rys. miastodzieci.pl |
Zbliża się połowa semestru a wraz z nią pierwsze zerówki. Studenci je lubią i na nie nalegają, gdyż w ten sposób mogą sobie rozłożyć egzaminy na czas poza sesją. Z punktu widzenia wykładowcy zerówka oznacza często znaczny nakład dodatkowej pracy, którą niekiedy nadmiernie wykorzystują jej beneficjenci.
Regulamin studiów określa, że „Egzamin zerowy może być przeprowadzony wyłącznie poza godzinami zajęć przewidzianych w semestralnym harmonogramie (...)” (§37.5). Oznacza to konieczność znalezienia odpowiednio pojemnej sali (realizującej zasadę co drugi rząd, co drugie miejsce) oraz wygospodarowania dodatkowego czasu w tygodniu – najlepiej w porozumieniu ze studentami.
Jednak zasadnicze schody pojawiają się dalej. Jeżeli grupa jest liczna, konieczne są dodatkowe osoby pilnujące poprawności przebiegu egzaminu, czyli mówiąc po naszemu – utrudniających, a jeżeli się da, uniemożliwiających studentom ściąganie. Łatwo można się domyślić, że mało komu – a już na pewno nie innym wykładowcom – chce się przez godzinę czy półtorej wpatrywać w piszących studentów; spacery po auli to również marna rozrywka. Z tego względu od kilku lat zapraszam do pilnowania swoich byłych studentów, którym – biorąc pod uwagę to, że niektórzy zgłaszają się co semestr – sprawia to frajdę. A ponadto znają znacznie lepiej niż ja (nie sugeruję, że z doświadczeń własnych) obecne mechanizmy ściągania. Za moich czasów nie było jeszcze chociażby smartfonów…
Pisząc o smartfonach warto wspomnieć o kolejnym schodzie – krążących czy to w sieci, czy w ksero, testach z lat ubiegłych. O ile w przypadku przedmiotów, w których wiedza jest na bieżąco aktualizowana nie ma problemu, bo adekwatnie zmieniają się egzaminy, o tyle w przypadku niektórych przedmiotów – zwłaszcza z nauk społecznych – na próbę wystawiona jest kreatywność przygotowującego egzamin. Skoro jest ten sam sylabus, a jego przedmiotem są te same podstawy, ile różnych pytań testowych można do niego wymyślić? Oczywiście spełniających następujące warunki brzegowe: a) na temat, b) nie zbyt oczywiste i c) nie zbyt szczegółowe (a przy licznych grupach studentów często niestety d) w formie testowej). Choć niezależnie od tego, robiąc zerówkę trzeba przygotować kolejne wersje egzaminów na I termin. Czyli i tak wracamy do kreatywności...
Jedno jest dobre – jeżeli już się zerówkę przeprowadzi, a następnie sprawdzi – mniej pracy przypada w sesji. Na brak II terminu niestety raczej nie mamy (wykładowcy) co liczyć, bo zawsze znajdzie się jakaś zbłąkana dusza…
Z ostatnim akapitem trudno się zgodzić. Z mojego doświadczenia wynika, że studenci rzadko przygotowują się na zerówkę, traktując to jako szansę od losu, że a nóż/widelec... W efekcie kilku osobom się udaje, ale większości nie, a ja zostaję z koniecznością opracowania nowego testu (a nawet dwóch - na dwa terminy egzaminu). Dlatego zarzuciłam definitywnie zerówki, choć mam świadomość, że za beztroskę części studentów, jak zwykle płacą ci solidniejsi...
OdpowiedzUsuńMoże po prostu mnie trafiają się bardziej pracowici studenci ;)
Usuń