako przełożeni) o naszych podwładnych, będzie miało wpływ na tę ocenę. Nie muszę chyba dodawać, że w kontekście pracy dziekanatu, szczególne znaczenie mają uwagi zgłaszane przez studentów.
 
Jest kilka Pań, które zbierają pochwały od dawna (również ode mnie - bo są niewiarygodnie pracowite i kreatywne). Ale ciepło mi się robi, kiedy słyszę (a słyszę coraz częściej), że nawet te Panie, na które nigdy nie zwracali uwagi studenci w swoich mailach - coraz częściej wymieniane są jako "pomocne", "uczynne", "niesłychanie kompetentne", "serdeczne" i ... "wcale nie straszne" (SIC!) - wszystkie cytaty  z Waszych e-maili.

Dorzucam do tego pochwały jakie zbiera (od miesięcy) mniej widoczna na blogu, ale doskonale znana studentom zagranicznym, Pani Dziekan Dorota Podedworna - Tarnowska. Wynikom jej pracy pewnie poświęcę odrębny wpis - ważne, że jej wysiłki zostały nagrodzone... listem pochwalnym od studentów. Jeśli wydaje się Wam, że to nic nie znaczy - to koniecznie proszę podjąć równoległe studia na psychologii ;-)

Ci sami  studenci (zagraniczni) niedawno wypełniali ankiety, oceniające wykłady i wykładowców IB. Wczoraj Pani Dziekan przekazała mi, że niekwestionowaną palmę pierwszeństwa, jako wyśmienity belfer i znawca przedmiotu, zdobył Pan dr Mariusz Próchniak (wiem, że czytuje tego bloga, więc: Mariuszu! Gratki, gratki, gratki!). Pismo do szefa Katedry wyślę zaraz w poniedziałek.

Wzorem MBA studenci zagraniczni rozważają też możliwość wprowadzenia listów gratulacyjnych dla najlepszych wykładowców. W poprzednim wpisie, poświęconym nowemu systemowi ankietowania zajęć, pojawił się wątek jakości dydaktyki. Stawiam złoto przeciwko orzechom, że gdyby przyjął się zwyczaj wystawiania listów gratulacyjnych, to niejeden wykładowca zasłużyłby sobie na niego i cenił sobie bardziej niż pochwały szefa Katedry.

Wiem, że kiedy ktoś po prostu porządnie pracuje, to wszyscy dookoła traktują to, jako oczywistą oczywistość. Pora zdać sobie sprawę, że to nie jest wcale oczywiste i że nie wszyscy ludzie się starają. Od czasu do czasu warto docenić wysiłki - a wtedy na pewno okaże się, że z zespołu całkiem przeciętnych pracowników (do jakich i siebie zaliczam) można wycisnąć nieprzeciętne rezultaty.
 
Nie żałujcie więc ciepłych słów, tym, którzy codziennie pracują dla Was, a nie dla dziekana, czy Rektora.

To był bardzo ciepły piątek - chyba jednak w tym roku będzie wiosna!



4 kwi 2013

Konstruktywnie o jakości dydaktyki

Kwestia jakości dydaktyki kilkakrotnie była poruszana na naszym blogu, głównie w formie narzekań, ewentualnie konstruktywnej krytyki. Tym razem proponujemy pójście krok dalej.

Od jutra w obu dziekanatach będzie dostępna pilotażowa ankieta oceny jakości zajęć dydaktycznych. Bardzo prosimy o Państwa pomoc i ocenę za jej pomocą dowolnych zajęć, na jakie uczęszczali Państwo w ubiegłym semestrze. Wypełnione kwestionariusze należy wrzucić do oznaczonego pudełka. Pilotaż będzie trwał przez 2 tygodnie, do 18 kwietnia. 

Problem oceny jakości zajęć dydaktycznych znalazł się w centrum uwagi prof. dr hab. Piotra Ostaszewskiego, Prorektora ds. Dydaktyki i Studentów jeszcze we wrześniu. Ankieta ma być jednym z jego elementów (o innych przyjdzie jeszcze pora napisać). Kilka miesięcy temu ukształtował się zespół metodologów, który opracował nową wersję kwestionariusza. Staraliśmy się go skonstruować w taki sposób, aby diagnozował lokalne bolączki naszej oferty dydaktycznej i samej dydaktyki. Czy nam się to uda – okaże się pod koniec semestru. 

W dniu dzisiejszym kwestionariusz został zaakceptowany przez zespół zadaniowy ds. oceny jakości kształcenia, działający przy Senackiej Komisji Programowej. Na drugą połowę kwietnia przewidziane są dalsze kroki legitymizacyjne. Po to m.in. potrzebne są wyniki pilotażu. Jednak przede wszystkim zależy nam na jakości nowego narzędzia. 

Na koniec jeszcze informacja o autorach projektu, aby nie wydawał się anonimowy. W skład zespołu pracującego z upoważnienia Rektora Ostaszewskiego wchodzą: prof. dr hab. Małgorzata Rószkiewicz – kierownik Centrum Badań Społeczno-Rynkowych KAE, dr Jolanta Perek-Białas – adiunkt w tymże Centrum oraz dr Paweł Kubicki – adiunkt w Instytucie Gospodarstwa Społecznego KES. Wszystkim im bardzo dziękuję za zaangażowanie i poświęcony czas. Prace Zespołu od strony organizacyjnej koordynuję ja. 

W projekt zaangażowany jest jeszcze wspomniany zespół zadaniowy pod przewodnictwem prof. dr hab. Elżbiety Adamowicz, któremu dziękuję za uwagi do kwestionariusza, a na poziomie organizacyjnym oba dziekanaty – za udostępnienie dziekanatów dziękuję Dziekanowi Wojciechowi Morawskiemu oraz swojej Dziekan(ce), a za wykonawstwo obu kierowniczkom – mgr Annie Rek (SL) i mgr Barbarze Kraszewskiej (SM), a także mgr Małgorzacie Hryciuk (sekretariat Rektora).

I jeszcze na zakończenie stary, ale swego czasu bardzo popularny mem ze strony SGH Memes. Jakże na czasie. Tym bardziej zapraszamy do uczestnictwa w pilotażu!


1 kwi 2013

Macierze wielkanocne, czyli marzenia Dziekanki

Z perspektywy studentów i wykładowców dziekan wydaje się kimś, kto coś może. W rzeczywistości jest egzekutorem regulacji wewnątrz- i pozauczelnianych. Najemnikiem wykonującym zadania, które czasem ciężko jest realizować stworzeniom choć odrobinę sapiens. Po części to wina samych regulacji, po części rozwiązań informatycznych.

Począwszy od oświadczeń do systemu POLon (wymóg ustawowy), poprzez system protokołów egzaminacyjnych (skrzyżowanie wymagań Ministerstwa i SGH), a skończywszy na systemie deklaracji semestralnych (SGH) i planowaniu harmonogramu zajęć (SGH) - prawie wszystkie obsługiwane przez Dziekanat procedury noszą jakieś poważne wady powstałe już na etapie projektowania. Poważnym problemem jest brak wielowymiarowej analizy wzajemnych zależności występujących między tymi systemami (protokoły a system oświadczeń, oświadczenia a dotacje, dotacje a wynagrodzenia, wynagrodzenia a dydaktyka, dydaktyka a deklaracje studenckie, deklaracje a protokoły - a potem to wszystko na skos i w pionie, czyli macierz, jak malowanie). 

Prawie każdy z wymienionych procesów obsługiwany jest przez odrębny system informatyczny - zazwyczaj niekompatybilny z pozostałymi: Celkat (harmonogram zajęć i planowanie wykorzystania sal dydaktycznych), Wirtualny Dziekanat (obsługa wykładowców i studentów), ALBS (album studenta), platforma e-learningowa (zajęcia e-learningowe i niezbędniki do zajęć). A to pewnie jeszcze nie wszystko - tyle udało mi się rozgryźć przez ostatnie pół roku.

Centrum Informatyczne dwoi się i troi, żeby ożenić wodę z ogniem - efekty są mizerne. Jako wykładowca od 6 lat prowadzę zajęcia e-learningowe i co semestr przepisuję ręcznie oceny z "dziennika elektronicznego" do protokołu w WD, następnie drukuję protokół, podpisuję i w zębach odnoszę do dziekanatu. Obecnie towarzyszy temu schizofrenia - musiałam sama sobie udzielić nagany, bo chciałam w dziekanacie złożyć protokół bez podpisu, czego jako Dziekan(ka) nie mogłam zaakceptować.

Przez kilkanaście lat trwałam w przekonaniu, że wywieszanie ocen w gablocie przed Katedrą nie ma sensu, bo przecież wpisałam je w WD. I nagle odkrywam, jako Dziekan(ka), że zwlekając ze spacerkiem z budynku C do budynku G, trzymałam w niepewności swoich studentów. Dlaczego? Otóż moi studenci mają oceny wystawione w WD, ale ich na oczy nie ujrzą, dopóki pracownik dziekanatu nie odznaczy (ręcznie), że protokół został złożony. Dopiero wtedy oceny zostają zaciągnięte z wirtualnego protokołu (który widzi tylko wykładowca) do albumu studenta (który widzi asystentka toku) i na indywidualne konto studenta w WD (gdzie wreszcie może je zobaczyć sam zainteresowany). Każde z tych działań musi zostać ręcznie uruchomione...

Protokoły egzaminacyjne, które powinny stanowić zwieńczenie wszelkich kontaktów wykładowcy ze studentem, stają się niejednokrotnie zarzewiem konfliktu, lub co najmniej długotrwałej korespondencji. Dwu- lub wielostronnej, jeśli zostanie w nią wciągnięty Dziekan, Prorektor lub sam Rektor. Ponieważ z braku choćby jednej oceny student nie będzie promowany na kolejny semestr - niemożliwe staje się złożenie oświadczenia o prawie do nieodpłatnego studiowania. Wkraczamy w obszar kolejnej procedury, którą trzeba ręcznie rozpracować, żeby zapanować nad maszynami, które miały nam ułatwić życie. Asystentki toku wykonują pracę robotów, które siedzą nadal w opowieściach Lema i śmieją się nam w nos w XXI wieku.

Najpiękniej niewydolność systemów przejawia się w okresie deklaracji semestralnych. Kilka tysięcy studentów i kilkuset wykładowców oraz Dział Nauczania (DN) tworzący harmonogram zajęć, biorą udział w zbiorowym szaleństwie, które jest układem równań z samymi niewiadomymi: studenci mają się zapisywać na wykłady, nie wiedząc, które z nich zostaną ostatecznie uruchomione, wykładowcy mają trwać w pogotowiu do pierwszego dnia semestru a nawet dłużej, dopóki DN nie przydzieli godzin i sal, DN pracuje z jedną i drugą grupą na systemie niekompatybilnym tak z WD, jak i z ALBsem - wszystkie dane są importowane i eksportowane "na piechotę"... A co wynika z tej plątaniny?

Teoretycznie powinny ruszyć wszystkie wykłady, na które są chętni... Jednak po pierwszej turze wyborów następuje (ręczna) selekcja zajęć do uruchomienia (ten chce, tamten nie chce, jeszcze inny chce, ale mniejszą/większą grupę). Potem - również na pół ręcznie - tworzony jest harmonogram (przypisane sale dydaktyczne i godziny zajęć). Teoretycznie ten harmonogram jest ostateczny chyba, że:
  • wykładowca, który się zgodził  na prowadzenie zajęć - jednak się rozmyślił bo są o 8.00 rano w sobotę. Grupa "sierot" rzutem na taśmę szuka innego wykładu, który ruszył i na który zostały jakieś wolne miejsca.
  • grupa studentów, która liczyła 23 osoby, rozpada się, bo to były martwe dusze, które "pomagały" uruchomić grupę znajomym. Niby pomoc to niezła rzecz, ale w tym przypadku grupa i tak się rozpadnie a "sieroty" zostaną.
  • przychodzi początek zajęć i wykładowca stwierdza, że zaplanowany przez DN wykład jednak koliduje z pracą dla konkurencji lub innymi obowiązkami pozauczelnianymi. Bez porozumienia z Dziekanatem wykładowca zmienia swój indywidualny plan zajęć rozwalając resztki sensownego planu studentom, którzy się już do niego zapisali...
Reforma uczelni, w której miotamy się między powierzchownymi decyzjami (kolegia, szkoły czy wydziały), powinna zacząć się od wzmocnienia fundamentów. A fundamentem są rozwiązania informatyczne, które pozwolą programistom uszczelnić system i zapobiec jego ręcznym poprawkom oraz uczynią go przejrzystym. Na etapie deklaracji - jeśli pozostajemy przy dowolności wyboru wykładowców i przedmiotów - nie wystarczy obecne rozwiązanie, w którym studenci wchodzą dwa razy do systemu: raz, żeby się zapisać i drugi raz, żeby zobaczyć, że wszystko się posypało.

System (jeden, a nie zlepek kilku!) powinien być otwarty jednocześnie dla wielu stron i automatycznie przetwarzać informacje, jakimi zasilają go studenci (na co chcę się zapisać), wykładowcy (co i kiedy mogę prowadzić) i upoważnieni pracownicy (wprowadzający np. dane o wielkości i dostępności sal dydaktycznych). Powinien wiązać rozstrzygnięcia natury dyscyplinarnej (czy złożone zostały w terminie protokoły, deklaracje, oświadczenia) z możliwością podejmowania dalszych działań w systemie przez daną osobę. Taki system na pewno nie powstanie siłami jednego (SIC!) programisty SGH - wymaga doskonałego i dobrze wynagradzanego zespołu (programiści na Giełdzie podobno zarabiają więcej niż Prezes GPW). Ale może zdołałby ogarnąć złożoność zjawisk i uporządkować jakoś tę... matrix!

A co samej do reformy... Marzy mi się coś więcej niż powielanie znanych rozwiązań. Mając dobry system informatyczny moglibyśmy zaszaleć z uczelnią, w której kształt kierunków podlega okresowej wielostronnej dyskusji i modyfikacji, z uczestnictwem wszystkich zainteresowanych (a nie tylko profesorów), w której przy wykorzystaniu istniejących zasobów w trybie setek "transakcji" tworzą się plany zajęć i grupy dydaktyczne, polegające na ciągłej komunikacji i wymianie doświadczeń i ocen ich uczestników (przede wszystkim studentów). 

Odpowiednio zmodyfikowany system punktów (lub wirtualnej waluty - nie mylić z ECTS!) służyłby jednocześnie wycenie realizowanego przez studenta procesu dydaktycznego, jak i ocenie wykładowcy (liczba wyborów, razy liczba godzin, razy pora dnia/tygodnia a nie tylko liczba grup studenckich, publikacje i wystąpienia na konferencjach przeliczane na punkty oceny). W tym systemie powinny być uwzględnione także studenckie oceny jakości prowadzonych zajęć (w tym seminariów, które obecnie są praktycznie poza kontrolą, tym bardziej, że prace mgr nadal nie są publikowane).

(Eeeech... "szok przyszłości" i wizje Tofflerów, koniec historii Fukuyamy - a ja nadal tłumaczę ludziom, dlaczego muszą przyjść do Dziekanatu i podpisać protokół....)

Żmudny, długotrwały i mało elastyczny proces zgłaszania zajęć do Informatora też powinien zostać włączony w kształt takiego systemu. Inicjatywa powinna wychodzić nie tylko od wykładowców, ale także od studentów, którzy wiedząc, jakie szkolenia prowadzę na tzw. "rynku", często pytają wprost, czy nie poprowadziłabym jakiegoś wykładu. "Tak - odpowiadam - za rok lub dwa, kiedy będzie ogłoszony konkurs na nowe wykłady...".

I do tego wszystko w formie aplikacji na smartfona, żeby student mógł zerknąć, co tam z jego deklaracją, nie wychodząc z pubu (takimi marzeniami dzieliła się ze mną Pani Kierownik CI ;-).

Czy świat uczelni musi składać się z wydziałów, ciągać w togach i używać nomenklatury kościelnej? Ach, jakbym chciała to wszystko przewietrzyć :-) Długo by jeszcze pisać o tym, co mi się kłębi pod sufitem w tę piękną, śnieżną Wielkanoc - jedno jest pewne: bez rozsądnego i młodego zespołu, nieprzywiązanego do schematów, taka reforma, jaką sobie wymarzyłam pewnie się nie ziści. Kto miałby ją wdrożyć..? Przecież nie ludzie, którzy tak jak ja, z trudem nauczyli się prowadzić bloga...

Widmo trzech ocen


Trzy oceny nasuwają słuszne skojarzenie z trzecim terminem i podobnie jak on sam nie mają prawa bytu, przynajmniej w świecie realnym – dopiero co pisała o tym Dziekan(ka) Kachniewska. O ile jednak widmo trzeciego terminu nawiedza po równo wykładowców i Dziekanat, widmo trzech ocen straszy wyłącznie po drugiej stronie okienka. 

A jest czym straszyć. W protokołach egzaminacyjnych są bowiem dwie kolumny na wpisanie oceny z danego egzaminu. Gdzie zatem mają wpisać asystentki toku ocenę trzecią? Oczywiście to samo pytanie można zadać w stosunku do wykładowcy – gdzie wpisuje ocenę, skoro są tylko dwie rubryczki? Odpowiedź: do protokołu ręcznego. 

Na etapie przyjmowania protokołów ręcznych – a zatem w trakcie sesji poprawkowej – kontrolowanie liczby ocen każdego studenta jest w zasadzie niewykonalne. Oto osoba przyjmująca protokół musiałaby iść do odpowiedniego segregatora, wyszukać protokół danego wykładowcy z danego przedmiotu (z bagatela 1,5 tys.) a następnie sprawdzić, czy widniejący na protokole student nie ma wpisanej oceny w I czy II terminie (oczywiście również ręcznie). Wykładowca w tym czasie musiałby uzbroić się w cierpliwość i czekać, aż procedura weryfikacji dobiegnie końca. Zakładamy więc, poniekąd słusznie, że każdy wykładowca wie, ile ocen wystawił swoim studentom. Co więcej, zakładamy też, że wykładowca zgodnie z Regulaminem nie przyjmie po raz trzeci egzaminu od studenta, który wykorzystał już dwa podejścia.

A jednak trzy oceny się zdarzają – choć nie powinny. Zazwyczaj dochodzi do tego w dwóch sytuacjach: 
  • Student nie przyszedł na egzamin w I terminie, a wykładowca uznał to za podstawę do wystawienia mu oceny niedostatecznej (co jest sprzeczne z §38.1.2. Regulaminu). Ta praktyka nie ma sensu – Studentowi i tak się nie upiecze. Przedmiot nie zniknie z protokołu nawet, jeżeli nie wykładowca nie wstawi żadnej oceny. A tak student składa w Dziekanacie podanie o przedłużenie sesji, uzyskuje zgodę i wykorzystuje w sesji poprawkowej swój I termin. W ten sposób z I terminu uzyskuje dwie oceny.
  • Student dwukrotnie uzyskuje z danego przedmiotu ocenę 2.0. Mając inne przedmioty na sumieniu, albo będąc przedsiębiorczym nie wnioskuje o warunek (co powinien uczynić), tylko składa podanie o przedłużenie sesji (załączając np. zwolnienie lekarskie). Zazwyczaj przed wydaniem decyzji sprawdzamy, czy daty na zwolnieniu lekarskim nakładają się faktycznie na daty egzaminu, ponadto w miarę możliwości patrzymy również na oceny studenta z danego przedmiotu, aby to wykluczyć. Jednak presja czasu, a przede wszystkim wysyp podań sprawiają, że nie wszystkie przypadki odfiltrowujemy. Uzyskawszy zgodę Student idzie do wykładowcy wymusić "III termin", bo przecież ma zgodę na przedłużenie sesji. Jednak uwaga! – zgoda na przedłużenie sesji dotyczy wyłącznie studentów, o których mowa w §38.1.2 Regulaminu, a zatem tych, którzy fizycznie nie pojawili się na egzaminie. Jeżeli student dwukrotnie podchodził do egzaminu i nie zaliczył, nie ma prawa do trzeciej próby. 
Na szczęście widmo trzech ocen nawiedza Dziekanat bardzo rzadko – kilka razy na semestr. Wówczas zwracamy się z prośbą do wykładowcy o wyjaśnienie sytuacji, a widmo bezpowrotnie znika.