27 sty 2013

Cudze dzieci

Najwyższa pora wprowadzić obowiązkowe prowadzenie blogów na wszystkich uczelniach, a najlepiej we wszystkich jednostkach obsługujących studentów. W przeciwnym razie nie podołam :-(

Poza mailami od wykładowców i studentów studiów magisterskich SGH otrzymuję coraz więcej wiadomości od "nieswoich studentów". Pół biedy jeśli są to studenci naszego (SGH-owskiego) studium licencjackiego. Dopóki pytania dotyczą spraw ogólnouczelnianych - daję radę. Gorzej jeśli jestem pytana o podstawy decyzji Dziekana DSL - przykro mi, że odsyłam Was wówczas do właściwego dziekanatu, ale nie mogę wyrokować, nie znając historii studenta. Tajemnicza "teczka" nadal rulez!

Kolejna grupa "cudzych dzieci", które trafiają z pytaniami do DSM, to studenci studiów magisterskich... ale z innych uczelni. Tymczasem ja nawet nie znam statutu Politechniki czy UW! (łącznie 37 zapytań z tych dwóch uczelni przez ostatnie dwa miesiące). Studenci SGGW pytają mnie o warunki zaliczenia seminarium magisterskiego - a przecież o to można zapytać promotora. Gorzej, jak ktoś nie ma promotora (przypadek studentki z UE we Wrocławiu - pozdrawiam ukochany Wrocław!) i pyta... czy ja bym się nie podjęła. Tu przynajmniej wiem, jaka jest odpowiedź: Nie, nie podejmę się. Ale to wcale nie oznacza, że wrocławski UE nie dopuszcza możliwości wybrania promotora spoza uczelni - po prostu trzeba sprawdzić w swoim regulaminie studiów (zapewne całkiem innym niż w SGH).

Nie wiem też, dlaczego w Białymstoku nie ma kierunku MIESI - ale tu przynajmniej mogę wskazać jedynie słuszną drogę - rekrutacja w SGH :-) Kolejne "cudze dziecko" (na szczęście z innej uczelni a nawet innego miasta) prosi o interwencję w sprawie wykładowcy, który opuszcza zajęcia i nie przychodzi na konsultacje. Przykro mi, ale nie mam takich uprawnień, mogę tylko odesłać do Kierownika wskazanej Katedry, choć odsyłanie jest zawsze przykre i niezwykle urzędnicze.

No i pozostaje grupa "prawie moich dzieci": czyli kandydaci na studia magisterskie, którzy właśnie (może nawet w tej chwili) dowiadują się, czy zostali przyjęci w poczet naszych studentów, czy nie. To aktywni czytelnicy bloga, którzy czasem podejmują ostateczną decyzję o rekrutacji właśnie pod wpływem zamieszczanych tu wpisów. Koronny argument to "ludzka twarz dziekanatu". Ufff - to duża presja, tym bardziej, że fakt prowadzenia bloga wcale nie oznacza, że dziekan "jest fajny". Jeśli ktoś sobie grabi - to sobie nagrabi: zdarzają się (wcale nierzadko) negatywnie rozpatrzone podania, warunki, skreślenia z listy studentów, konsekwentne wymaganie terminowych płatności i wiele innych niemiłych rzeczy, które też stanowią część naszej pracy. Ten blog powstał po to, żeby ograniczyć liczbę takich przypadków - a nie jako sygnał, że teraz będzie więcej luzu!

Poza tym kandydaci lubią stosować mały szantażyk emocjonalny: zaczynają od pochwał bloga - a potem argumentują, że "w związku z tym na pewno im nie odmówię pomocy". Innymi słowy - w związku z tym, że pracuję więcej niż muszę, powinnam pracować jeszcze więcej... A razem ze mną Pani Dziekan Górak-Sosnowska, która także nierozważnie podjęła się tego szaleńczego wyzwania. Jak mawia Ferdek Kiepski: Tak być nie będzie! Dopóki nie mają Państwo statusu studenta SGH - po prostu niewiele możemy pomóc. Właściwy adres to Biuro Rekrutacji, którego odpowiedzialność skończy się już za kilka dni, kiedy Państwa "teczki" zostaną przeniesione z pokoju A do pokoju B (czyli do nas :-)

Moja propozycja jest jednak następująca - odpowiadam nadal na wszystkie maile i komentarze na FB, interweniuję jeśli tylko nie przekracza to granic dobrego smaku i pewnych ustalonych zasad - ale serdecznie proszę: zacznijcie zasypywać swoich dziekanów, kierowników Katedr i różnorodne Biura Rekrutacji prośbami o uruchomienie blogów. Gdyby to była norma - to byłoby normalniej :-)

No a druga prośba - to prośba o wzajemność: głosujcie na nas i polecajcie nadal w konkursie na Blog Roku 2012.

Głosowanie przez SMSy trwa już tylko do 31 stycznia (do godz. 12.00).   
Wpisujemy w wiadomości:
B00073 
i wysyłamy na numer 
7122 
a potem lajkujemy ile się da na FB ;-)

2 komentarze:

  1. Te wszystkie cudze dzieci, to chyba nieunikniona cena popularności bloga i "dobrej roboty", którą Panie tu robią :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To oczywiście powód do radości i satysfakcji - ale zarazem szczególne niebezpieczeństwo. Może się okazać, że ktoś nie uzyska szybkiej odpowiedzi, albo odpowiedź nie będzie po jego myśli - i zacznie utyskiwać. Media społecznościowe mają swoje niemiłosierne zasady, a ich łaska na pstrym koniu...

      Usuń