4 lis 2013

Czarny dyżur

Niby jest lepiej, bo trwał tylko ponad dwie godziny, ale jednak dzisiejszy dyżur był wyjątkowo ciężki. W zasadzie wiedziałam, że tak będzie. To pierwszy dyżur po ostatecznym, finalnym i niepodważalnym końcu przepisywanek. Niby raptem 4 dni za późno, w tym 3 to weekend i/lub święto, a jednak robią zasadniczą różnicę. Od dzisiaj przepisywankom mówimy stop (właściwie powiedzieliśmy już dawno, ale teraz minął faktycznie termin). 

Znowu próbowali Państwo różnych strategii, choć po pierwszych trzech osobach rozpatrzonych na nie, tłumaczyłam ogółowi kolejki, że jest po terminie i można liczyć wyłącznie na brak zgody. Zazwyczaj wysłuchują Państwo, że zgody nie ma, a następnie rozpoczynamy całą misterną grę „a może jednak” ewentualnie w wersji: „może coś by się jednak dało zrobić”, albo: „ja rozumiem, że to moja wina, ale może…”, a nawet: „Pani może wszystko” lub „czy Pani to naprawdę robi różnicę…” i wreszcie „niech Pani będzie człowiekiem”. I tak w kółko (gdy wracaliśmy po raz trzeci do tego samego początku argumentu mówiłam dość, zwłaszcza że przecież zawsze można się odwołać od mojej decyzji). 

Chyba tylko dwie osoby przyjęły do wiadomości jak jest i już (w tym jedna nieco przesadnie, bo chyba się na mnie obraziła; wyszła zamaszyście bez „do widzenia”). Była jedna studentka, która powiedziała, że muszę ją dopisać, bo przecież ona tu studiuje (I semestr, zero zapisów na jakiekolwiek zajęcia, więc pozwoliłam sobie zapytać, na jakiej podstawie twierdzi, że studiuje, skoro nie jest zapisana na żadne zajęcia). Były też łzy. Nie zdradzę ile. A, i jedna osoba przyszła dzisiaj prosić o przedłużenie mając z wnioskowanego przedmiotu już dwie oceny niedostateczne (czyli tak naprawdę prosiła o podwójną niemożliwość), ale to był akurat ciekawy przerywnik. 

Strasznie nie lubię być na nie. Nie cierpię powtarzać, że nie – nie ma takiej możliwości, tak – naprawdę jest po terminie, tak – termin minął pod koniec października, tak – wiem, że to było niedawno, nie – naprawdę nie ma takiej możliwości… Nie znoszę też prawić kazań: trzeba było sprawdzać pocztę, trzeba było zadeklarować wszystkie przedmioty na czas, trzeba było pofatygować się wcześniej na jakikolwiek dyżur któregokolwiek dziekana, trzeba było… Ale wiem jedno – nie czuję się jak wielokrotny winowajca, choć patrząc na niektóre wbijane we mnie spojrzenia niewątpliwie powinnam.

3 komentarze:

  1. Niby minął dopiero miesiąc zajęć, raptem jedna dziesiąta roku akademickiego...

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja, mając zajęcia w poniedziałki, wczoraj minęłam półmetek. Czyli połowa semestru za nami.:-)

    OdpowiedzUsuń
  3. No ale chyba sama rozumiesz, że jeśli studenci zechcą się teraz do Ciebie dopisać, to powinnam się zgodzić ;-)

    OdpowiedzUsuń