Bez obaw - ostatnia rzecz na jaką miałabym chęć, to wikłanie się w rozgrywki wyborcze samorządowych aktywistów. Jest jednak kilka punktów (sugestii zmian), które mogłyby ułatwić życie studentom i w których współdziałanie Samorządu i Dziekanatów (DSL i DSM) jest pożądane. Zamiast tego czytam o obietnicach, które nie mieszczą się nie tylko w kompetencji SS, ale nawet samych Dziekanów.
Najbardziej jednak przygnębia przekonanie, że sprawy studenckie należy "wywalczyć" w dziekanatach. Starałam się już poprzednim (odchodzącym) władzom SS wskazać takie obszary, w których ścisła współpraca Dziekanatów i studentów jest obustronnie korzystna. Przyszli biznesmeni powinni chyba rozumieć, jak bardzo zasada win-win sprzyja efektywności działań.
Jednym z najbardziej palących problemów jest brak przedsiębiorczej i aktywnej osoby, która wzięłaby na siebie ciężar reprezentowania grupy studentów anglojęzycznych. Pani Dziekan Podedworna-Tarnowska nie traci nadziei, że wśród prawie 10 tys. studentów naszej prestiżowej uczelni znajdzie się jedna osoba władająca angielskim i skłonna wspomóc zagubionych kolegów. Ja z kolei nie tracę nadziei, że SS zacznie reprezentować interesy studentów niestacjonarnych i wytypuje aktywnego przedstawiciela tej grupy.
Przydałby się też ktoś, kto zainteresowałby się sprawą jakości i dyscypliny prowadzenia zajęć oraz terminowości zgłaszania zmian w tym zakresie przez wykładowców. Tego typu sprawy często trafiają do dziekanatów dopiero po dłuższym czasie, kiedy bezradni studenci zaczynają pisać rozpaczliwe maile. Opór przed zgłaszaniem tych przypadków dziekanom jest dość silny (choć chyba nigdy nie dałam powodów do podejrzeń, że studenci z tego tytułu mieliby się liczyć z jakimikolwiek nieprzyjemnościami). Niewątpliwie łatwiej byłoby zgłaszać takie sprawy przedstawicielowi Samorządu.
Ważny aspekt - poruszany przez Dziekana Morawskiego na łamach ostatniej Gazety SGH - to kwestia jakości obsługi studentów. DSL ma przynajmniej trochę przestrzeni - tam można marzyć o obsłudze przy stolikach. W DSM - półmrok, ciasnota, niedostatek okienek. Nie ma też pomieszczenia dla obsługi procesu przygotowania i drukowania dyplomów.
Kontrast z sąsiadującym oddziałem banku jest uderzający. Nie przekonają mnie argumenty, że bank prowadzi działalność komercyjną a Dziekanat nie. Dziekanat jest wizytówką SGH - uczelni, która pobiera niemałe opłaty od studentów niestacjonarnych i duże dotacje za kształcenie studentów stacjonarnych. Dopóki ktoś nie udowodni, że oddział banku przynosi większy dochód niż studenci - będę walczyła o porównywalne warunki obsługi. A jeśli oddział banku lepiej się opłaci - to dlaczego nie zamkniemy SGH i nie otworzymy samych okienek bankowych?
Nietrudno zauważyć, że lepsze, większe i porządnie wyposażone pomieszczenia dziekanatu (w tym sprawne komputery i drukarki) to ukłon tak w stronę pracowników, jak i studentów. Całkowita zbieżność interesu. Uczelnia niedługo napotka na poważny problem - Dziekanat dławi się już ilością akt osobowych, których nie ma gdzie archiwizować...
Oczywiście głos dziekana to wołanie na puszczy. Ale żądania niezadowolonych klientów - to inna para trampek. Na razie wszystko, co mogłyśmy zrobić z Prodziekan(k)ami, to takie zmiany w dziekanacie i jego otoczeniu, które nie wymagały wsparcia finansowego uczelni. (Od razu rozwiewam przekonanie, jakoby Uczelnia dołożyła choćby złotówkę do naszych działań w mediach społecznościowych. Takie pytania padały np. w wywiadach radiowych).
Niestety zabiegi o wyposażenie i godne warunki obsługi studentów - to przedsięwzięcia, których same nie zdołamy zrealizować. Pozostaje liczyć na to, że nowe władze SS zechcą nas wreszcie wesprzeć...