4 kwi 2015

Rekomendacja w ciemno

fot.
Zazwyczaj podejmując decyzje na dyżurze nie mam poczucia dysonansu, czy – mimo złowrogich spojrzeń niektórych studentów – poczucia winy. Zakres mojej elastyczności określa Regulamin studiów, którego jestem wykonawcą, a w przypadku sytuacji niebiało-czarnych – praktyka, rozsądek i uwarunkowania indywidualne (w różnych proporcjach). Innymi słowy, albo czegoś nie da się zrobić, albo – uznając to za bardziej czy mniej zasadne – podejmuje odpowiednie kroki. 

W takiej sytuacji trudno o wspomniany dysonans poznawczy. Pojawia się on jednak w jednej, szczególnej kategorii przypadków – studentów, którzy przychodzą do mnie po rekomendację, czy inny list polecający. Na początku słowo wyjaśnienia: absolutnie chętnie i ochoczo piszę rekomendacje studentom (byłym i obecnym), z którymi miałam jakikolwiek świadomy intelektualny kontakt; to znaczy byli moimi dyplomantami, uczestniczyli aktywnie w moich zajęciach, a ja to pamiętam, ewentualnie uczestniczyli biernie, a ja jestem w stanie cokolwiek o nich napisać na podstawie wyniku z egzaminu i obecności (nie jest to wówczas wiele, ale zawsze coś). Niektórzy dają mi później znać, że rekomendacja się przydała i wtedy cieszę się jeszcze bardziej. 

Problem pojawia się jednak wówczas, gdy na dyżur dziekański przychodzi student, którego pierwszy raz widzę na oczy, i oczekuje ode mnie rekomendacji. I wówczas mimo najszczerszych chęci mam pewien kłopot. Doceniam to, że student startuje w jakimś konkursie, albo przymierza się do realizacji projektu, ba, instytucjonalnie (i nie tylko!) trzymam za niego kciuki. Jednak pisząc (lub podpisując) list rekomendacyjny na swój sposób poświadczałabym nieprawdę – bo niestety nie mogę o studencie powiedzieć nic ponad to, że jest studentem i ma taką a nie inną średnią. Niestety, daje się tu we znaki bezwydziałowość SGH – gdyby wydziały istniały, dziekan ds. studenckich nie miałby tego typu dylematów. 

To, co mogę ze swojej strony zaproponować to półśrodek. Jeżeli potrzebują Państwo rekomendacji Dziekana, proszę zaopatrzyć się najpierw w rekomendację Promotora ze stosowną pieczątką jego jednostki organizacyjnej – ja mogę wówczas na tej podstawie, albo wręcz na tym dokumencie, dopisać swoje trzy grosze. Stempelki będą się zgadzały, a ja nie będę miała poczucia dysonansu, czyli wilk syty i owca cała.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz