Pokazywanie postów oznaczonych etykietą osobiste. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą osobiste. Pokaż wszystkie posty

8 lut 2015

Nowy alert, czyli frontem do naszych klientów

No i znowu się stało. Co prawda, wpis wyżej o uruchomieniu konwersatorium ekonomicznego uzyskał na naszym profilu na FB 11 lajków, za to mój ostatni o studentach nie zamykających (a czasami nawet nie otwierających) deklaracji uzyskał tamże 11 komentarzy dzielonych mniej więcej po równo między nas ((Pro)Dziekan(ki)) a nich (studentów byłych lub obecnych). Specjalnie użyłam takiego polaryzującego podziału, bowiem znaleźliśmy się dosyć szybko w dwóch przeciwstawnych obozach (mimo deklaracji Dziekan(ki), że taki podział jest absurdalny). 

Zaczęło się wszystko od studenckiego komentarza, że można by ustawić przypominacz, który informowałby studentów o obowiązku złożenia deklaracji semestralnej, przeszło dalej do porównania z "denerwującymi alertami" dotyczącymi ankiet oceniających zajęcia dydaktyczne, a skończyło się na tym, że „uczelnia jest jak urząd a student jest zaledwie petentem (nie klientem) dla niej” i potencjalnych przykładów marnotrawienia środków publicznych. Tyle skarg i postulatów sformułowało dwóch studentów. Niby mało (bo dwóch), a jednak sporo – patrząc po zakresie i rozrzucie. 

Pozwolę sobie rozebrać na czynniki pierwsze sam alert: 
  • Skoro obowiązek wypełnienia deklaracji studenckiej leży po stronie studentów, co wynika z Regulaminu studiów, dlaczego Dziekanat miałby o tym przypominać? 
  • Dziekanat publikuje we wszelkich formalnych (instrukcja dziekańska, strona www) i nieformalnych (blog) miejscach informację o deklaracjach semestralnych. Jak rozumiem chodzi o dodatkową informację w formie pop-up? A co wówczas z oczekiwaniami studentów, którzy pamiętają o swoim cosemestranym obowiązku, ale planują zrobić to pod koniec otwarcia systemu. Wówczas oni narzekaliby na „denerwujące alerty” 
  • Jeżeli jednak wprowadzono by taki alert, być może należałoby go zindywidualizować? Alert powinien na przykład:
    • wiedzieć, że student planuje wyjechać na wymianę a wówczas nie deklaruje przedmiotów (oprócz seminarium magisterskiego). 
    • Alert powinien przypominać także warunkowiczom o konieczności ponownego zadeklarowania przedmiotu. 
    • Najlepiej, aby wpisać w niego cały Informator, aby nie tylko przypominał o konieczności deklaracji, ale także baczył na strukturę wyborów. Zdarzają się bowiem przypadki studentów, którzy mają 120 ECTS, ale nie uzyskują absolutorium ze względu na braki w poszczególnych kategoriach przedmiotów. 
    • Wreszcie – jeżeli student nie wejdzie w ogóle do systemu (bo na przykład jest na wyjeździe, albo na wakacjach) alert powinien go ścigać. 
  • Zupełnie przy okazji postulowałabym opcję włączania i wyłączania alertów (od razu na zapas w związku z alertem dotyczącym ankiet oceny zajęć dydaktycznych – o którym zresztą, jak Dziekan(ka) pisała na FB, nie wiedzieliśmy). 
Myślę, że nie wyczerpałam wszystkich zagadnień związanych z alertem – pominęłam np. w zupełności stronę finansową, ale i w innych obszarach można by znaleźć jeszcze nie jeden postulat do realizacji. Pojawiają się jednak dwa zasadnicze pytania: 
  • po pierwsze, po co – skoro zdecydowana większość studentów jest w stanie bez alertów spełnić ten obowiązek? Bez problemu mogę wskazać wiele innych znacznie bardziej palących kwestii – ostatnią niechaj będzie egzamin magisterski z ekonomii
  • po drugie, jak to zrobić? Dziekan(ka) na kolegiach dziekańskich od trzech lat uczy nas, że niekonstruktywna krytyka nic nie daje, podobnie jak rzucenie pomysłu ot tak (co nie ukrywam bywa czasami kłopotliwe – łatwo jest stwierdzić, że coś mi się nie podoba, ale pójść krok dalej i określić, co z t tego wynika, jest znacznie trudniejsze). 
Mam nadzieję, że kolejne krytyczne postulaty pod naszym adresem – których oczywiście nie wykluczamy, ani nie zabraniamy – będą spełniały te dwa warunki (albo przynajmniej starały się spełniać). Inaczej, faktycznie, jedynym skutkiem będą emocje, które niepotrzebnie (tu się zgadzam), bo na marne, poszły w ruch.

27 sty 2015

Pół miliona wejść, czyli top of the top

tyle wejść raczej nam nie grozi ;)
Przyznaję się, że kilkakrotnie sprawdzałam statystyki wejścia, gdy wypatrzyłam, że lada moment stuknie nam pół miliona wejść. I – jak to jest w prawie Murphy’ego – jak sprawdzać przestałam, to zaraz stuknęło. Zajęło to nam (a raczej Państwu, bo to głównie Państwo wchodzili na blog) dwa i pół roku. Innymi słowy na nasze 0,5 mln wejść pracowało kilka pokoleń studentów studiów magisterskich i niejedna osoba postronna. 

Z okazji (zbliżających się jeszcze wówczas) 0,5 mln wejść w zeszłym tygodniu przypomniałyśmy z Dziekanką Kachniewską o blogu w porannej audycji w radio RDC (jeżeli ktoś nas tuż po 8:00 rano widział w Jajku na śniadaniu, niechaj nie myśli, że to po nocy spędzonej w pracy, choć faktycznie – gdy wstawałyśmy była niewątpliwie za oknem noc). 

Na początek garść wspomnień, czyli sentymentalna nuta: pierwszy wpis Dziekanki (wtedy jeszcze Dziekan ;)) z 29 września 2012 r., moja pierwsza wywalczona gablota. Potem przyszły pierwsze zmiany w otoczeniu materialnym – z tego czasu zachowało się archiwalne zdjęcie (poniżej) – i ludzkim: na naszą odezwę zareagowało kilku chętnych do pomocy studentów/doktorantów. Niektórzy pomagają nam do dziś.


Przez pierwszy rok zasypywałyśmy blog wpisami – od końca września do końca 2012 roku pojawiło się ich 108. W roku 2013 było ich 165, w kolejnym już znacznie mniej – 74. Łącznie z tym wpisem jest ich 354. Licząc orientacyjnie około 2 tys. znaków na wpis, daje to prawie 20 arkuszy autorskich. To mniej więcej tak, jak gdybyśmy z Dziekanką napisały wspólną książkę (może kiedyś?), albo opublikowały po 10 artykułów lub rozdziałów każda. 

I na koniec top of the top: Największą popularność zyskały sprawy drażliwe prawne. W przeszłości były to: Opłaty za II kierunek - ostateczna odpowiedź :-( (9,7 tys. wejść) oraz Leniwi, zatroskani albo przestraszeni... (czyli oświadczenia POL-on, 4,5 tys. wejść). W tym roku królowało Zamieszanie wokół magisterki (5 tys. wejść), Magisterka - opinia prawna - nareszcie.... (3,5 tys. wejść). 

Niektóre drażliwe kwestie prawne dotyczą spraw uniwersalnych: Magisterka po skreśleniu (6,5 tys, wejść), Warunek warunkiem poganiać (2,8 tys. wejść), a jeszcze inne nie tracą na aktualności ze względu na swój bardzo praktyczny charakter: Wskazówek dotyczących obrony pracy magisterskiej ciąg dalszy (3 tys. wejść) oraz Nowa Ekonomia Dziekanatowa (2,6 tys. wejść). 

Zainteresowaniem cieszyła się również sekcja „pudelkowa” – Nie wyrabiam, czyli co można znaleźć w podaniu (5,5 tys. wejść) oraz Papierowe korekty i inne plotki (4,1 tys. wejść). Interesowali się Państwo również nami – nasze (Dziekanki i moją) strony osobowe odwiedzali Państwo po około 6 tys. razy, nad wyraz równo i zarazem egalitarnie. 

Do miliona wejść przy zachowaniu tempa i trendu najpewniej nie dojdziemy do końca kadencji (zostało nam już mniej niż więcej – 1,5 roku). Ale kto wie!

2 lut 2013

Konkurs, dyskurs i memetyka procesowa

W głosowaniu na Blog Roku 2012 zdobyłyśmy 212 głosów. Wszystkim głosującym serdecznie dziękujemy. Poświęcone na ten cel złotówki zasilą projekt Fundacji Marka Kamińskiego "Obóz Zdobywców Biegunów". Będzie to rehabilitacyjno-integracyjny obóz dla dzieci, na którym nauczą się one zdobywać własne Bieguny, pokonywać swoje słabości, bariery i ograniczenia. Dziękuję wszystkim, którzy mniej lub bardziej świadomie sfinansują skrawek tego projektu!

Jasne, że nam żal, że na ostatniej prostej zabrakło 3 głosów! I jasne, że szkoda, że choć połowa lajków na FB nie zamieniła się w SMSy ;-) Ale 11 miejsce w gronie 220 blogów startujących w naszej kategorii - to niezły wynik, zważywszy, że niektóre z nich funkcjonują od lat i startowały w konkursie nie pierwszy raz.

Podziękowania kierujemy nie tylko do studentów SM i wykładowców, którzy coraz częściej przyznają się do tego, że tu zaglądają, ale także do naszych wolontariuszy, czytelników z CI i platformy e-learningowej (CREN), przyjaciół spoza SGH i studentów DSL, którzy być może osiągną wreszcie masę krytyczną i skłonią do blogowania Dziekana SL. Zaskakują, ale tym milsze były głosy kandydatów na studia, którzy korespondują ze mną od kilku dni, żaląc się, że nie istnieje blog Biura Rekrutacji (przekażę informację Pani Kier. Annie Kozińskiej - to jest pomysłowa osoba, może natchnie swój zespół :-)

Czy było warto próbować? Zacytuję Panią Dziekan Górak-Sosnowską "Dla mnie to była przygoda poznawcza – zajrzałam do świata znanych blogerów, współrozkręcałam akcję promocyjną (chyba pierwszy raz w życiu brałam udział w konkursie na SMSy), ba, nauczyłam się robić memy*! Widziałam, że ileś osób nam dopinguje – od znacznej części Rady mojego Kolegium, przez wolontariuszy, studentów SM i SL, rzecznika SGH, osoby spoza SGH, na co najmniej połowie władz dziekańskich DSL skończywszy. To też było fajne. Gdyby nie konkurs, pewnie o wielu z nich bym się nie dowiedziała. Bo liczy się proces a nie efekt – choć na ten temat prowadzimy z Dziekanką Kachniewską odwieczny spór…"

Zgadza się - ja procesu nie uznaję, jeśli nie daje oczekiwanych efektów. Chyba, że ma służyć wyłącznie zabawie :-)

Do zobaczenia na konkursie za rok!
__________________________________
* Ilustrację do wpisu zaprojektowała Pani Dziekan Górak-Sosnowska wykorzystując nowo nabyte umiejętności :-)

26 sty 2013

Dziekan też człowiek?

O pracach nad broszurą informacyjną dla studentów I semestru już pisałyśmy. Premiera szykuje się na pierwszą połowę lutego. Jednak już teraz ujawniamy kulisy. Okazało się bowiem, że jesteśmy dość szczególnym zespołem a wszystko za sprawą Maglowego „Kto jest kim”. Opierając się na standardowym szablonie, redakcja „Magla” przygotowała dla nas pytania, które miały posłużyć przedstawieniu naszych sylwetek w mniej formalny sposób aniżeli biogram czy CV. No i wyszło szydło z worka… 

Na początku sprawy prozaiczne – wszyscy jesteśmy po SGH, choć niektórzy mają dodatki w postaci innych uczelni. Dwoje z nas pochodzi z Warszawy, dwoje z terenów okołomazurskich, jest także reprezentantka przyszłej europejskiej stolicy kultury. Jesteśmy zespołem niezwykle aktywnym sportowo (narty, żeglarstwo, tenis, niektórzy nawet nurkują i szybują), intelektualnie (jak na pracowników nie tylko administracyjnych przystało – w wolnych chwilach również czytamy i blogujemy) i spirytystyczne (jedna osoba zajmuje się hobbistycznie czarnowidzeniem). 

Mamy wiele zalet i wad, choć niekiedy trudno jedne od drugich odróżnić: nieludzka dyscyplina, czepialstwo, drobiazgowość… nic tylko przychodzić do nas na dyżur. Z pozytywów należy wymienić m.in. konkretność, pracowitość, komunikatywność …i mocny żołądek. Dwoje z nas to osoby rodzinne – największym ich sukcesem jest właśnie rodzina, dwoje – to zadeklarowani egocentrycy: cieszą się, że mogą robić to, co chcą. Jest też jeden marzyciel, który uważa, że nastanie jeszcze czas jego sukcesu. 

Kontynuując wątek marzeń, tym razem niespełnionych – większość z nas podchodzi do nich realistycznie. Jedna osoba chce umieć latać, ale przecież wiadomo, że tak się nie da. Na tym tle marzenie o hodowli krów wydaje się znacznie bardziej realistyczne, zwłaszcza że w Polsce jest ich pod dostatkiem. Mamy też w zespole jednego szczęściarza, któremu marzenia właśnie się spełniają (czyli chyba marzył o tym, aby się nie nudzić) i dwóch niepoprawnych marzycieli w myśl łacińskiej maksymy dum spiro spero

Ciąg dalszy niespełnienia dotyczy wymarzonego zawodu z dzieciństwa. Tylko jedno z nas chciało być prodziekanem (zarazem jedna osoba być nim nie chciała – co za niefart!). W kategorii tej dominują zawody motoryzacyjne (kierowca wielkiego trucka, strażak, pilot, a nawet kosmonauta), choć zdarzają się i makabreski (anatomopatolog, w wersji skrajnej: lekarz sądowy). Jeden z członków naszego zespołu bardzo chciał być milionerem, ale najpierw była wymiana waluty i stracił do miliona cztery zera, a potem zaczął pracować na uczelni i na razie mu nie wyszło. 

Jeżeli macie problem z przyporządkowaniem poszczególnych elementów ankiety do danego (pro)dziekana, czekajcie cierpliwie na broszurę DSM (a w międzyczasie możecie głosować na nasz blog).

14 lis 2012

Prawda czy fałsz?

No to proponuję Wam małą zabawę w dziekanów.

Studentka w czwartek (data nie jest istotna) zgłasza się do DSM, żeby upewnić się, że ma wszystkie przedmioty i zaliczenia, bo w kolejnym tygodniu chciałaby złożyć pracę (na wtorek jest umówiona z promotorem na "podpisy" - czyli praca jest gotowa). Ze zgrozą dowiaduje się, że brakuje jej do absolutorium dwóch przedmiotów, które - głowę daje - zdawała i to pozytywnie dwa semestry wstecz. Denerwuje się, że nikt jej tego nie powiedział wcześniej. Pani z Dziekanatu denerwuje się, że studentka nie pilnuje sobie wpisów z przedmiotów i oczekuje, że ktoś będzie to robił za nią. Niemniej obiecuje studentce, że na razie nie uruchomi procedury skreślenia (k'woli ścisłości powinna była ją uruchomić 2 sem. wcześniej) tak, żeby w kolejnym tygodniu możliwe było błyskawiczne znalezienie wykładowców i umówienie się na uzupełnienie wpisów (o ile się zgodzą). W protokołach jej nazwisko jest, ale nie ma oceny.

Mija piątek, mija wknd, mijają dwa kolejne tygodnie... O studentce słuch zaginął. Zostaje skreślona z listy studentów. Zawiadomienie o skreśleniu zostaje wysłane pocztą i odebrane ("zwrotka" trafia do dziekanatu). Kilka dni później do dziekanatu trafia list od studentki (papierowy, podpisany), w którym wyjaśnia ona, że akurat w wknd po pamiętnej czwartkowej rozmowie z pracownicą dziekanatu miała poważny wypadek na treningu jazdy konnej i wylądowała w szpitalu z podejrzeniem pęknięcia miednicy i obrażeniami narządów wewnętrznych. Ostatecznie sprawa nie była aż tak groźna, jak się pierwotnie wydawało, ale dziewczyna nie może chodzić, a tym samym osobiście zjawić się w dziekanacie. Prosi, żeby jednak przywrócić ją na listę studentów. Nie wie, czy jest to możliwe, skoro z punktu widzenia DSM niezaliczone przedmioty są faktem, ale zarzeka się ponownie, że były zdane i to w terminie.

Dokładnie tyle wiadomo, więc nie pytajcie o dodatkowe szczegóły. Rozumiem, że studencka solidarność może w Was brać górę. Ale spróbujcie spojrzeć na tę sytuację z punktu widzenia znanych Wam przepisów i biurokratycznego Dziekana (albo Dziekanki). Wierzyć? Nie wierzyć? Co zrobić?

Zostawiam Was z tym do niedzieli.

28 paź 2012

Gdyby tak cofnąć czas?

Może mniej poetycko, ale w podobnym stylu zadał nam podczas wywiadu pytanie "Magiel". Czy gdybyśmy na przełomie maja i czerwca (bo chyba to wtedy było) wiedziały, co nas czeka od 1 września, to czy byśmy się zdecydowały na objęcie nowych funkcji. Zrobiłam szybki rachunek sumienia i doszłam do wniosku, że:

Chyba największym bólem bycia prodziekanem jest brak czasu na cokolwiek. Jak wcześniej pisałam, dni robocze, w które nie byłam w dziekanacie, mogę policzyć na palcach jednej ręki, przy czym zazwyczaj była to siła wyższa - konferencja. Czas poświęcony na pracę naukową dyskretnie przemilczę. Pocieszam się, że od ponad roku mam otwarty przewód habilitacyjny, a obecnie czekam po recenzjach na kolokwium, więc teoretycznie nie mam się dokąd śpieszyć. 

Czasami kłopotliwe jest to, że niektóre osoby przypisują mi nadprzyrodzone moce związane najpewniej z moją funkcją. Na przykład miałabym wiedzieć, o czym myśli Rektor, mieć informacje, czy ktoś będzie miał przedłużoną umowę o pracę, albo moc sprawczą, aby zmusić wykładowcę do przeprowadzenia zaległego terminu egzaminu w sesji poprawkowej, a nie np. w styczniu. Z drugiej strony niekiedy okazuje się, że takie moce posiadam, przy czym są to niby-moce... Na przykład okazuje się, że "szczególny przypadek", z jakim przychodzi do mnie student jest rozwiązywalny sam w sobie z mocy prawa. Student jest mi wdzięczny, chociaż ja do niczego nie byłam potrzebna.

To, co jest chyba najfajniejsze w tej pracy to drobna, często okupiona znacznym wysiłkiem, możliwość oddziaływania na uczelnianą rzeczywistość. Jak to ładnie ujęła moja zaprzyjaźniona profesorka psycholożka - wystarczy jej to, że może zmieniać świat wokół siebie; bardziej górnolotne cele odpuszcza. Miłe i napawające optymizmem jest to, że w tych drobnych zmianach wspiera nas zespół doktorantów i studentów. O ile możliwość zmian nie stanie się ułudą, czegóż można chcieć więcej?

Jest jeszcze jedna fajna rzecz. Jak się dowiedziałam na ostatniej konferencji mojego Kolegium, Dziekan KES czytuje naszego bloga. Serdecznie pozdrawiam!

25 paź 2012

"Tak" dla Halinek!

Najpierw się wyszlocham: w ciągu ostatnich 3 dni dostałam ponad 200 maili z czego 67 o charakterze:
  • obraźliwym lub wulgarnym (nie będę cytować, ale zaimponowały nawet moim synom wychowanym na Targówku, starszy powiedział "To chyba chłopaki z Powiśla", młodszy tylko "Wow!")
  • prześmiewczym, za to pełnym mściwej satysfakcji
  • zawistnym i złośliwym ("i jak tam radio Pani Dziekan? A może by tak troszkę popracować?")
No cóż efekt powszechnie dostępnej skrzynki adresowej :-)

A teraz good news: dostaję mnóstwo maili (także od wykładowców), że wreszcie jest fajnie i że mają nadzieję, że będzie coraz fajniej. Cieszą się np. ci, którzy dowiedzieli się, że można realizować pensum pracując w Komisjach obron mgr, ci którzy dowiedzieli się, że można mieć wpływ na dobór terminu egzaminu, że można załatwiać (także dla swoich studentów) różne rzeczy niemożliwe i żaden zapis tego nie zabrania :-) Byłoby podłe z mojej strony, gdybym koncentrowała się na łyżkach dziegciu.

Studentom BARDZO dziękuję za miłe maile w sprawie asystentek toku. 23 osoby napisały, że pomimo październikowego zamieszania atmosfera przy okienkach jest (cytuję) "naprawdę ludzka i nie wiem, o co się Pani Dziekan martwi" oraz "czasem Panie mają wejścia a la Halinka, ale da się to wziąć humorem". Jedna z milszych wiadomości - "byłam w tamtym tygodniu w dziekanacie - pierwszy raz w tym roku, bo odwlekałam jak mogłam - w dodatku zbyt późno przyniosłam korektę. I Pani X tylko mi palcem pogroziła. Szkoda, że Pani Dziekan tego nie widziała. Czy Pani bywa w dziekanacie?"

Ostatnie pytanie mnie rozwaliło - ale i tak się ucieszyłam. Jest mi naprawdę miło, że potraficie wybrać te miłe momenty, bo ja sama łapię się na tym, że rzadko mówię Paniom coś miłego - zazwyczaj tylko poganiam z kolejną pracą albo "odpytuję" z waszych teczek. A potem wieczorem przypominam sobie, że nie podziękowałam za kawę, za pomoc w wyjaśnieniu trudnej sprawy, za podłączenie drukarki itp.

A najwięcej miłych słów padło pod adresem Pani Irenki Senator i Pani Ani Buckiej. Na sto procent przekażę - także tym Paniom, które były wymienione choćby raz. Może zresztą wprowadzę jakieś "halinkowe odznaki" - czekam na wasze pomysły w tej kwestii.

Jestem prawdziwą fanką "Pani Halinki" - Panie w dziekanacie też :-)

Dziekanka

Muszę złapać oddech, więc coś na luzie. Podpisałam już kilkanaście zgód na urlop dziekański (§ 57 regulaminu) i za każdym razem przypomina mi się pytanie kolegi, czy ma się do mnie zwracać per "Pani Dziekan", czy "Dziekanko". Ponieważ od lat jesteśmy na "ty", uznałam pytanie za retoryczne, ale ta Dziekanka zapadła mi w pamięć - jako że jestem feministką :-)

Mam po temu (feminizmowi znaczy) 3 powody: mąż i dwóch synów. Ale jakoś nigdy nie miałam hopla na punkcie poprawności politycznej ("wykładowczyni"?!). W praktyce jednak "Pani Dziekan" brzmi oschle, przydługo i trąci patriarchatem, podczas gdy "Dziekanka" kojarzy się miło, urlopowo i kobieco. Dodajcie do tego, że dla Pań w dziekanacie podobno jestem "dziekanicą"!

Zdecydowanie wolę "Dziekankę" i kompletnie mi nie przeszkadza wieloznaczność tego słowa. Mam koleżankę, która przedstawia się jako "cukierniczka", co zawsze wzbudza wesołość. Ona się tym kompletnie nie wzrusza (wręcz przeciwnie - podkreśla, że robi najlepsze lody w mieście ;-). Podobnie żaden pilot nie przejmuje się, że go wezmą za pilota od telewizora.

Dodam jeszcze, że w SGH mamy Senat, w którym zasiada kilkunastu (za przeproszeniem) członków. I jakoś to znoszą z godnością...

21 paź 2012

Konstruktywnie o stronie DSM

Pesymista, a nawet sceptyk jednoznacznie zakwestionowałby tytuł niniejszego posta. Nie sposób o konstruktywność przy ograniczeniach konstrukcyjnych, z jakimi mamy do czynienia edytując naszą oficjalną stronę w serwisie SGH. Engine służący do tworzenia i edycji stron pamiętam z początków swojej pracy w SGH, czyli około dekady temu. 

Na swój sposób ja ten engine lubię. Pozwala mi mniemać, że do perfekcji opanowałam wszystkie tajniki edytowania stron WWW. Wynika to z prostego powodu - wielu elementów wymagających bardziej zaawansowanej edycji engine po prostu nie przyjmuje do swojej świadomości. Dotyczy to na przykład czegokolwiek z hasłem <script>. Ja nie znam się na skryptach, engine najwyraźniej również. Jeden z naszych doktorantów-wolontariuszy poświęcił 1,5h na to, aby się przekonać, że jak nie to nie. 

O ile do edycji stron katedr engine wydaje się wystarczający, w przypadku strony DSM, napotykamy na barierę pogodzenia możliwości technicznych i nawigacyjnych. Jednym największych problemów jest brak możliwości utworzenia kolejnego poziomu w menu po lewej. Zakładki na stronie DSM (Aktualności, Dziekanat...) nie mogą już mieć swoich własnych menu, które rozwijałoby się po kliknięciu. Najpewniej z tego powodu menu na stronie DSL ma 24 pozycje. U nas jest ich mniej, jednak również nie jest to rozwiązanie funkcjonalne, gdyż linki do pod-podstron pojawiają się w treści podstrony. I albo je ktoś zauważy, albo...

Przy istniejących punktach brzegowych istnieją dwa rozwiązania: czekamy na Sharepoint, albo próbujemy usprawnić nawigację w ramach istniejących możliwości i systemu. Wybraliśmy opcję nr 2. W połowie września zasadniczo przebudowałam naszą stronę, zmieniając przede wszystkim jej strukturę. Obecnie ją dopracowujemy. Stąd kilka dni temu pojawiły się ikonki FB i Twittera na stronie głównej (ich umieszczenie wymagało nie lada akrobatyki informatycznej, aby nic się nie rozjeżdżało, tudzież rozjeżdżało się jak najmniej), a od wczoraj są wyszczególnione działy "Praca magisterska" (ukłon w stronę wykładowców, którzy nie wiedzieli, gdzie szukać harmonogramu obron) oraz "Dla studentów I roku". 

Czekamy na uwagi nawigacyjne (np. jak pożenić resztkę obecnego działu "Kwestie praktyczne" z "Zasadami studiowania"), funkcjonalne (co jeszcze powinno być na stronie, oczywiście w granicach rozsądku i możliwości opanowania materiału) i techniczne (np. jak zrobić tabelkę dopasowującą się do szerokości strony); najlepiej w komentarzach - będzie nam łatwej zebrać je w jednym miejscu (te mamy już zachomikowane).

11 paź 2012

Twarzą w twarz: na otrzęsinach

Studiowałam na trzech uczelniach a dopiero jutro po raz pierwszy w życiu wybieram się na Otrzęsiny organizowane przez Samorząd Studentów. Zdaję sobie sprawę z tego, że "otrząsają" się głównie studenci I roku studiów licencjackich, ale może i znajdzie się ktoś z I roku studiów magisterskich. Reprezentacja władz DSM i nie tylko będzie. Dzisiaj po południu wstępnie się umówiliśmy. 

Spotkania ze studentami na gruncie imprezowym są dosyć ciekawe poznawczo,  gdyż widzimy się w zupełnie innym otoczeniu niż sala wykładowa, ewentualnie korytarz w gmachu G czy A. Pamiętam jedno takie spotkanie w pewnym klubie w czasach moich doktoranckich, kiedy to student na pół sali zasalutował "dzień dobry pani magister, co ciekawego było na ostatnich zajęciach?", chowając za siebie piwo (nie wiem dlaczego - przecież miałam swoje i na pewno bym mu jego nie zabrała). W każdym razie sala się usztywniła i na moment zastygła (może również obawiała się o swoje trunki?). 

Drugie spotkanie na szczycie pamiętam również z czasów dawniejszych, kiedy funkcjonował jeszcze SHP, a ja miałam z nim zajęcia z Socjologii. Podczas jednego ze Świąt SGH w klubie "Park" kilka osób z SHP przedostało się na imprezę, która wówczas była chyba tylko dla pracowników Uczelni. Studenci zdawali się być zaciekawieni, a nawet zafascynowani tym, co robią pracownicy naukowi i inni na takiej imprezie - np. że tańczą, albo rozmawiają ze sobą na luzie. Faktycznie, jeżeli znamy kogoś służbowo może nas dziwić ta sama osoba w cywilu. Zwłaszcza, jeżeli tańczy...

Potem - chyba ze względu na stopniowo dające się we znaki różnice generacyjne - drogi imprezowe moje i moich studentów/absolwentów zaczęły się rozchodzić. Zaliczyłam pub z dwójką byłych studentów i gościnnie jedną imprezę mieszkaniową u byłej studentki (to chyba była jej próba na mnie - myślę, że zdałam, bo od początku listopada wspomagać nas będzie w pracach w DSM). Takie spotkania są zawsze specyficzne w tym sensie, że gdzieś tam w tle zostaje stara relacja student-wykładowca, nawet jeżeli na gruncie towarzyskim jest swojsko i egalitarnie. 

Pod tym względem na Otrzęsinach będzie jeszcze inaczej, bo tam my przychodzimy jako przedstawiciele władz. Czyli część z Was będzie zerkać i nas obserwować, a my będziemy tego mniej lub bardziej świadomi (jeżeli bardziej - może nawet się zdarzyć, że będziemy sztywni). Stąd najpewniej usiądziemy (jak będzie gdzie) we własnym gronie. Ale to absolutnie nie znaczy, że jesteśmy zamknięci na interakcje. Po prostu mamy trochę inną rolę do odegrania. Jedyne dobre jest to, że nikt nas nie będzie otrząsał...

10 paź 2012

Coś o nas...

zdjęcie z podróży, ale w świat islamu :-)
Zapewne zauważyliście, że na pasku pojawiły się dodatkowe zakładki: garść informacji o nas, naszej pracy naukowej i pozanaukowej, współpracy z praktyką i działalności w całkiem innej rzeczywistości niż świat akademicki.

Usiłujemy (jak długo jeszcze nam się to będzie udawało?) nie zwalniać obrotów: próbujemy nadal prowadzić wykłady (choć niektóre faktycznie musiałyśmy pozamykać jeszcze przed wakacjami), utrzymywać kontakty z praktyką i rozwijać zainteresowania, które są naszą pasją i sposobem na życie. Dla mnie (MK) taką pasją jest turystyka i hotelarstwo, dla Pani Prodziekan - świat islamu. Jedno z drugim świetnie się łączy - może stąd taka łatwość porozumienia między nami :-)

Wracamy coraz później do domu i to tylko po to, żeby wsadzić nosy w blog lub FB... Oby nasi najbliżsi przetrwali najgorszy okres. Niedługo powinno być trochę lżej - lada dzień zaczniemy systematycznie współpracować z grupą fantastycznych wolontariuszy. Dzisiaj poznałyśmy trzy wspaniałe dziewczyny, gotowe selekcjonować Wasze zgłoszenia (przypominam: dsm.zgloszenie[at]gmail.com). Mam nadzieję, że kiedy ruszy praca całego zespołu, odczujecie szybko jej efekty. I wtedy będzie naprawdę pięknie... إن شاء اللهIn sza Allah!

8 paź 2012

Zimny prysznic?

Dzisiejszy dzień można byłoby nawet zaliczyć do udanych. Spotkałyśmy się z jedną z większych organizacji studenckich w SGH, kreśląc pewne tory współpracy (o szczegółach, póki ich nie ma, sza), potem ustaliliśmy z DSL zręby planu w zakresie zmian w procedurze dyplomowania (wstępne założenia współopracowali nasi doktoranci-wolontariusze, więc tym milej się pracowało), po południu okazało się, że do pomocy zgłosiła się kolejna chętna doktorantka; dzień jest także bogatszy o kilka nowych pomysłów i kolejne plany. I potem łup - jednym okiem czytam na swoim FB pytanie jednej z byłych studentek i odpowiedź innej: "tylko nie pisz na grupie SGH dzienne mgr bo zaraz któraś z "Pań" ci odpisze... Porażka co tam się dzieje:/".

Faktycznie - porażka. Do studentki komentującej pretensji nie mam, nie wiem nawet, czy się znamy. Miło z jej strony, że nie napisała tego na grupie, gdzie wie, że jesteśmy, a przecież nie musiała wiedzieć, że przed nos wyskoczy mi to, co napisała na profilu swojej koleżanki. Ale jest to niewątpliwie jakiś sygnał. Sygnał, który do nas - wykładowców, a obecnie dodatkowo przedstawicieli władz dziekańskich - dociera  zazwyczaj niezamierzenie, przez przypadek. 

Bo jak się dowiedzieć, że coś Wam się nie podoba na zajęciach? W jaki sposób uzyskać feedback na temat naszej aktywnej obecności na Waszych forach na FB? Przecież nie poprzez ankietę zamieszczoną na grupie... Czy na podany w innym poście mail - dsm.zgloszenie(at)gmail.com - kiedykolwiek coś spłynie? (a pamiętajmy, że zazwyczaj pokazuje się tu imię i nazwisko nadawcy). 

Pewnie to i dobrze, że działają normy społeczne, nakazujące nie wyrażać wprost tego, co może być dla odbiorcy nieprzyjemne. Sama pamiętam pewną studentkę z zajęć z socjologii, która lat temu myślę ponad 5 wygłosiła podczas zajęć przemowę, na temat tego, jak bardzo niepotrzebny jest to przedmiot. Pamiętam właśnie ją. I w tym właśnie kontekście. Choć teraz już z uśmiechem, zwłaszcza, że - jak się okazało - będziemy miały okazję współpracować.

A zatem - czasem słońce czasem deszcz.

Inna sprawa, że Dziekan Kachniewska kilka dni temu deklarowała, że stopniowo przestaniemy czytać posty na grupach na FB, między innymi po to, żebyście nie mieli poczucia inwigilacji. Niech grupy żyją swoim tempem, a my skoncentrujemy się bardziej na blogu i naszej stronie na FB. Może w przyszłości wprowadzimy wirtualnego "odpowiadacza" na pytania dotyczące działalności DSM. Zobaczymy. 

I na koniec jeszcze jeden deszczowy morał: jedna jaskółka nie czyni deszczu. Ten jeden komentarz tak naprawdę posłużył do napisania tego postu. I nic więcej.

6 paź 2012

Tydzień z życia prodziekan

umowy (na szczęście nie ja podpisuje)
Co prawda daleko mi (na szczęście) do Dziekan Kachniewskiej w zakresie niedospania i przeciążenia pracą, ale zdecydowałam się opisać swój pierwszy tydzień w roku akademickim (czyli bodaj piąty od objęcia funkcji prodziekana SM). Dni mijają w tak zawrotnym tempie, że często zlewają mi się w jeden długi ciąg pogoni za czasem. Dziekan Kachniewska nakazała nam – prodziekanom – założenie sobie kalendarzy w Googlu, w których skrzętnie wpisujemy nasze zobowiązania zawodowe. Często nie starcza linijek. 

Codziennie:

  • Podpisuję podania od godziny do ponad dwóch, w zależności od tego, ile się zbierze (a obecnie zbiera się w dziesiątkach centymetrów, choć poniekąd to przez dołączone teczki). W niejednoznacznych przypadkach męczę Asystentki Toku, a w szczególnie trudnych – Dziekana Wierzbickiego.   
  • Intensywnie koresponduję ze światem zewnętrznym i nie tylko. Są to głównie bieżące sprawy studentów (pytania typu jak się wyrabia legitymację, które również niekiedy trafiają do mnie staram się odsyłać do Asystentek Toku, w kwestiach, w których mogę pomóc – np. wykładowca do dziś nie wpisał oceny z I terminu – staram się to zrobić). Do tego dochodzą maile strategiczne i paraegzystencjalne z Szefową (dzienna średnia z bieżącego tygodnia to 2x10+).
  • Choć nie powinnam tego robić, to jednak zaglądam na fora magisterskie na FB i czasami tam się udzielę (docelowo mam nadzieję, że uda się nam znaleźć wolontariusza, który znałby odpowiedzi na Wasze pytania i nie byłby Dziekan Kachniewską ani mną); staram się także codziennie coś wstawić na dziekanatowego bloga i przejrzeć komentarze.
  • Staram się także regularnie jeść (chociaż śniadanie i późną kolację) i – uwaga – spać.
Do tego:
  • W poniedziałki mamy Kolegia Dziekańskie, czyli 1,5h+ intensywnego zastanawiania się, która z pilnych spraw jest najpilniejsza i jak ją ugryźć. Teraz na tapecie była procedura dyplomowania. W tym dniu przyszła jeszcze pani, która nam zaproponowała wykładzinę do pokoju dziekańskiego, aby choć trochę go ocieplić i zneutralizować niesamowity pogłos (pokój dziekański ma 5 m wysokości).
  • We wtorek była inauguracja, a ja przed nią miałam zebranie Katedry (bo ja jeszcze teoretycznie pracuję w Katedrze…), potem sprawy dziekanatowe, zajęcia na SGH i gościnne na UW.
  • W środę z rana zrealizowałam wypad poza Warszawę – pewna zaprzyjaźniona firma może oddać Dziekanatowi dwa używane biurka, które w miarę by pasowały do naszych starych-nowych różnorodnych mebli. Takiej okazji nie można przepuścić. Ciąg dalszy tej historii jeszcze nastąpi. Potem miałam dyżur katedralny (pojawiły się całe dwie osoby, czyli luz) i prodziekański – tu było znacznie intensywniej, skończyło się po ponad 2 godzinach. W efekcie mój dyżur zazębił się z dyżurem Dziekana Matusewicza (a już myślałam, że te kolejne kilkanaście+ osób czekają jeszcze do mnie). Udało mi się także zamknąć swoją część aplikacji do pewnego konkursu unijnego (teoretycznie jestem nadal pracownikiem naukowym…)
  • W czwartek dwa zajęcia w SGH ranną porą, potem odwołane cotygodniowe spotkanie dziekanów z Rektorem Ostaszewskim (co było okazją do omówienia spraw DSM, czyli brak spotkania zamienił się w spotkanie), sprawy pozauczelniane, nagranie i chyba udało mi się już koło 17:00 dotrzeć do domu. Zdalnie udało mi się wreszcie ruszyć dział FAQ na stronie DSM oraz napisać z Dziekan Kachniewską artykuł o blogu do „Gazety SGH”.
  • W piątek była tylko akcja nowa grupa wykładowa z Ekonomii pracy i podpisanie części zaległych z czwartku podań + podań piątkowych. Od późnego popołudnia zabrałam się więc za własne zdrowie, bo dnia poprzedniego straciłam głos (kto był na wykładzie ten słyszał). Za to dzisiaj rano spotkałam się z naszymi prawnikami i do południa pracowaliśmy nad procedurą dyplomowania.
Odnoszę wrażenie, że ja jeszcze coś robiłam, ale nie pamiętam. Przyszły tydzień zapowiada się równie ciekawie. W programie – obok rutynowych spotkań i spraw – są trzy spotkania ze studentami/doktorantami chętnymi do włączenia się w prace DSM, konferencja mojej Katedry, wykład Noblisty, a także nowe kwiatki do Dziekanatu.

30 wrz 2012

Pani Magda i Pani Kasia

"Pani Magda" i "Pani Kasia"
Pewnie w którymś momencie same podjęłybyśmy ten temat, ale skoro pojawił się komentarz pod jednym z postów - temat sam wypłynął. W zasadzie pojawił się już wcześniej na jednej z grup FB dedykowanych studiom w SGH. W komentarzu do, bodaj mojego, posta jeden ze studentów napisał do mojej Szefowej i mnie per "Pani Magdo i Pani Katarzyno".

I teraz - hm - co z tym fantem zrobić. Czy ja powinnam napisać, że nie wypada do Pani Dziekan pisać per "Pani Magdo" i liczyć na to, że to samo napisze ona o mnie? Bo przecież nie napiszę sama o sobie... Może to pewna forma zażyłości i poufałości? Może urok mediów społecznościowych, w których jednak komunikuje się głównie w drugiej osobie? W zasadzie zostałam na swój sposób potraktowana bardziej oficjalnie, bo jednak per Katarzyna (choć mam magistrantkę, która do mnie pisuje per Pani Kasiu i też nie za bardzo wiem, co z tym zrobić).

Nie jest tak, że jestem przeciwniczką "witam" - ba, sama w ten sposób zaczynam często maile. Nie jestem też zwolenniczką "Szanowna Pani Doktor", czy (od września) "Szanowna Pani Dziekan", bo czuję się postarzona i nadmiernie sformalizowana. Nie stosuję podczas wykładów czy w korespondencji mailowej zasłony dymnej, czyli żargonu formalno-naukowego. Mam kilku, a może już kilkunastu, byłych studentów, z którymi jesteśmy na ty. Mimo to, jakoś mi ta pani Katarzyna nie leży. Pani Magdzie chyba też nie za bardzo. Ale jeżeli się zdarzy, zwłaszcza z jakimiś ciepłymi słowami, jak we wspomnianym komentarzu z posta poniżej - weźmiemy to na tzw. klatę. Nie z takimi wyzwaniami mamy na co dzień do czynienia!

PS
Pozwól, że i ja dorzucę dwa grosze: a konkretnie uwagę, że do Rektora też nie wypada zwracać się "Panie Tomku". Nawet w social media. [mk]

29 wrz 2012

DSM na A1

Nowa tablica informacyjna przed DSM. Format A1
Faktycznie długo się zastanawiałyśmy nad wejściem w social media. Z jednej strony oznacza to zagrożenie otwarcia swoistej puszki Pandory - piętrzących się skarg i zażaleń, nad którymi nie zapanujemy. Nie mamy mocy nadprzyrodzonych, ani ponadbudżetowych środków. Z drugiej strony jest to jednak pewien kanał komunikacji, który może trafić lepiej niż suchy (bo taki musi być) komunikat wywieszony w gablocie, czy na stronie internetowej, a przede wszystkim pokazać Dziekanat od drugiej, pozaokienkowej strony (bo tak w zasadzie okienka stanowią jedynie ułamek codziennej rutyny).

Etap hura-entuzjazmu i 'genialnych' pomysłów mamy już chyba za sobą. Każdy z nas - czy to student, czy wykładowca - może wskazać absurdy, które mu przeszkadzają w funkcjonowaniu na uczelni. Sama wielokrotnie się zastanawiałam, dlaczego jeszcze nikt nie wpadł na to, aby zmienić [cokolwiek]. Sęk w tym, że już byli tacy, co wpadli, ale nie ma jak tego zrobić. Powodów wymienić można wiele.

Teraz, po niecałym miesiącu, jesteśmy chyba na etapie entuzjazmu (już bez hura, bo się nie da przy tym tempie pracy) i główkowania, co można zmienić, czy można, jakim kosztem i co z tego wyniknie. Czasami udaje się w miarę prosto i szybko, czasami nawet samo rozpoczęcie prac wymaga żmudnych papierogodzin (czyli godzin spędzonych na czytaniu dokumentów).

Jedną z takich małych zmian dosyć prostych jest wspomniane A1. Uzyskaliśmy od Biura Współpracy z Biznesem tablicę koło drzwi wejściowych, wymieniając ją na gablotę vis a vis banku. Mała rzecz, a cieszy.