8 kwi 2015

Wyjazd a konkurs piękności

http://www.vivaboo.com
Początek kwietnia to ostatni dzwonek, aby rozliczyć wyjazdy zagraniczne. Kilka miesięcy temu dr Magda Szybiak przygotowała dla Państwa obszerny poradnik pod roboczym tytułem „Student wyjechany” publikowany na blogu niczym saga w kilku częściach (przypominam: cz. 1, cz. 2, cz. 3, cz. 4 i cz. 5), jednak nadal nie przebiega to zawsze bezproblemowo. Celowo dodałam duży kwantyfikator, aby skupić się na przypadkach kłopotliwych bez podejrzeń o to, że dotyczą one większości studentów. 

Pierwsza kategoria przypadków dotyczy sytuacji, gdy student dąży do ponadprogramowego zmniejszenia liczby zadeklarowanych ECTS. Minimum określone w stosownym Regulaminie (przyjętym Zarządzeniem nr 13 z 2008 r.) to 25 ECTS (por. § 5.6), choć startujemy z optimum, czyli 30 ECTS. Nie ma problemu, jeżeli student cały czas studiuje w SGH i zrealizuje np. 111 ECTS w ciągu trzech semestrów a na ostatnim zostanie mu 9 ECTS – nikt nie będzie go zmuszał do zadeklarowania i wyrobienia minimum 25 ECTS. Sprawy wyglądają jednak inaczej, jeżeli na ostatnim semestrze decyduje się na wyjazd zagraniczny. Wyjazd w celu zrealizowania rzeczonych 9 ECTS kojarzy się raczej z wakacjami, aniżeli ze studiowaniem. 

Szczególną sytuację mają tu studenci studiów niestacjonarnych, których obowiązują stosowne płatności za przekroczenie limitu 120 ECTS. Tłumaczenie, że ponadprogramowe ECTS zostały zrobione na uczelni zagranicznej o tyle nie ma sensu, że wyjechali Państwo na studia jako studenci SGH, a nie osoby zewnętrzne. 

Druga powiązana sprawa to struktura wybranych przedmiotów. Z przytaczanego już Regulaminu wyjazdów studenckich wynika, że „Przedmiot studiów na uczelni zagranicznej powinien być związany z programem studiów realizowanych przez studenta w SGH” (por. § 5.1). Takich przedmiotów powinno być według Regulaminu 2/3 na 30 ECTS, czyli za 20 ECTS. Swahili dla średniozaawansowanych, flamenco, kurs orgiami, czy historia flory floriańskiej mogą być ciekawymi przedmiotami, ale nijak nie pasują do oferowanych w SGH kierunków studiów. Wierzymy jednak, że są ciekawe i dlatego przewidziano na nie pozostałe 1/3 puli ECTS. 

I sprawa trzecia – wyjazd trzeba zaplanować (za pomocą Learning Agreement złożonego w stosownym czasie i ewentualnych zmian do tegoż) a następnie rozliczyć. Dzisiaj dr Szybiak wysłała do Państwa ponaglenia w tej sprawie. Wyjazd nierozliczony jest dla nas komunikatem, że student nie zaliczył semestru, w związku z czym uruchamiana jest procedura skreślenia. Jeżeli mają Państwo inny tryb rozliczania przedmiotów na uczelni przyjmującej, proszę stosownie reagować. Obowiązują Państwa bowiem nadal procedury SGH. 

Innymi słowy proszę nas nie stawiać przed faktem dokonanym. Ostatnio nie wyraziłam zgody na wpisanie przedmiotu, który ni stąd ni zowąd pojawił się w wykazie ocen pewnego studenta. Nie był zgłaszany do LA na żadnym etapie. Student go sobie zaliczył, wierząc, że skoro go zaliczył, to zostanie uznany. Wiara niestety okazała się niewystarczająca, aby tak się stało. Przydałaby się jeszcze wola poinformowania nas o zmianach – wówczas dokładamy z dr Szybiak naszą wolę załatwienia sprawy i często znajduje ona szczęśliwe rozwiązanie. 

Jeszcze inna strategia to tytułowy konkurs piękności – student realizuje X+n przedmiotów, gdzie X to liczba ECTS, którą jest zobowiązany zrobić, a n to dodatkowe przedmioty a wszelki wypadek, licząc że wpisane zostaną mu te przedmioty, z których uzyskał najlepsze oceny, a reszta zostanie mu zapomniana. Niestety, w biurokratycznej przyrodzie nic nie ginie. Serdecznie odradzam.

4 kwi 2015

Rekomendacja w ciemno

fot.
Zazwyczaj podejmując decyzje na dyżurze nie mam poczucia dysonansu, czy – mimo złowrogich spojrzeń niektórych studentów – poczucia winy. Zakres mojej elastyczności określa Regulamin studiów, którego jestem wykonawcą, a w przypadku sytuacji niebiało-czarnych – praktyka, rozsądek i uwarunkowania indywidualne (w różnych proporcjach). Innymi słowy, albo czegoś nie da się zrobić, albo – uznając to za bardziej czy mniej zasadne – podejmuje odpowiednie kroki. 

W takiej sytuacji trudno o wspomniany dysonans poznawczy. Pojawia się on jednak w jednej, szczególnej kategorii przypadków – studentów, którzy przychodzą do mnie po rekomendację, czy inny list polecający. Na początku słowo wyjaśnienia: absolutnie chętnie i ochoczo piszę rekomendacje studentom (byłym i obecnym), z którymi miałam jakikolwiek świadomy intelektualny kontakt; to znaczy byli moimi dyplomantami, uczestniczyli aktywnie w moich zajęciach, a ja to pamiętam, ewentualnie uczestniczyli biernie, a ja jestem w stanie cokolwiek o nich napisać na podstawie wyniku z egzaminu i obecności (nie jest to wówczas wiele, ale zawsze coś). Niektórzy dają mi później znać, że rekomendacja się przydała i wtedy cieszę się jeszcze bardziej. 

Problem pojawia się jednak wówczas, gdy na dyżur dziekański przychodzi student, którego pierwszy raz widzę na oczy, i oczekuje ode mnie rekomendacji. I wówczas mimo najszczerszych chęci mam pewien kłopot. Doceniam to, że student startuje w jakimś konkursie, albo przymierza się do realizacji projektu, ba, instytucjonalnie (i nie tylko!) trzymam za niego kciuki. Jednak pisząc (lub podpisując) list rekomendacyjny na swój sposób poświadczałabym nieprawdę – bo niestety nie mogę o studencie powiedzieć nic ponad to, że jest studentem i ma taką a nie inną średnią. Niestety, daje się tu we znaki bezwydziałowość SGH – gdyby wydziały istniały, dziekan ds. studenckich nie miałby tego typu dylematów. 

To, co mogę ze swojej strony zaproponować to półśrodek. Jeżeli potrzebują Państwo rekomendacji Dziekana, proszę zaopatrzyć się najpierw w rekomendację Promotora ze stosowną pieczątką jego jednostki organizacyjnej – ja mogę wówczas na tej podstawie, albo wręcz na tym dokumencie, dopisać swoje trzy grosze. Stempelki będą się zgadzały, a ja nie będę miała poczucia dysonansu, czyli wilk syty i owca cała.