3 lip 2016

Lipcowa "majówka"

Dziekanatowa majówka miała się odbyć już 4 lata temu - na początku kadencji 2012-2016. Może za mało determinacji włożyliśmy w jej organizację, a może na początku kadencji wszystko było takie nowe, że słabo szły nam przygotowania - dopiero zakończenie kadencji zmobilizowało nas ponownie do dzieła.

Te cztery lata nauczyły nas wszystkich bardzo, bardzo dużo. W szczególności mnie :-) Z pozycji wykładowcy, który wiecznie pomstuje na nieudolność administracji i ma tysiąc wskazówek dla dziekanatów - odebrałam solidną lekcję pokory widząc, ile pracy i starań pompują w Szkołę pracownicy wiecznie niedoinwestowanego dziekanatu. W możliwie staranną obsługę studentów, w oparciu o nader skromne rozwiązania informatyczne, w warunkach przepełnienia jednych kierunków i marnowanego potencjału innych, borykając się z niską dyscypliną pracy wykładowców.

Chyba przydałoby się, żeby każdy wykładowca poterminował trochę na stanowisku dziekana i przyjrzał bliżej, jak wygląda gaszenie pożarów, kiedy w ostatniej chwili odwoływane są obrony, wykłady, egzaminy, a dla równowagi w nieskończoność odkładane jest złożenie protokołów albo obiecywane tygodniami spotkanie ze studentami. 

Aż trudno uwierzyć, że pracownicy DSM zachowują nadal tyle pogody ducha i cierpliwości - wiem, że zaraz poderwie się ten i ów student, który akurat wysłuchał opryskliwej odpowiedzi, albo wyczekiwał zbyt długo informacji, o którą prosił kilkakrotnie. Ale też wiem, ilu z Was po obronie pamięta jednak o podziękowaniu i zagląda do DSM na chwilę rozmowy ze swoją asystentką toku. I wiem, ile wtedy jest wspólnej radości i satysfakcji :-)

Ostatnia sobota pozwoliła nam wszystkim urwać się na chwilę z Warszawy, z myślenia o pracy i obowiązkach. Trzydziestostopniowy upał okazał się całkiem znośny nad jeziorem, a zarazem zgubny dla mojej fryzury i kreacji, które nie mogły wygrać w konkurencji z wodą. Wybaczcie więc, że na zdjęciu najmniej dziekańsko wygląda pani dziekan - szczególnie w zestawieniu z największymi gwiazdami tego wspaniałego popołudnia ;-)

Organizacja przedsięwzięcia wymagała sporej koordynacji wysiłków, więc była testem na wydolność zespołu. Wyczyny kulinarne wbrew pozorom nie były zastrzeżone dla pań, bo pieczyste (a ściślej "gryliste") ogarnął z wielkim kunsztem Pan Dziekan Matusewicz. Podziw i wdzięczność należą się na pewno Pani Kierownik Katarzynie Zając i Pani mgr Magdzie Tomaszewskiej, które w tym upale zadały sobie trud zabezpieczenia oprawy cukierniczej.

Jednak uroki przyrody i kuchni w pewnej chwili ustąpiły całkiem nowym, dotychczas nieodkrytym, talentom zespołu DSM. Otóż zbliżające się rozstanie (z końcem sierpnia kończy się ostatecznie bieżąca kadencja) stało się pretekstem do obdarowania ustępujących (pro)dziekanów niezwykłymi pamiątkami. I nie były to kryształowe wazoniki, dostojne broszki ani pamiątkowe zegarki, tylko prezenty na miarę ułańskiej fantazji pracowników DSM.

Pozostawię prodziekanom frajdę pisania o ich upominkach. Ja dostałam prezent, jakiego żaden dziekan świata na pewno nigdy nie dostał: samolot wykonany techniką origami, nad którym w tajemnicy przede mną pracowali wszyscy pracownicy, składając setki elementów, z których ostatecznie powstał "mój" dwupłatowiec. W tej pracy było wszystko: zaangażowanie w projekt, który musiał powstać do 2 lipca, żmudna, mrówcza praca, ale przede wszystkim mnóstwo serca i wiedzy o moich pasjach i marzeniach. Obawiam się, że po czymś takim nie pozostaje mi nic innego, jak zrobić wreszcie licencję pilota!

Nie wiem, czy byłam bardziej dumna, czy wzruszona, ale niewątpliwie to szczęście, że miałam okulary przeciwsłoneczne, za którymi mogłam się chować. I tak, jak cieszę się z opuszczenia gabinetu dziekańskiego, bo nie czułam się dobrze w roli uczelnianego policjanta - tak rozstanie z moim zespołem będzie niewątpliwie przyczyną łez.

Optymistycznie natomiast należy zauważyć niezwykłe talenty, które przejawiły się także (niestety w formie szczątkowej) w zdobywaniu sprawności wioślarskiej. Pełnej doskonałości w tym względzie nie osiągnięto, więc wyjazdy trzeba będzie powtarzać. Oby częściej niż raz na 4 lata ;-)