29 gru 2012

Spotted: Codzienny ogórek ekonomiczny

Osoby śledzące najnowsze trendy w SGHowej przestrzeni Facebooka z pewnością rozpoznały alegorie. I o to chodzi. Muszę przyznać, że z pewną fascynacją patrzę na rozpowszechnianie się w zaskakującym tempie różnych przedziwnych stron typu Problemy studentów SGH, Codzienny SGHowy Suchar Ekonomiczny, czy Esgieszek. Fascynacją – bo powstaje ich tak wiele, choć tak mało je różni i tak szybko rosną w siłę lajków i fanów. Zaintrygowana tym fenomenem poprosiłam o komentarz dr A. Anettę Janowską z Instytutu Studiów Międzynarodowych SGH. Oddaję jej zatem głos: 

"Kiedyś tylko nieliczni odnosili sukces i mieli szansę dotrzeć do szerszej publiczności. Przechodzili przez surowe sito “gatekeeperów”, czyli rozmaitych specjalistów, którzy oceniali czy dane dzieło jest wystarczająco dobre, by spodobać się odbiorcom. Dzisiaj dzięki internetowi, a szczególnie tzw. web 2.0. oraz dzięki coraz tańszemu sprzętowi elektronicznemu nastąpiła demokratyzacja narzędzi do tworzenia i rozpowszechniania twórczości. Możemy wrzucić do sieci cokolwiek, siejąc produktami naszego intelektu na cały świat.
Chris Anderson, autor teorii o długim ogonie uznał, że jest to pierwsza w historii ludzkości okazja, by wreszcie ujawniły się ukryte talenty. W ten sposób “długi ogon” amatorskiej twórczości, ukrywający się dotąd w cieniu szuflad, rodzinnych albumów i archiwów, nareszcie mógł się w pełni rozwinąć. Anderson ma sporo racji, ale trudno też odmówić słuszności jego krytykowi Andrewowi Keenowi. W swojej książce “Kult amatora” przytacza on twierdzenie, że jeśli nieskończonej liczbie małp dostarczymy nieskończoną liczbę maszyn do pisania, jakaś małpa w końcu stworzy arcydzieło. Według Keena twierdzenie doskonale odzwierciedla to, co dzieje się z kulturą za sprawą demokratyzacji narzędzi do jej tworzenia i rozpowszechniania.
Odwiedzając niektóre strony internetowe, czy oglądając chociażby filmiki na youtube, trudno się oprzeć wrażeniu, że Keen ma rację. Internet zawiera wszystko: mnóstwo nic niewartej treści i niewiele interesujących dzieł. A ich twórcom przyświeca jeden wspólny cel: być zauważonym, docenionym, powszechnie uznanym. To przecież jedno z podstawowych ludzkich pragnień. Ale trzeba pamiętać, że internet dał nowe możliwości nie tylko twórcom. Dzisiaj odbiorca kieruje się gustem własnym i opiniami sobie podobnych.
Z czego wynika ten pęd odbiorców ku treściom błahym? Można oczywiście złożyć to na karb coraz słabszej edukacji ogólnej, artystycznej, a także medialnej, co utrudnia, a nawet uniemożliwia budowanie kapitału kulturowego. To on właśnie pozwala później poszukiwać dzieł wielkich i odpowiednio je docenić. Może winne są media tradycyjne, które zalewają nas sensacyjnymi informacjami o – tak naprawdę – niewielkim znaczeniu, trywializując jednocześnie sprawy ważne. Tworzy się nowa moda na miałkość i błahość.
A być może winny jest sam internet i fizjologia. Otóż okazuje się, że sieć, która dostarcza nam mnóstwa bodźców jednocześnie powoduje, że nie potrafimy się odpowiednio skupić na trudniejszych i głębszych treściach. Przez to nasz sposób myślenia staje się coraz bardziej rozproszony i powierzchowny. Internet, rozwijając jedne zdolności, takie jak inteligencja wizualno-przestrzenna, osłabia inne, dlatego właśnie stajemy się coraz mniej zdolni do głębszej refleksji, krytycznego myślenia i używania wyobraźni, jednym słowem – płytsi. Serwisy społecznościowe, w których dominują krótkie wiadomości, pogłębiają tę tendencję. Koło się więc zamyka: czytając miałkie treści podane w skrótowej formie przyzwyczajamy mózg do tego, aby takie treści najłatwiej przyswajał".

A a propos przyswajania – powodzenia w sesji! [kgs]

27 gru 2012

Okolicznościowa garść statystyk – grudzień 2012

źródło: ReligionNews

Koniec roku może byłby dobrym momentem na podsumowanie, gdyby nie to, że z perspektywy pracy Dziekanatu bardziej właściwy będzie koniec semestru. Inna rzecz, że trudno przewidzieć, czy zdecydujemy się wówczas na podsumowanie 1/8 kadencji. Zobaczymy. To, co teraz możemy zaproponować to tradycyjna, comiesięczna garść statystyk odwiedzin bloga za miesiąc grudzień. 

W grudniu odwiedziliście nas ponad 14 tys. razy, a my napisałyśmy 23 wpisy (w zasadzie 22, bo jeden to sprawka Autora Trzeciego). Mniejsza aktywność wynika zapewne z okresu świątecznego i związanej z nim ponad półtoratygodniowej przerwy. Trochę również przestał działać efekt zaskoczenia. To już nie są pierwsze tygodnie bloga, kiedy każdy chciał się przekonać, czy naprawdę dziekan(k)i umieją blogować. 

Ale przejdźmy do statystyk. W grudniu największym hitem naszego bloga okazał się gościnny występ prof. Jerzego Bralczyka w ramach cyklu językoznawczych dywagacji na temat żeńskich końcówek w słowie „dziekan”. Uzyskał 500 wejść, zaś wpis rozpoczynający cykl – 271. Druga kategoria tematów, która przypadła Wam do gustu to wątki katastroficzno-groteskowe – Środa, czyli o wszystkich nieszczęściach, jakie czyhają w połowie tygodnia na Dziekan(kę) (339 wejść), o Czarnej rozpaczy Franka (270 odsłon) i koniu w ciąży

Zaglądacie do nas nadal głównie przez Facebook (ponad 1,7 tys. wyświetleń stron via URL i ponad 3 tys. z witryny z odwołaniami), stronę SGH (po 700) oraz Googla (800). Do statystyk źródeł ruchu sieciowego załapał się zaprzyjaźniony blog jednego z naszych gości, na który przeniosła się językoznawcza dyskusja. Warto dodać, że osoby zewnętrzne po raz pierwszy pojawiły się na naszym blogu właśnie w grudniu (choć wcześniej mgr Osiński przedstawiał dwie wolontariuszki) i najpewniej będziemy do tej praktyki powracać. Grudzień przyniósł także pierwszą fotorelację (z dziekanatowej Choinki) oraz możliwość obejrzenia autorek bloga w wersji wideo na nagraniu w spocie reklamującym Świąteczny Koncert SGH (choć nie wątpię, że  większość z Was widziała nas już wcześniej). 

24 gru 2012

Maślane życzenia i Sting świątecznego spokoju...

Rok temu, kiedy jeszcze miałam czas prowadzić bloga dla hotelarzy, pisałam o świątecznym szaleństwie kartkowym. Rok później mogę napisać ponownie:  "Obok mojego notebooka leży w tej chwili niezły kopczyk kartek świątecznych: niektóre przepiękne, na pewno niezwykle kosztowne, spersonalizowane, “odziane” w eleganckie koperty… Cieszą oko przez kilkanaście sekund, dopóki nie otworzę kolejnej przesyłki. A potem wypada, jak w “Dniu świra”, płakać nad ściętą brzozą i powalonym dębem." 

A jednak coś się zmieniło: zarówno adresat (teraz otrzymuję kartki jako dziekan), jak i nadawcy. Teraz dostaję kartki z innych uczelni i jednostek SGH, bo znajomi z branży turystycznej z okazji świąt lajkują umówiony wpis na FB i to jest nasza forma składania życzeń. 

Kiedy odczytuję otrzymane kartki przez mgnienie wyrzucam sobie, że nie odpowiem tym samym - ale nie odpowiem. Spędzę sporo czasu stukając w klawiaturę, lajkując Wasze wpisy z życzeniami na FB i na blogach - ale nie prześlę ani skrawka papieru. Kontynuuję swój protest przeciwko papierologii świątecznej. Tylko we Wrocławiu (to moje rodzinne miasto) życzeniowe szaleństwo pochłonęło w ub. roku 20 ton papieru.

Muszę jednak napisać o przesyłce, którą wyciągnęłam ze skrzynki pocztowej: papier po maśle z życzeniami... Mam zgodę sprawcy na opublikowanie dalszego ciągu ;-)

Sprawcę poznałam kilkanaście lat temu, pracując z dziećmi z osiedlowej świetlicy. Miał wówczas 8 lat. Kiedyś zrobiłam dzieciom pajdy chleba z masłem. Adaś stwierdził, że nigdy w życiu "nie przypuszczał, że margaryna może być taka pyszna". 

Kiedy bywał na korepetycjach, zawsze prosił o "tę margarynę, co latem". A tuż przed 6 grudnia poprosił Mikołaja o 10 kostek! Nauka nam szła do przodu, jak burza - jeśli Adaś ociągał się z pracą, wystarczyło powiedzieć, że kiedy zdobędzie wykształcenie, będzie jadał codziennie masło. Adaś dopytywał się, czy mogę mu to przysiąc - a ja przysięgałam i na dowód serwowałam chleb z masłem.

Ci z Was, którzy mieli okazję rozmawiać ze mną o pracy z młodzieżą z Targówka, wiedzą, że na 50 przypadków - 47 to moja klęska. Ale zawsze kiedy łapię doła - przywołuję te trzy perełki, wśród nich Adama. Studiuje jednocześnie na Politechnice Warszawskiej i UW. Pracuje. Wystąpił o stypendium w London School of Economics (trzymam kciuki!). 

Dorosły Adam nie jada masła, bo uważa, że jest niezdrowe :-) Ale co roku przed 6 grudnia przysyła na mój adres mailowy "list do mikołaja" z prośbą, żeby podarował "kostkę masła" na cel dobroczynny. "Kostka masła" to po prostu 5 zł. A obok mojego komputera leży teraz w postaci kartek świątecznych dobrych kilkanaście kostek masła....

Dziękuję za wszystkie Wasze życzenia. Szczególnie te, w których załączacie podziękowania za zmiany w DSM, za bloga, za odbudowanie relacji z wieloma komórkami Uczelni. Przekazuję Wasze słowa tym, którzy ze mną nad tymi zmianami pracują: prodziekanom (jeśli chodzi o bloga to w szczególności Dziekan Górak-Sosnowskiej), pracownikom Dziekanatu a także innym osobom w SGH, które mnie wspierają i bez których nie przetrwałabym tych trzech pierwszych miesięcy. Ja także życzę Wam wspaniałych świąt i szampańskiego sylwestra. Studentom pomyślnego skończenia nauki i odnalezienia możliwie najpiękniejszej drogi życia. Wykładowcom - satysfakcji i poczucia dumy z tego, co robią. A wszystkim -  śniegu pod nartami, słońca latem, parasola w deszczu i śmiechu do łez.

Muszą Wam wystarczyć życzenia na blogu i tłusty papier na zdjęciu zamiast wypasionej pocztówki. Na FB zamieszczę ten sam papier - zamiast życzeń, proszę lajkujcie jego zdjęcie. Niech Mark Zuckerber zapłaci za Wasze życzenia, a zaoszczędzone pieniądze wrzućcie do puszek Orkiestry, albo zachowajcie na przyszły rok na świąteczny koncert SGH.

Zmęczona pop-kolędami ściskam Was wszystkich gorąco i załączam wyciszonego Stinga z mojej ulubionej świątecznej płyty...



23 gru 2012

Kolędujący renifer

Reprezentacja DSM i Organizatorzy

Działo się 18 grudnia! Z lekkim poślizgiem wieczorową porą rozpoczął się doroczny Koncert Świąteczny organizowany przez studentów SGH. Z perspektywy starego wyjadacza (a raczej wysłuchiwacza) tegoroczna edycja różniła się pod kilkoma względami. 

 Po pierwsze w foyer pojawił się prawie czerwony dywan; prawie, bo ciemnoczerwone płótno wisiało pionowo jako tło do zdjęcia (co widać po lewej). Te duże, białe i rozłożyste z tyłu to rogi renifera. Te mniejsze, iskrzące się na żółto, należą do Dziekan(ki) Kachniewskiej. Trochę w tym mojej zasługi, bo opowiedziałam jej, że w poprzedniej edycji pieniądze do skarbonki zbierały aniołki (o ile nie pomieszały mi się z aniołkami z Diabelskich Otrzęsin, choć jak teraz patrzę na tytuł imprezy, to chyba i tam aniołków nie było). Mnie udało się dopasować kolorystycznie może nie tyle do tła co do tasiemek organizatorów – pozują z nami: p. Dominika Basaj i p. Michał Wrona. 

Drugim wyróżnikiem była frekwencja kadry – chyba dotychczas niespotykana. W porównaniu do poprzedniej edycji wzrosła czterokrotnie (a nawet ponad 4x jeżeli liczyć naszych towarzyszy: jednego byłego pracownika SGH i jednego pracownika innej uczelni). Na koncert przyszedł Rektor SGH, który dokonał uroczystego otwarcia. Przybyła ponad połowa ekipy DSM – oprócz nas był jeszcze Dziekan Matusewicz z Małżonką a DSL reprezentowała Dziekan Olga Mikołajczak również z Małżonkiem. Kadrę pozadziekańską reprezentowała dr Andżelika Kuźnar – kierownik Biura ds. Absolwentów, która na przerwie wyznała nam, że skusiła się na koncert po naszym wpisie na blogu :) 

Niesamowici artyści
Trzecim wyróżnikiem nie była fantastyczna atmosfera, bo ta zawsze samoistnie wytwarza się na Koncertach Świątecznych. Obserwowaliśmy wszystko tradycyjnie z loży VIP, a z góry było widać nie tylko scenę, ale i całą salę. Z plotek z loży VIP mogę zdradzić, że szczególny entuzjazm w pierwszym rzędzie wzbudził występ dr Pawła Lesiaka, który pracuje w tym samym kolegium co Dziekan(ka) i dr Kuźnar. Mnie bardzo podobały się utwory z chórkami. „All I want…” pod koniec koncertu na dobre rozkręciło nasz rząd.

Do rzeczywistości wróciłyśmy chyba dopiero w gigantycznej kolejce do szatni (oczywiście ta do szatni drugiej była znacznie mniejsza). To jest ten moment, kiedy część z Was ukradkiem się nam przygląda a czasami nawet sobie pokazuje i potem zerka. Cóż, za ponad 2 godziny dobrej zabawy, jesteśmy w stanie to zdzierżyć.

A na koniec słowo od Organizatorów, czyli o materialnym i niematerialnym efekcie tegorocznego Koncertu: 
Chcielibyśmy bardzo podziękować za przybycie na koncert i za wsparcie przekazane fundacji Mam Marzenie. Na chwilę obecną wiemy, że zebraliśmy ponad 13 tysięcy złotych. Frekwencja była niesamowita, byliśmy zmuszeni rozpocząć koncert później, bo szatnia nie nadążała z wydawaniem numerków. Jako organizatorzy, pragniemy również podziękować kadrze akademickiej, która w tym roku przyjęła nasze zaproszenie. Mamy nadzieję, że podczas przyszłorocznego koncertu znowu się zobaczymy.
I my mamy nadzieję!

21 gru 2012

Wskazówek dotyczących obrony pracy magisterskiej ciąg dalszy

Obrona pracy magisterskiej. Temat, który spędza sen z powiek wielu osobom, które są na studiach. O czym należy pamiętać? Co sprawia największy problem? O tym i nie tylko opowiedział dr Michał Matusewicz – prodziekan Studium Magisterskiego, który z racji zajmowanej funkcji przewodniczy wielu obronom prac magisterskich.

Dr Matusewicz zapytany, co sprawia największy problem osobom podchodzącym do egzaminu dyplomowego stwierdził, iż zdecydowanie jest to pytanie z ekonomii. Szkoda, że tak jest, bo pamiętajmy, że pytania z ekonomii jako jedyne są jawne przed egzaminem. Co więcej, w przeciwieństwie do poprzednich lat, obecnie pytania z ekonomii nie ulegają zmianie wraz z rozpoczęciem nowego roku akademickiego. Warto się zatem do nich poważnie przygotować.

Wielu magistrantów przystępujących do egzaminu dyplomowego zadaje sobie pytanie, co w sytuacji, gdy wynik będzie negatywny. Otóż wtedy należy, jak radzi Pan Prodziekan, udać się do Dziekanatu z pismem wyrażającym prośbę o ponowny egzamin. Po uiszczeniu opłaty możliwe jest podejście do egzaminu z czystym kontem (obecnie poprzedni negatywny wynik nie wpływa na ocenę w drugim terminie). Negatywny wynik w drugim terminie ma poważniejsze konsekwencje – konieczne jest ponowne zaliczenie seminarium magisterskiego, co oznacza de facto konieczność napisania nowej pracy magisterskiej.

Zapytany o to, jak wyglądają obrady Komisji po obronie, dr Matusewicz podkreśla, że to tak naprawdę krótka dyskusja, podczas której każdy z egzaminatorów wyraża swoją opinię na temat poziomu wiedzy reprezentowanej przez magistranta. Na jej podstawie wystawiana jest ocena końcowa z poszczególnych pytań i ustalany końcowy wynik studiów. Prodziekan Matusewicz zwraca uwagę, by osoby, które złożyły pracę dyplomową, zainteresowały się, na kiedy wyznaczony został termin egzaminu. Informacje na ten temat znajdują się na stronach internetowych DSM oraz docierają na skrzynki mailowe studentów, wyłącznie na adresy SGH!. Niestety, wielu studentów nie korzysta z tego źródła, przez co w konsekwencji zdarza się, że studenci nie przychodzą na egzamin, gdyż nie odczytali informacji na ten temat. Korzystajmy zatem z poczty uczelnianej!

Kolejny istotny fakt, to ten, że pozytywny wynik z obrony może być osiągnięty tylko wtedy, gdy ze wszystkich pytań uzyska się pozytywną ocenę. Nie ma możliwości pozytywnej obrony nawet przy bardzo dobrych ocenach, jeśli jedno z pytań pozostaje niezaliczone.

By skończyć pozytywnym akcentem: pamiętać należy, że znaczna większość obron kończy się pozytywnie – wystarczy naprawdę tylko odrobina wysiłku :)

20 gru 2012

Na kogo wypadnie na tego...

niestety nie zawsze bęc. A rzecz dotyczy niektórych przedmiotów, kiedy to popyt ze strony studentów zdecydowanie przewyższa podaż, zwłaszcza że ta ostatnia wynosi zero. Innymi słowy powraca zmora nieobsadzonych i niechcianych zajęć – spuścizna pierwszego etapu deklaracji.

O tym, skąd bierze się niechciany przez nikogo wykład pisałyśmy wcześniej. Pół biedy, jeżeli podanie o nieuruchamianie przedmiotu wpłynie przed rozpoczęciem deklaracji przez studentów i jeżeli dany wykładowca nie jest monopolistą. Gorzej, jeżeli podanie wpływa, gdy przedmiot zadeklarowała wystarczająca liczba studentów do jego uruchomienia, albo jeżeli jest to przedmiot kierunkowy, który uruchomić musimy.

O ile Dziekanat odpowiada za organizację dydaktyki, o tyle niestety nie ma możliwości bezpośredniego oddziaływania na wykładowców, ani na warunki ich pracy (limity pensum – a pamiętajmy, że przy znacznie przekroczonym pensum wykładowca nie ma obowiązku realizowania zajęć, czy przeliczniki – niezachęcające do spędzania weekendów na Uczelni); pisze o tym zresztą Dziekan(ka) Kachniewska w ostatniej "Gazecie SGH"

W tym semestrze również postanowiliśmy chwycić byka za rogi. W negocjacje i poszukiwania zaangażowani są wszyscy – nieoceniona Pani Barbara Kraszewska, kierownik Dziekanatu, która ustala listę zajęć zagrożonych nieuruchomieniem i podejmuje pierwsze kroki zaradcze; szukamy także my – cały zespół dziekański (dziekankowy?) – każdy w zakresie własnej dziedziny i kolegium, a nierzadko poza.

Jest to praca gigantyczna, której nie widać po drugiej stronie WD. Co najwyżej zobaczycie, że jakiś przedmiot znikł, choć wydawało się, że zostanie uruchomiony, a inny – który uruchomiony najpewniej by nie był, jest w II etapie deklaracji. W etapie tym pojawi się też kilka nowych przedmiotów – udało nam się bowiem obsadzić wakaty na nowym kierunku. Dziękujemy w tym miejscu wykładowcom, którzy zgodzili się poratować nas, ale i Was – zapisanych studentów. 

W przypadkach kryzysowych nieodzowna jest pomoc kierowników katedr czy instytutów zapewniających kadrę do danego przedmiotu. Zważywszy na doświadczenia z ubiegłego roku odpowiednio wcześniej nawiązałyśmy kontakt z odpowiednimi katedrami i instytutami. Serdecznie dziękujemy dziekanom kolegiów, dyrektorom instytutów i kierownikom katedr za nieocenioną pomoc w rozwiązywaniu problemów z obsadą zajęć.

Warto dodać, że niektóre problemy rozwiązują się w ramach współpracy wykładowców – jeden z problematycznych przedmiotów będzie uruchamiany raz przez jednego prowadzącego, a raz przez drugiego, co zapewni ciągłą obsadę; prowadzący sami się porozumieli. Podobne samoistne rozwiązania zaskakiwały nas również w poprzednim semestrze – warto wspomnieć chociażby Ekonomię pracy, czy Ekonometrię stosowaną.

Mimo coraz lepszej współpracy z wykładowcami nie tracimy rewolucyjnej czujności. Przed nami jeszcze II etap deklaracji i kilka nieobsadzonych zajęć... Trzymajcie kciuki!

19 gru 2012

Zastępstwo na przełomie roku

Ponieważ przy okazji ostatniej "akcji protokoły" pojawił się wątek zastępstwa na egzaminie odsyłam Państwa (w tym wykładowców) do § 39 Regulaminu studiów
Egzamin przeprowadza wykładowca prowadzący wykład zgodnie z kryteriami i zasadami określonymi w sylabusie przedmiotu. W wyjątkowych przypadkach uzasadnionej nieobecności w dniu egzaminu może go zastąpić nauczyciel akademicki wyznaczony przez dziekana po konsultacji z koordynatorem przedmiotu lub opiekunem kierunku." (podkreślenia i wytłuszczenia moje)
To powinno zlikwidować problem przysyłania na egzamin żon, znajomych lub kolegów z pracy a następnie wyjaśniania, że szczególny charakter zastępstwa tłumaczy zwłokę w złożeniu protokołu. Dodam też od siebie, że obowiązki zawodowe w innym miejscu pracy (w szczególności praca dla konkurencji) nie stanowią uzasadnienia nieobecności wykładowcy na egzaminie.

Odrębny - choć poruszany już w ramach bloga - problem, to nieobecność promotora/recenzenta na obronie pracy magisterskiej. Recenzent może wskazać zastępstwo, nie może natomiast stawiać studenta i całej Komisji w sytuacji bez wyjścia: nie potwierdza terminu, nie przychodzi na obronę, nie wskazuje zastępstwa - a obronę trzeba przełożyć, bo warunkiem jej ważności jest kompletny skład Komisji (przewodniczący, promotor, recenzent i egzaminator z ekonomii).

Z promotorem jest jeszcze trudniej - tu zastępstwo nie wchodzi w grę i czasami studenci/dziekanat stawiani są pod ścianą. Jedna rzecz to przypadki losowe (choroba promotora, pobyt w szpitalu). Jeśli zapowiada się dłuższa nieobecność - pozostaje zmiana promotora. Zdaję sobie sprawę, że brzmi to dziwacznie - mówimy wszak o obronie gotowej już pracy mgr, a nie o procesie jej tworzenia - ale niestety takie przypadki już się trafiały w tej kadencji.

Inna rzecz - oburzająca - to pozostawienie studentów bez żadnej informacji i wyjazd promotora na stypendium lub dłuższy pobyt w zagranicznej uczelni. W tym przypadku zazwyczaj wykładowca wie, jak długo nie będzie go w kraju i powinien jasno uprzedzić studentów. Jeśli są gotowi czekać na jego/jej powrót, a promotor gotów jest prowadzić pracę "zdalnie" - to nie ma sprawy. W przeciwnym razie należy zasugerować studentom zmianę opiekuna naukowego.

Zdarzają się przypadki dłuższej nieobecności promotora, który już zakończył współpracę ze studentem (praca mgr jest gotowa), ale przedłuża pobyt za granicą nieświadom (lub ignorując fakt), że w tym czasie studentowi narasta dług wobec Uczelni (odsetki biją - wyznaczenie terminu obrony odwleka się w czasie). Problem dotyczy także studentów stacjonarnych - regulaminowy czas trwania studiów wynosi 4 semestry. Przekraczając ten okres student zmuszony jest wnioskować o przedłużenie terminu złożenia pracy lub powtarzanie semestru tytułem obrony pracy mgr (co wiąże się z opłatami!). Ponosi więc koszt beztroski/niesolidności swojego promotora.

Ponadto dla wielu studentów terminowa obrona pracy jest warunkiem utrzymania pracy, uzyskania awansu lub dofinansowania studiów - szczególnie wrażliwe są terminy na przełomie roku. Jeśli przesunięcie obrony o tydzień oznacza w rzeczywistości zmianę roku kalendarzowego (a teraz posypały nam się takie przypadki) - to robi się gorąco. W DSM wprowadziliśmy dodatkowy dzień obron (środy), żeby możliwie wielu studentów zdążyło zdać ten egzamin w 2012 roku, ale współpraca poszczególnych członków Komisji jest kluczowym czynnikiem powodzenia tej akcji :-)

18 gru 2012

Trójkąt bermudzki

Złudzenie optyczne - "trójkąt" Kanizsy
– takie określenie najpełniej oddaje wielość relacji między studentem, wykładowcą a (pro)dziekanem. Tylko o ile niejedna załoga statku często sama z siebie wypływała na niebezpieczne wody, ja nie wykazuję ze swojej strony żadnej inicjatywy, aby – jako trzeci element – pośredniczyć w relacji studenta z wykładowcą. Zazwyczaj zresztą niewiele mogę. 

Nie mogę na przykład zmusić wykładowcy do przeprowadzenia egzaminu w terminie zerowym. Wiem, że niektórzy z Was będą studiować zagranicą, a semestr często rozpoczyna się zanim rozpocznie się u nas sesja. I wiem, że czasami pojawia się problem z terminem zerowym. Tymczasem według §37.5: 
Egzaminator może przeprowadzić egzamin w tzw. terminie zerowym, tj. przed rozpoczęciem sesji egzaminacyjnej, podając studentom ustalone przez niego warunki uznania uzyskanej oceny w finalnym zaliczeniu przedmiotu. 
 Dziekanat nie ma tu nic do powiedzenia. Dziwi mnie zatem przerzucanie niekiedy na nas odpowiedzialności – gdy student przychodzi z informacją od prowadzącego (czasami nawet pisemną), że ten przeprowadzi egzamin w terminie zerowym, jeżeli dziekan mu a) zezwoli, b) nakaże. O ile w pierwszym wypadku mogę starać się poratować studenta pisząc, że nie widzę przeciwskazań, co mogę zrobić w sytuacji drugiej? Przecież tak samo mogę nakazać przeprowadzenie egzaminu, jak np. zmianę pogody. 

Osobną kategorię sytuacji, wymagającą dodatkowo umiejętności dyplomatycznych i wywiadowczych stanowią rozpaczliwe niekiedy podania lub opowieści o brakującej ocenie (i to mimo abolicji). Powodowane są one najczęściej monitem wysyłanym z DSM do studenta, że ten jest zagrożony skreśleniem. Nigdy nie wiem, która strona zawiniła i dlaczego oceny nie ma w WD, jednak i bez tej wiedzy wchodzę w trójkąt. Zazwyczaj piszę do danego wykładowcy e-mail z prośbą o wyjaśnienie sytuacji studenta. Różnie się to kończy. Czasami nie doczekuję się odpowiedzi, jednak ocena w tajemniczy sposób nagle pojawia się w WD. Czasami wykładowca odpisuje i wyjaśnia sytuację, nie zawsze na korzyść studenta, bo ten np. przedłożył w ramach zaliczenia zaległy projekt, jednak zapomniał podejść do egzaminu. Ale bywa, że przyczyną leży gdzieś po środku (np. zawieruszony na linii dziekanat-wykładowca protokół - sprawę rozwiązałaby pewnie "wpływka"). 

Grunt, że wykładowcy w znakomitej większości reagują ze stoickim spokojem, choć mail w stylu: proszę o wyjaśnienie sytuacji studenta X z przedmiotu Y, gdyż grozi mu skreślenie z listy studentów, może wywołać u niektórych gęsią skórkę. Najważniejsze jest jednak to, że – jak dotąd – wszystkie sprawy z tej kategorii udało się wyjaśnić – w przeciwieństwie do legendy Trójkąta Bermudzkiego.

17 gru 2012

Czarna rozpacz Franka i kusy rok kalendarzowy

Właśnie kończę czytać świetną pracę magisterską o sponsoringu wydarzeń sportowych. Mój syn umiłowany, który ma piłkę zamiast głowy, najpierw się zachwycił ("To tak można sobie pisać o czym się chce?!) a zaraz potem wpadł w czarną rozpacz ("No tak - zużyją się wszystkie fajne tematy, zanim ja będę na studiach...").

Ja natomiast uświadomiłam sobie (wraz z moimi studentami-magistrantami), że w tym roku - ze względu na dni rektorskie 27-28 i 31 grudnia - straszliwie nam się skrócił rok kalendarzowy. Ostatnim dniem roboczym, w którym możecie liczyć na podpis promotora, a także złożyć pracę w dziekanacie, jest najbliższy piątek 21 grudnia br. Tymczasem tygodniowy okres laby, jaki nam się trafił, mógłby posłużyć celem ostatniej korekty pracy. Wielu promotorów także gotowych jest współpracować z Wami korespondencyjnie w czasie wolnych dni - ale co dalej?

Proponuję w związku z powyższym następujące rozwiązanie: jeżeli praca zostanie zatwierdzona przez promotora i wgrana do Soladu do końca grudnia (jak ktoś będzie w stanie pracować 1 stycznia to też, pełna podziwu, przymknę oko), a następnie złożona w dziekanacie do 4 stycznia - to uznam, że termin został dotrzymany i nie trzeba występować o przedłużenie niczego ;-)

Nie uznam natomiast wyjaśnień typu: "Pracę napisałem do końca grudnia, ale było wolne i promotor nie sprawdził". Planowanie powinno uwzględniać nie tylko czas Waszej pracy (pisanie), ale też czas pracy promotora (czytanie). Jeśli ktoś nie może podołać takiemu planowaniu - niech do końca życia zarządza smażeniem jajecznicy...

15 gru 2012

Jeszcze się taki nie narodził...

...co by każdemu dogodził. Już raz to stwierdzenie padło na blogu w jednym z komentarzy. Tym razem jak ulał pasuje do jednego z przypadków. 

Otóż, jak Wam wiadomo, nowy regulamin daje dziekanowi możliwość skreślenia studenta z powodu niewniesienia w terminie opłat związanych z odbywaniem studiów (cz. VII Regulaminu, § 60, ust. 2). W praktyce zwlekam z taką decyzją, ponieważ opóźnienia wynikają z różnych przyczyn i szkoda uruchamiać dość skomplikowaną procedurę skreśleń i wznowień, skoro większość studentów zamierza jednak kontynuować studia i uporać się z płatnościami. System naliczania odsetek jest poza tym bardzo skutecznym bodźcem - przypominam dłużnikom, że stan konta można sprawdzać na swoim koncie w WD.

Tym razem zaskoczyła mnie studentka, która cierpliwie obserwowała swoje konto i narastające odsetki aż w końcu oburzona zwróciła się do mnie z pouczeniem, że już dawno powinnam była ją skreślić i że nie zamierza dalej studiować ani płacić (w tym nie zamierza płacić naliczonych odsetek). W uzasadnieniu podała, że zgodnie z regulaminem powinna już od miesiąca być skreślona, więc odsetki naliczane są nieprawnie.

Ponieważ spodziewam się, że podobne nieporozumienie może mieć miejsce w przyszłości, powinnam chyba zwrócić Waszą uwagę na różnicę między § 60 ust. 1 i § 60 ust. 2 Regulaminu. Pierwszy dotyczy przypadków, w których dziekan po prostu skreśla. Drugi - przypadków, kiedy może skreślić. Zapewne wykazuję się niesłychaną naiwnością pokładając nadzieje w studentach zwlekających z uzyskaniem zaliczenia semestru lub z opłatami - ale jednak przekonanie dziekana, że student jednak podejmie naukę/rozliczy się z uczelnią, daje mu prawo zwlekać z decyzją o skreśleniu. Oznacza to, że przez cały ten czas wiąże nas (studenta i Uczelnię) umowa, zgodnie z którą SGH zapewnia studentowi prawo do uczestniczenia w zajęciach, a student reguluje swoje zobowiązania wobec Szkoły.

Dlatego jeśli ktoś z Was podejmuje decyzję, że nie zamierza dalej studiować (a tym samym opłacać czesnego ani innych należności) musi skierować do dziekana wniosek o skreślenie z listy studentów. Z przykrością rozpatruję takie wnioski, bo często stoją za nimi smutne okoliczności: utrata pracy lub rezygnacja z pracy, w której pracodawca ponosił koszt studiów danej osoby, strata jednego z rodziców albo przekonanie, że wybór Uczelni był pomyłką i lepiej będzie podjąć studia w innej szkole.

Tu dodatkowa uwaga: jeśli student złoży wniosek o skreślenie w trakcie trwania semestru, a opłacony został cały semestr lub nawet rok zajęć, student ma prawo do zwrotu nadwyżki. Ponownie: nie jest to automat i trzeba o to wnioskować do dziekana. Oczywiście takie wnioski zawsze rozpatrywane są pozytywnie, ale nie wynika to z Regulaminu studiów tylko z "Umowy o warunkach odpłatności za studia" (dla różnych toków studiów umowy te mają nieco inny kształt, ale w umowie dla studentów niestacjonarnych mamy § 4: "Uczelnia dokona zwrotu opłaty za miesiące kalendarzowe następujące po miesiącu, w którym została rozwiązana umowa, do końca okresu, za który Student wniósł opłatę z góry, przy uwzględnieniu zasady, że każdy semestr liczy 5 miesięcy").

Podsumowując: jeśli mogę skreślać (a nie "muszę") to zazwyczaj z tym zwlekam. A jeśli zwłoka jest Wam nie na rękę - poproście o skreślenie. Jeśli "się skreślacie" na własne życzenie - to pamiętajcie o przysługującym Wam prawie do zwrotu niewykorzystanej nadwyżki opłaty za studia.

Dobranoc :-)

14 gru 2012

Pączkujemy!

fot. malinowe obcasy
W środowisku naukowym, zarówno lokalnym, jak i poza SGH, blog DSM wzbudza wiele emocji – najczęściej podziw (że nam się chce) i niedowierzanie (że robimy to same, z własnej woli i w czynie społecznym). Na ochach i achach kończy się zazwyczaj rozmowa. Dobre i to, bo daje nam poczucie wyjątkowości i nienaśladowalności. Ale najpewniej już wkrótce – bo od początku semestru letniego – pojawi się w Polsce drugi uczelniany blog. Przymierza się do niego Instytut Psychologii jednej z warszawskich uczelni. 

Spotkanie z dyrekcją Instytutu było nie tyle okazją do autonarcyzmu, co raczej możliwością zobaczenia naszego ponad dwumiesięcznego dziecka z perspektywy zewnętrznej, bo nie związanej w żaden sposób z rzeczywistością SGH. Pierwsze skojarzenie było ciekawe: o ile studentowi SGH skrót DSM jednoznacznie kojarzy się z Dziekanatem Studium Magisterskiego, o tyle psychologowi – z Diagnostic and Statistical Manual of Mental Disordes, czyli klasyfikacją zaburzeń psychiatrycznych. 

Prowadzeniu bloga zdaje się towarzyszyć ogrom pracy i planowania strategicznego. Jedno z zadanych mi pytań dotyczyło bowiem tego, w jaki sposób wynajdujemy tematy i czy opracowujemy harmonogram wpisów. Jak bardzo by to prozaicznie nie brzmiało, tematy znajdują się same. I – jak dotąd – nie ma zagrożenia, że się wyczerpią. Wszak cały czas coś się dzieje! A jeżeliby dobrze rozplanować (i mieć dodatkowe noce na pisanie), starczyłoby ich na co najmniej blogi. 

Kto monitoruje zamieszczane przez nas treści? Hm, kilkudziesięciu czytelników znamy imiennie, pozostali są wśród ponad 1,2 tys. fanów DSM. Ale w zasadzie działamy autonomicznie (autor trzeci też). Faktycznie, przez pierwsze kilkanaście dni zdarzało mi się zostawiać Dziekan(ce) Kachniewskiej niektóre wpisy przed publikacją do wglądu, gdy nie byłam pewna, czy mogę zamieścić na przykład jej zdjęcie ze ściereczką podczas szorowania nowego biurka, ale to było do połowy października. Teraz konsultujemy się sporadycznie. Nie kontrolujemy ani nie moderujemy również komentarzy pod wpisami. Dwa i pół miesiąca pokazało, że nie ma po co.

Dyrekcja Instytutu podeszła do naszego pomysłu z zainteresowaniem, ale i z rezerwą, bo jednak prowadzenie bloga to nie lada wyzwanie czasowe i koncepcyjne, zwłaszcza że miałby to być pierwszy głębszy kontakt z mediami społecznościowymi. Jednak (to wiem już z rozmowy telefonicznej po) do inicjatywy zapaliły się instytutowe stażystki, widząc w blogu szansę na dotarcie do studentów; i to znacznie większą niż najładniejsza nawet gablota (choć pamiętajmy, że to od gabloty się u nas zaczęło!). 

Życzymy powodzenia Psychologom! Jeżeli faktycznie powstanie w lutym blog, to będziemy już nie tylko matkami (bloga naszego), ale i babciami, a przynajmniej chrzestnymi ;)

13 gru 2012

Choinka - żeby nie było, że Dziekanka tylko o regulaminie...


Negocjacje w sprawie udostępnienia zdjęć z dziekanatowej choinki były długie i mało owocne, ale jako osoba uzależniona od fotografii i tak postaram się, aby ten wpis stał się "fotopostem".

Choinka została zakupiona ze środków męża dziekanki, jako prezent mikołajowy ;-) (Żaden z przystojniaków na zdjęciu nie jest jednak owym mężem). Fundatorami i wykonawcami ozdób byli prawie wszyscy pracownicy dziekanatu. Autorami wypieków były chyba wszystkie Panie poza autorkami bloga, które charakteryzują się antytalentem cukierniczym i niekłamaną niechęcią do piekarnictwa. (Jako drapieżnik czuję się natomiast w pełni kompetentna w zakresie pieczystego ;-)

Ponieważ ciasta wzbudziły nasz szacunek, podziw i apetyt - należy im się fotka. Przyznacie chyba, że ptasie mleczko (czyli podstawowy składnik diety Halinek wg znanego portalu) wypada przy tym blado i nieatrakcyjnie ;-) 

Najważniejszym punktem wieczoru było  ubieranie choinki, czyli czynność zarezerwowana dla "dzieci dziekanatu". Sezon jest mocno grypowy, więc nie wszystkie do nas dotarły - ale i tak zrobiło się mocno rodzinnie, gwarno i niepoważnie. O to zresztą chodziło!

Dzieci nie czuły respektu ani przed dziekan(k)ami, ani Panią Kierownik (która zresztą mogła się nam pochwalić piękną córką i dwójką wnucząt). Zwiedziły cały dziekanat, nakruszyły, wypaćkały biurko dziekańskie farbkami do bombek - ale ostatecznie pięknie ubrały choinkę. Barierą nie do pokonania okazał się dopiero montaż gwiazdy na czubku choinki...








Musiał nas w tym wspomóc Autor Trzeci, czyli Rafał Osiński, który dołączył do dzieci zamiast do doktorantów :-) Mam nadzieję, że zdjęcie oddaje jego poczucie dumy z pomyślnego montażu gwiazdy!


O sesji zdjęciowej w fotelu dziekańskim była już mowa. Sporo czasu pochłonęło też fotografowanie dziekanatowej rodziny (nazwa w pełni zasadna - swoją prawdziwą rodzinę widuję 3-4 godziny na dobę - a w dziekanacie spędzam czasem 10 godzin!). Pierwsza przymiarka do zdjęć była dość nieśmiała i zza szafy.



Ostatecznie jednak fotografowały się wszystkie obecne na choince Panie, choć tylko niektóre Halinki pozwoliły zamieścić zdjęcia na blogu. Robię to z tym większą przyjemnością, że są to pracownice często wymieniane przez Was w korespondencji, jako szczególnie serdeczne, "pomocne i kochane" (to ostatnie określenie dotyczy Pani Kasi Kłopotowskiej, która właśnie (co widać na zdjęciu) otrzymała od jednej ze studentek kwiaty w dowód sympatii.

Moją największą udręką jest jednak Pani Beata Kluczna - wielka miłość studentów, która sprawy beznadziejne rozwiązuje następująco: "Pani Dziekan, no niech się Pani zlituje. Pani puści tego dzieciaka - ja go znam, on tak przychodzi i prosi... No jak ja mu powiem, że Pani go skreśla?". Albo "Pani Dziekan - wczoraj Pani tamtą studentkę puściła - to ta też niech ma!". W takich warunkach naprawdę trudno wczytać się w regulamin. Poza tym, jak "nie puszczę" studenta, to Pani Beatka mówi, że jestem zbyt surowa - albo strzela focha! Pani Beatce należą się podziękowania, bo jako pierwsza zdecydowała się wystąpić na blogu, twierdząc, że udźwignie jakoś ciężar sławy :-)



Najcieplejszą chyba osobowością dziekanatu jest Pani Helenka Stablewska. Aż trudno mi uwierzyć - a wierzyć muszę, bo mam dowody - że ta osoba jest w stanie zmusić studentów do terminowego złożenia pracy magisterskiej. Zapewne wielu z Was zna ją jako osobę zdecydowaną i nieustępliwą, ale to typowy romantyk, który z trudem przyjmuje rozwiązania administracyjne narzucane przeze mnie i bezlitośnie egzekwowane.



Nie mogę pominąć sesji zdjęciowej obu prodziekanek. Jedna z nich swego czasu została zagadnięta przez studenta, "w którym okienku przyjmuje". Potraktowała rzecz z uśmiechem, bo (wyjaśniała to już na FB) jej ego ściga się z humorem. Ale w ramach ćwiczenia pokory obie "pro" pozwoliły się zdjąć w okienku nr 5, użyczonym na tę okazję przez Panią Kasię Kłopotowską.

"Choinka" z naszymi Halinkami nie trwała długo - zaczęła się o 15.00 kiedy wszyscy byli już zmęczeni całym dniem pracy i w dodatku w piątek, kiedy myślami każdy zaczyna już wknd. Ale dziekańska służba-nie drużba - o 17.00 mieli nas odwiedzić kolejni goście - studenci i doktoranci współpracujący od września z nami, okazujący nam niesłychane wsparcie organizacyjne i psychiczne. Niektórzy z nich zajmują się tłumaczeniem tekstów dla studentów anglojęzycznych, inni mają technicznie wesprzeć nas przy renowacji strony www, "Magiel" cierpliwie pomaga popularyzować nasz blog, a prawnicy szukają wraz z nami możliwości poprawy losu studentów, poprzez wyszukiwanie dziur w regulaminie ;-) Nie wszyscy mogli przyjść, nie wszyscy zostali do końca (czyli do wspólnego zdjęcia) - ale celem tego spotkania było nie tyle składanie sobie życzeń (do świąt wszak jeszcze sporo czasu), co raczej intensywny networking. Ludzie, którzy gotowi są pracować razem pro publico bono powinni się znać, bo jak sądzę zawsze będą mogli liczyć na swoją wzajemną pomoc.

Takie są moje dla nich życzenia świąteczne!






12 gru 2012

Świątecznie i koncertowo!

Pod świątecznym tytułem nie kryje się co prawda sprawozdanie z Choinki, która odbyła się w Dziekanacie, ale mamy inny świąteczny element - otóż zbliża się doroczny Świąteczny Koncert SGH. Już drugi raz odbędzie się w gościnnych progach klubu Palladium, chociaż jest to już bodaj ósma edycja. Piszę bodaj, bo sama biorę udział w tym wydarzeniu od czterech edycji. Biorę udział - czyli oglądam i słucham. Choć raz prawie wystąpiłam - gdy w 2009 r. podczas koncertu odbyła się premiera SGHowego LipDuba. Z kolei rok temu licytowałam Rzecznika SGH, jednak oddałam go w końcu pewnemu członkowi Samorządu.

Świąteczny Koncert to bardzo fajna i pożyteczna impreza. Można posłuchać niemainstreamowych kolęd, popatrzeć na zdolną młodzież śpiewającą (jest także jeden reprezentant kadry naukowo-dydaktycznej) oraz zadowoloną młodzież kołyszącą się w rytm muzyki przed sceną. Rok temu obserwowałam wszystko z prof. Katarzyną Żukrowską z balkonu, gdzie była loża VIP (czyt. dla osób, które nie byłyby w stanie tyle wystać z przyczyn najpewniej generacyjnych). Siedziałyśmy więc i przebierałyśmy nogami również w takt. Sporo miejsc na górze było niezapełnionych - a szkoda! Studenci wiedzą, że koncert to fajna rzecz - wykładowcy chyba niekoniecznie. A można się przekonać wchodząc na stronę koncertu. A jak się przekona - można się na niego wybrać: 18.12.2012 r. o 19:30. A jeżeli się spodoba - można zalajkować koncertowy fanpage na FB.

Świąteczny koncert jest też okazją do zobaczenia autorek bloga w wersji audio+wideo (bo samo audio było w audycjach radiowych o blogu). Jako że nie zamierzamy przejść na wideoblog może to być jedyna i niepowtarzalna szansa:
Oczywiście zawsze można przyjść do nas na dyżur, ale lepiej nie mieć ku temu powodów. Można też część dziekankowego zespołu spotkać na koncercie 18 grudnia.

11 gru 2012

Czy dziekan straszy?

Franek, być może przyszły dziekan
Na choinkową relację przyjdzie jeszcze trochę poczekać. Na razie materiał fotograficzny obejrzeli wolontariusze i pracownicy Dziekanatu. Zanim jednak o Choince przejdźmy do… fotela. Wiem, że część czytelników zna mnie jako autorkę postów meblarskich, ale tym razem rzecz o szczególnym, można by rzec najważniejszym meblu w całym dziekanacie: o fotelu Dziekan(ki) Kachniewskiej. Najpierw jednak dwa słowa wyjaśnienia. 

Po pierwsze, Dziekan(ka) Kachniewska bardzo lubi robić zdjęcia. Chyba nawet nie tylko z tego powodu, że robiąc je, sama pozostaje poza obiektywem. I tak, część zdjęć została zrobiona spontanicznie, a część była pozowana (jest jeszcze mikroczęść mniej profesjonalna – kiedy udawało mi się wyrwać Dziekan(ce) aparat, narażając się na posądzenie o pracowniczą niesubordynację). Zdjęcia w fotelu dziekańskim należały niewątpliwie do części pozowanej. Jednak były pozowane bez musu, a nawet z zaangażowaniem i przyjemnością. 

I teraz po drugie – uchylmy rąbka tajemnicy: w choinkowej imprezie wzięły udział dziekanatowe dzieci. Miały bardzo ważne zadanie, gdyż ubierały naszą choinkę. Dzieci przybyło siedmioro – jedno, już dawno pełnoletnie – przyprowadziło ze sobą dwójkę własnych dzieci (pisząc prościej: przyszły też wnuczęta). Dziekan(ka) Kachniewska zaproponowała im nie lada sesję fotograficzną: w fotelu dziekańskim. 

Fotel jak fotel. Czarny, z bodaj brązowymi poręczami i na kółkach. Biurko jak biurko – z odzysku z gmachu F. A jednak sam fakt, że jest to miejsce pracy Dziekan(ki) SGH sprawił, że wszystkie dzieci ochoczo ustawiły się w kolejce do zdjęcia. Każde dumnie wskakiwało na fotel, a następnie robiło najbardziej srogą i poważną minę, jaką się tylko dało. Kilka raz prawie pękł obiektyw. Pytanie, być może retoryczne, brzmi – czy Dziekan jest straszny?

10 gru 2012

Dziekanka i antydziekan

Zabawy językoznawcze osiągnęły punkt kulminacyjny. O zdanie w sprawie wyższości dziekany nad dziekanką (bądź odwrotnie) zapytałam prof. dr hab. Jerzego Bralczyka, wiceprzewodniczącego Rady Języka Polskiego. Z naszej blogowej perspektywy istotne wydaje się również to, że prof. Bralczyk jest również blogerem (choć prowadzi wideoblog, a nie taki zwyczajny jak nasz). 

Jak na razie ukuty przez Dziekan(kę) Kachniewską neologizm nie ma szans na szersze przyjęcie się w polszczyźnie (mimo argumentacji genderowej i zgodnie ze wcześniejszą linią obrony językoznawców), nawet jeżeli zadomowiło się w części DSM. Według prof. Bralczyka,
„Dziekanka” brzmi niepoważnie, przy tym kojarzy się z pewnym miejscem w Warszawie. U nas mówiło się wprawdzie „dziekanica”, ale trudno to doradzać, bo zdecydowanie pejoratywne. Oczywiście najlepsze to "Pani Dziekan" i tyle. W społeczności akademickiej naruszanie tradycji jest szczególnie ryzykowne... 
Znacznie bardziej niż dywagacje nad dziekaną i dziekanką zainteresowało prof. Bralczyka to, czy – skoro mamy w dziekanacie prodziekanów – nie znalazłby się także antydziekan. Może i do tego etapu kiedyś dojdziemy. 

PS: Ciekawe, że niektórzy wykładowcy określani są jako prostudenccy, za to chyba słowo „antystudencki” nie funkcjonuje (?). 

PPS: W rozważaniach nad przedrostkami pro- i anty- interesująca jest „teza”. Z dodatkami znaczy bowiem nie odwrotność, ale coś zupełnie różnego (proteza vs. antyteza).

9 gru 2012

Koń w ciąży i nieważny protokół

www.surebetracingnews.com
Odebrałam 46 maili w sprawie studentki, która spadła z konia (plus komentarze na FB i pod wpisem). Z tego 31 osób protestowało przeciwko publicznemu poszukiwaniu odpowiedzi w jednostkowej sprawie. Oczywiście trochę Was podpuściłam. Przecież sama kilka razy zwracałam uwagę, że spraw indywidualnych nie zamierzam rozpatrywać na blogu ani na FB. 

Przypadek miał miejsce kilkanaście lat temu i dotyczył mnie. Opisałam go, bo odwołując się od decyzji o skreśleniu, studenci przysyłają mi listy pełne emocji, zarzucając, że ślepo przestrzegam prawa i nie potrafię sobie wyobrazić, co czuje osoba, która po latach nauki nagle dowiaduje się, że nie jest już studentem. Nie muszę sobie tego wyobrażać.

Zostałam skreślona w chwili, gdy miałam gotową pracę magisterską. Brak wpisów ocen nie był moją winą, ale konsekwencje poniosłam ja. Nie zamierzam użalać się na decyzję ówczesnego dziekana (teraz jest moim kolegą, więc temat mamy obgadany wszechstronnie ;-) ponieważ z drugiej strony okienka sprawy wyglądają inaczej i doskonale to rozumiem. Jednak ZAWSZE podpisując decyzje uwzględniam rozmaite okoliczności: zakładam, że winę może ponosić nie student, ale ktoś z pracowników dziekanatu lub wykładowca. Lub zdarzenie jest dziełem przypadku (w tym narowistego konia ;-), który uniemożliwia terminowe zgłoszenie się do DSM.

Studenci i wykładowcy denerwują się, że wychowuję biurokratów. To prawda, że nasiąkłam urzędnictwem przez lata pracy w administracji państwowej (uczelniana to przy tym mały browar!). Ale też fakt, że nie mam problemu z udowodnieniem, że złożyłam podanie albo protokół we właściwym terminie, bo zawsze zachowuję kopię z adnotacją kiedy "wpłynęło". Nie mam problemu z załatwieniem spraw przez "pośredników" - przed większą podróżą lub pobytem w szpitalu zostawiam komuś upoważnienie. (Jedna z pierwszych spraw, o jaką poprosiłam pracowników CPM, to przekazanie studentom wyjeżdżającym na wymiany zagraniczne, żeby zostawiali mamie, koleżance, bratu - dowolnej pełnoletniej osobie - stosowne upoważnienie.)

Modne jest tłumaczenie się "turbulencjami otoczenia" (ukochany zwrot naukowców) - ale ciąża, która trwa 9 miesięcy, do nich nie należy! Jest to tak długi okres, że można w tym czasie wystąpić o dziekankę, przedłużenie sesji lub terminu złożenia pracy magisterskiej. Nie da się w 100% trafnie przewidzieć dnia narodzin dziecka, ale można przewidzieć, że ciąża zakończy się pojawieniem wymagającego noworodka, który utrudni przygotowanie do sesji. Dodam, że najczęściej dzidziusiem tłumaczą się panowie (54 maile na 76 w ciągu pierwszych 3 miesięcy mojej pracy w DSM)

Podjęcie pracy zawodowej również trudno uznać za nagłą zmianę. W każdym razie chyba nie tak nagłą, żeby przez rok nie udało się wystąpić o wpis warunkowy? Brak wpisów ocen w WD i równolegle brak wniosku o warunek to stosunkowo często przyczyna skreśleń (ok. 36%). Tymczasem zgodnie z § 44 ust. 5:
"Student jest obowiązany upewnić się, czy w WD zarejestrowano wszystkie jego oceny. W przypadku stwierdzenia braku ocen w terminie jednego miesiąca od zakończenia sesji student zawiadamia o tym dziekana i nauczyciela akademickiego, który zaliczał przedmiot, bez zbędnej zwłoki, lecz nie później niż w terminie 7 dni od upływu określonego wyżej terminu miesięcznego.
Kiedy student podnosi alarm w tej sprawie - zawsze reagujemy. Tymczasem odebrałam już 8 maili od różnych studentów, którzy odezwali się dopiero, kiedy powiadomiono ich o zagrożeniu skreśleniem... 

Ponieważ czytują nas również Wykładowcy - serdecznie pozdrawiam! - to przy okazji rozwieję wątpliwości co do "ręcznego" przepisywania ocen z protokołów na indywidualne konta studentów (sama wierzyłam w ten mit :-). Protokoły papierowe składamy (bo i ja także) tylko z tego powodu, że ciągle nie mamy podpisów elektronicznych. Ale oceny zamieszczone przez wykładowcę w WD w formie elektronicznej są automatycznie "zaciągane" na indywidualne konta studentów (nie przepisywane). Niestety dzieje się tak dopiero w chwili złożenia papierowej wersji protokołu. I tu faktycznie jest miejsce na błąd człowieka (pracownik musi pamiętać, żeby po przyjęciu protokołu "nacisnąć czerwony guzik").

Drugie miejsce na błąd - to moment składania protokołu. Jeśli jest duży ruch w dziekanacie (a w czasie sesji bywa nieludzki) zniecierpliwieni wykładowcy zostawiają protokoły na biurku sekretarki i znikają. Dokumenty potem trzeba cierpliwie analizować i przekazać właściwej asystentce toku. A bywa, że są niekompletne, niepodpisane, bez nazwiska prowadzącego. Takiego protokołu nie mamy prawa przyjąć ani uznać - ponownie cierpią studenci.

Dodam, że protokoły może dostarczać nam uprawniony pracownik Katedry (nie róbmy gońców z profesorów, bo nas na to nie stać). Najlepiej zebrać w Katedrze kilka- lub kilkanaście protokołów (zamiast biegać z każdym oddzielnie), zrobić kopie, dostarczyć do DSM, na kopiach otrzymać potwierdzenie, że wpłynęło a oryginały powierzyć pracownikowi dziekanatu (niemożliwe, żeby nikt nie był dostępny - nawet jeśli nie ma sekretarki - jest kierownik, zastępca kierownika, ktoś z prodziekanów, u mnie też zawsze drzwi są otwarte). Potwierdzenia można sobie nawet skanować i wysyłać e-mailem studentom lub dziekan(ce), jeśli podejrzewają wykładowcę o niezłożenie protokołu...

Banalna procedura - a oszczędziłaby nerwów wszystkim.

8 gru 2012

Maglowania (pro)dziekan(ek) c.d.

Poświęcono nam i w tym numerze "Magla" dwie strony, ale skoro rozpisywałam się o naszym wywiadzie w listopadzie, teraz tylko wzmiankuję.

O ile w listopadzie mówiłyśmy głównie o blogu, tym razem jest trochę bardziej o podłużnym, dwupoziomowym (nie wiem, czy wiecie, że mamy antresolę z zagnieżdżoną mini-kuchnią, która - jak to stwierdził jeden z doktorantów na wczorajszej Choince - przetrzyma nawet nadchodzący w grudniu koniec świata) pomieszczeniu mieszczącym się w gmachu G za drzwiami nr 47.

Jest zatem o bieżącej pracy Dziekanatu, o studenckich podaniach (ale krócej niż na blogu), a także o tym, w jaki sposób stałyśmy się urzędniczkami uczelnianymi (po dziś dzień niektórzy uważają, że sama się zgłosiłam do tej funkcji w ramach dbania o rozwój kariery zawodowej. Natomiast faktem jest, że poznałam prof. Magdalenę Kachniewską, dopiero gdy została Dziekanem (Dziekanką została później ;)), a zobaczyłyśmy się chyba dopiero po głosowaniu na prodziekanów). 

Tyle wspominek. Zapraszamy do lektury online (s. 8-9). Wersja papierowa od 2 dni krąży po Uczelni (i DSM).

PS (od Magdalena Kachniewska): Faktycznie zobaczyłyśmy się własnoocznie tuż przed albo tuż po głosowaniu, czyli w pewnym sensie wzięłam "prodziekankę w worku". Jeszcze bardziej "w worku" brałam drugą "pro" - czyli dr Dorotę Podedworną-Tarnowską, która przebywała wtedy na projekcie w USA (jedyną rozmowę odbyłyśmy na Skype o 5 rano).

A jednak w obu przypadkach zrobiłam to bez większego wahania, bo najpierw zlustrowałam obie Panie w necie. Informacja, o czym i jak często ludzie piszą, czym się mogą pochwalić i jakich mają czytelników dużo mówi o ich zdolnościach i predyspozycjach do różnych zadań (albo o tym, że są puści i należy ich omijać szerokim łukiem). W każdym razie nigdy nie zawiodłam się na sieciach społecznościowych, jako źródle informacji o potencjalnych (współ)pracownikach.

Jak jest wyjątkowo dużo pracy, to przynajmniej myślę sobie, że mam świetny skład prodziekański!

7 gru 2012

O żeńskich końcówkach

fot. Jan Bajtlik
W rozważaniach językoznawczych wkraczamy na grząski, genderowy grunt. To znaczy dla mnie grząski, bo z racji zainteresowań naukowych, dosyć często wypowiadam się na temat kobiety w islamie, a ostatnio zainicjowałam (i sfinalizowałam) publikację zbiorową o queerach w świecie islamu. Z feministkami się znam, chadzam na imprezy, ba - jedna jest moją przełożoną - ale ponoć mam niedorozwinięty zmysł feministyczny. Mimo to postaram się zrekapitulować ciąg dalszy dyskusji o dziekance i dziekanie.

Oba głosy, które przedstawię, są zdecydowanie za żeńską końcówką. Problem pojawia się tylko w jej wyborze. Jak twierdzi prof. dr hab. Joanna Mizielińska z Instytutu Socjologii SWPS, słowo "dziekanka" dotyczy jednak przede wszystkim urlopu. Co więcej, nie lubi
tworzenia zawodów żeńskich przez dodanie -ka, bo to jest zdrabniające i niewykluczone, że same kobiety tego nie lubią przez to; zaś filozofa, magistra, doktora, to zupełnie co innego.
Wracamy zatem do opcji dziekana, przytaczanej zresztą jako dopuszczalna przez dr. Klimiuka (choć w tym wypadku działały, myślę, raczej pobudki lingwistyczne, a nie psychologiczne). Prawdziwą jednak burzę rozpętał mgr Jacek Duda stwierdzeniem, że przyrostek -ka jest deprecjonujący. Doczekał się sążnistej polemiki od Agaty Kowalskiej - dziennikarki i wydawczyni w Radiu TOK FM:
Ależ skąd! To takie stwierdzenia nas deprecjonują – powinny zakrzyknąć Norweżki, przedszkolanki i tancerki, piekarki, traktorzystki, programistki, maszynistki i opozycjonistki. I studentki! I dziekanki! [i Kaśki! – przyp. KGS]
Niestety, pan mgr Duda ma nieco racji: tyle że nie w warstwie językowej problemu, ale w warstwie społecznej. W dyskusjach o nazwach zawodów żeńskie końcówki określane są jako „niepoważne”, „dziwaczne”, „dziecinne” itd, itd. Pytanie brzmi, czy to wina nieszczęsnego przyrostka, czy też postrzegania kobiet. Zwłaszcza kobiet, które weszły do zawodów i objęły stanowiska tradycyjnie przypisane mężczyznom.
To -ka w słowie dziekanka, psycholożka, socjolożka i biolożka przypomina o obecności kobiet w życiu naukowym, społecznym i publicznym. To -ka jest ważne jak parytety, prawa wyborcze i ustawy antydykryminacyjne. To -ka jest częścią procesu emancypacji kobiet pozwalającego im na równych prawach korzystać z edukacji, władzy i życia społecznego, z życia poza domem. 
Zarówno prof. Mizielińska, jak i red. Kowalska odnoszą się do zmian w języku. To, co obecnie brzmi sztucznie, być może niedługo stanie się normą. Co więcej, część żeńskich końcówek na stałe zagościła w naszym języku wraz z pojawieniem się kobiet – socjolożek, lekarek, profesorek – na uniwersytetach. Kto wie – może zatem niedługo kolej na dziekany, albo dziekanki? Jeżeli przyjęłaby się ta druga opcja to SGH niewątpliwie dzierżyłaby palmę pierwszeństwa.