Osoby śledzące najnowsze trendy w SGHowej przestrzeni Facebooka z pewnością rozpoznały alegorie. I o to chodzi. Muszę przyznać, że z pewną fascynacją patrzę na rozpowszechnianie się w zaskakującym tempie różnych przedziwnych stron typu Problemy studentów SGH, Codzienny SGHowy Suchar Ekonomiczny, czy Esgieszek. Fascynacją – bo powstaje ich tak wiele, choć tak mało je różni i tak szybko rosną w siłę lajków i fanów. Zaintrygowana tym fenomenem poprosiłam o komentarz dr A. Anettę Janowską z Instytutu Studiów Międzynarodowych SGH. Oddaję jej zatem głos:
"Kiedyś tylko nieliczni odnosili sukces i mieli szansę dotrzeć do szerszej publiczności. Przechodzili przez surowe sito “gatekeeperów”, czyli rozmaitych specjalistów, którzy oceniali czy dane dzieło jest wystarczająco dobre, by spodobać się odbiorcom. Dzisiaj dzięki internetowi, a szczególnie tzw. web 2.0. oraz dzięki coraz tańszemu sprzętowi elektronicznemu nastąpiła demokratyzacja narzędzi do tworzenia i rozpowszechniania twórczości. Możemy wrzucić do sieci cokolwiek, siejąc produktami naszego intelektu na cały świat.
Chris Anderson, autor teorii o długim ogonie uznał, że jest to pierwsza w historii ludzkości okazja, by wreszcie ujawniły się ukryte talenty. W ten sposób “długi ogon” amatorskiej twórczości, ukrywający się dotąd w cieniu szuflad, rodzinnych albumów i archiwów, nareszcie mógł się w pełni rozwinąć. Anderson ma sporo racji, ale trudno też odmówić słuszności jego krytykowi Andrewowi Keenowi. W swojej książce “Kult amatora” przytacza on twierdzenie, że jeśli nieskończonej liczbie małp dostarczymy nieskończoną liczbę maszyn do pisania, jakaś małpa w końcu stworzy arcydzieło. Według Keena twierdzenie doskonale odzwierciedla to, co dzieje się z kulturą za sprawą demokratyzacji narzędzi do jej tworzenia i rozpowszechniania.
Odwiedzając niektóre strony internetowe, czy oglądając chociażby filmiki na youtube, trudno się oprzeć wrażeniu, że Keen ma rację. Internet zawiera wszystko: mnóstwo nic niewartej treści i niewiele interesujących dzieł. A ich twórcom przyświeca jeden wspólny cel: być zauważonym, docenionym, powszechnie uznanym. To przecież jedno z podstawowych ludzkich pragnień. Ale trzeba pamiętać, że internet dał nowe możliwości nie tylko twórcom. Dzisiaj odbiorca kieruje się gustem własnym i opiniami sobie podobnych.
Z czego wynika ten pęd odbiorców ku treściom błahym? Można oczywiście złożyć to na karb coraz słabszej edukacji ogólnej, artystycznej, a także medialnej, co utrudnia, a nawet uniemożliwia budowanie kapitału kulturowego. To on właśnie pozwala później poszukiwać dzieł wielkich i odpowiednio je docenić. Może winne są media tradycyjne, które zalewają nas sensacyjnymi informacjami o – tak naprawdę – niewielkim znaczeniu, trywializując jednocześnie sprawy ważne. Tworzy się nowa moda na miałkość i błahość.
A być może winny jest sam internet i fizjologia. Otóż okazuje się, że sieć, która dostarcza nam mnóstwa bodźców jednocześnie powoduje, że nie potrafimy się odpowiednio skupić na trudniejszych i głębszych treściach. Przez to nasz sposób myślenia staje się coraz bardziej rozproszony i powierzchowny. Internet, rozwijając jedne zdolności, takie jak inteligencja wizualno-przestrzenna, osłabia inne, dlatego właśnie stajemy się coraz mniej zdolni do głębszej refleksji, krytycznego myślenia i używania wyobraźni, jednym słowem – płytsi. Serwisy społecznościowe, w których dominują krótkie wiadomości, pogłębiają tę tendencję. Koło się więc zamyka: czytając miałkie treści podane w skrótowej formie przyzwyczajamy mózg do tego, aby takie treści najłatwiej przyswajał".
A a propos przyswajania – powodzenia w sesji! [kgs]