...piękne słowo zastępujące naszą "uroczystość zakończenia studiów". Jak ją zwał, tak zwał - jest za nami. Przedsięwzięcie to imponujące i wielkie słowa uznania dla Biura ds. Absolwentów i jego szefowej (dr Andżelika Kuźnar), bo dokonali rzeczy niemożliwej: niewielkimi środkami i skromnymi siłami przygotowali uroczystość, która zgromadziła kilkuset absolwentów wraz z rodzicami, przyjaciółmi a niekiedy także dziećmi!
Nie wiem, jak Andżelika nad tym zapanowała: setki ludzi to nic - ale w tym Rektor i Dziekani, czyli czynnik nieobliczalny i zapracowany, wielka zmienna i jeszcze większa niewiadoma. Do ostatniej chwili trwały ustalenia, jak będzie przebiegać ceremonia. W tym roku była o tyle nietypowa, że żegnaliśmy roczniki, którymi opiekowały się poprzednie Panie Dziekan (prof. Grażyna Wojtkowska-Łodej i prof. Joanna Plebaniak) a funkcje dziekańskie objęli już nowi dziekani: prof. Morawski i ja. Jak to wdzięcznie ujął Dziekan Morawski w swoim przemówieniu: "załapaliśmy się jak Piłat do credo..." :-) Nietypowe było też to, że w tym roku na uroczystość zaproszono absolwentów studiów licencjackich - garstka ich przybyła, ale może i oni pokochają graduację.
Nie ulega wątpliwości, że graduacja jest jak wesele: niby dla młodych, ale w rzeczywistości dla ich rodzin :-) Z boku może się to wydawać śmieszne, ale kiedy patrzyłam na rodziców, którzy z dumą fotografowali swoje dzieci, to pomyślałam sobie, że szkoda, że 20 lat temu takiego obyczaju u nas nie było. I warto dla nich te "króliki" wyciągnąć i przemęczyć się w wełnianych togach i łańcuchach!
Na prośbę dr Kuźnar w sobotę otworzyliśmy wyjątkowo (pomimo, że nie było zjazdu dla niestacjonarnych) podwoje dziekanatu, żeby umożliwić odbiór dyplomu tym, którzy wcześniej nie mieli takiej możliwości (głównie absolwenci z innych miast). Odebrało dyplomy 20 osób, ale część niestety odeszła z kwitkiem, bo zapomniała o obiegówce... (oj, uczulam wszystkich - a szczególnie tych, co lubią gubić książki z biblioteki!).
Uroczystość była ciepła i wesoła: ze znakomitym występem chóru SGH i rzucaniem biretów. Żal tylko było patrzeć na eleganckie absolwentki, które łapały równowagę na śliskim parkiecie w butach na wysokich obcasach, usiłując jednocześnie nie zgubić zdradliwie zsuwającego się biretu. Ja dla odmiany nie mogłam zapanować nad łańcuchem, który zjeżdżał na wszystkie strony (dowód na zdjęciu) - ale dzielnie wytrwałam do końca.
Podziękowania składam niniejszym Pani dr Kuźnar i jej zespołowi, który nade mną czuwał, Paniom, które pełniły w sobotę "dyżur dyplomowy" i Prodziekanom, którzy wyręczyli mnie wyczytując prawie 250 nazwisk, dzięki czemu ja musiałam już tylko powtórzyć 250 razy: "Serdecznie Pani/u gratuluję, Pani/u (Kasiu, Wojtku, etc...)" - starając się, żeby za każdym razem wypadło to indywidualnie. Aż szkoda, bo prawie wszystkim należało się coś więcej - za niesamowite osiągnięcia, za fantastyczne wyniki w nauce (nie pojmuję, jak można mieć tak wysokie średnie?!), za działalność wszelaką itd. Często to powtarzam i będę powtarzać: Niewiarygodnych mamy studentów/absolwentów.
Droga Pani Dziekan - ten post to największa miła niespodzianka ostatnich dni, dla mnie i moich 3 dzielnych dziewczyn, które dzień w dzień załatwiały miliony większych i mniejszych spraw, by ten dzień przebiegł tak sprawnie. Mam wrażenie, że się udało :-) Skojarzenie z weselem jak najbardziej trafne, czuję się, jakbym wyprawiła jednocześnie ze trzy ;-) Za otwarcie Dziekanatu tego dnia bardzo dziękuję w imieniu naszych absolwentów - niektórzy powyjeżdżali za granicę i było to dla nich wielkie ułatwienie, że mogli tego właśnie dnia załatwić swoje zaległe sprawy. Do następnego roku! :-)
OdpowiedzUsuń