7 lis 2013

Nieobecność nieusprawiedliwiona i blady strach

Tym razem nie chodzi o studentów opuszczających lektoraty lub ćwiczenia, ale o wykładowców. Moja wiara w etykę pracy padła już dawno pod naporem skarg studenckich. I nawet nie o to chodzi, czy jestem w stanie pomóc, czy wykładowcy przejmują się uwagami dziekanów, czy reagują na prośby o wyjaśnienia. Rzecz w tym, że jestem zażenowana, kiedy muszę kierować takie zapytania do wykładowców.

Od 20 lat pracuję w SGH i nie zdarzyło mi się opuścić zajęć nie zapewniając zastępstwa lub jakiejkolwiek formy ich odpracowania. Dlatego złość mnie dławi, kiedy jeden z profesorów tłumaczy mi cierpliwie, że mam "zawyżone standardy moralne" i powinnam zrozumieć, że "na wykładach świat się nie kończy, przecież ważna jest też praca naukowa". Prowadzę badania naukowe, opracowuję ekspertyzy, bywam na konferencjach i seminariach naukowych, staram się publikować (nawet teraz, kiedy praca w dziekanacie nie pozostawia czasu na pisanie w ciągu dnia). Prowadzę też doradztwo dla firm, zajmuję się pracą społeczną i staram się (nieudolnie) pełnić obowiązki domowe, choć na szczęście synowie cenią sobie coraz bardziej moją permanentną nieobecność w domu :-) O blogach nawet się nie wypowiadam, bo ostatnio częściej pisuje Pani Dziekan Górak-Sosnowska, taktownie nie wypominając mi tego, że ją zostawiłam samopas. 

A jednak nie wyobrażam sobie 50 minutowych spóźnień na zajęcia (to rekord odnotowany w tym roku), opuszczenia 3 wykładów z rzędu (bez uprzedzenia studentów i bez zgłoszenia tego faktu w DSM), zakończenia wykładu po 10 minutach z informacją, że jestem pracownikiem banku (na eksponowanym stanowisku) i niestety muszę lecieć.

Odrębna sprawa, to moje wielokrotnie ponawiane prośby o zgłaszanie podobnych patologii do DSM. Przewodniczący Samorządu Studentów, którego prosiłam o wsparcie uprzedził mnie, że może być problem, bo studenci obawiają się ewentualnego odwetu wykładowców. Rok temu pewnie bym się żachnęła: Jaki odwet! Mówimy o elicie intelektualnej narodu! Przecież wszystkim nam zależy na jakości! I jeszcze kilka głodnych kawałków w podobnym stylu...

Ale przez ten rok poznałam tak szokujące przypadki ludzkich zachowań i reakcji, że obawy studentów wydają mi się zrozumiałe. Niemniej bez Waszych zgłoszeń nie tylko nadal będziemy tkwić w fałszywym przekonaniu, że wszystko jest OK, ale przede wszystkim nie uda się niczego uporządkować. Studenci będą tracili kolejne godziny zajęć i w najlepszym przypadku po obronie napiszą mi długi gorzki list. Dostałam takowy w ub. tygodniu od Pana Wojtka. Wspomniany absolwent obronił się... cztery lata temu. Teraz ma swoją firmę i jedyną więzią, jaka jeszcze łączy go z SGH jest... lektura naszego bloga :-)

Tylko pojedynczy studenci mają odwagę pisać na bieżąco, ale dzięki temu przynajmniej można podjąć jakieś działania, a w skrajnych przypadkach (ignorowanie moich maili przez wykładowcę, a nawet jego kierownika) - poprosić o pomoc Prorektora do spraw studentów i dydaktyki. Zapewniam, że każda z tych interwencji obywa się bez ujawniania nazwisk studentów, ale zarazem podkreślam, że na pomoc Rektora mogę liczyć wyłącznie wtedy, kiedy otrzymuję pisemne i podpisane informacje. W przeciwnym razie Rektor słusznie podkreśla, że to jednak tylko pogłoski - nawet jeśli huczy od nich na FB.

Najciekawszy przypadek miał miejsce w minionym tygodniu. Grupa studentów, która straciła po 3 tygodniach nadzieję na to, że odbędzie się wykład (wykładowca nie dawał znaku życia) zdecydowała się złożyć formalną zapytanie, jakie będą dalsze losy wykładu. Kilka dni później jedna ze studentek przybiegła do DSM z prośbą o zwrot pisma, wyjaśniając wprost, że "studenci wystraszyli się". 

Skarga jednak została w DSM, wykładowca też się znalazł i rozwalił nas wszystkich wyjaśnieniem, że przez trzy tygodnie pojawiał się na zajęciach, ale studentów nie było... Okazało się, że pomylił sale, nie pomyślał o tym, żeby zajrzeć do harmonogramu i upewnić się, droga do DSM też najwyraźniej była zbyt długa. Poza tym doszedł do wniosku, że studenci zapisali się na wykład, ale na niego nie chodzą. Tu ponownie wytknę, że SGH jest jedyną znaną mi Szkołą na świecie, w której studenci regulaminowo zagwarantowali sobie prawo do nieobecności na wykładach. Szokuje to nawet zagranicznych studentów. Mnie też, chociaż ja akurat cenię sobie fakt, że studenci głosują nogami.

Po raz kolejny proszę - zgłaszajcie wszelkie przypadki niesolidności, bo tylko wtedy można próbować zmierzyć się z tym problemem. Każda stracona minuta zajęć ma wymierną wartość: można ją określić w złotych (na podstawie kosztu jednego ECTS, za który musicie płacić np. powtarzając semestr), albo przekładając stracone pod drzwiami auli godziny na to, co moglibyście robić, gdybyście z góry zostali uprzedzeni, że wykład musiał zostać odwołany.

W przeciwnym razie Wasz brak działania zemści się na Was nie tylko poprzez te wymierne straty, ale także poważniejsze konsekwencje. Właśnie odwiedził mnie dyżurze student, który domagał się zwolnienia z opłaty za przedłużenie złożenia pracy magisterskiej, bo przez pół roku nie mógł zastać na konsultacjach swojego promotora. Promotor nie potwierdził tej wersji, sytuacja jest patowa (może student brzytwy się chwyta?), a wystarczyło kilka miesięcy wcześniej zgłosić problem i nie doszłoby może do podobnej sytuacji.

Najgorsze są przypadki, kiedy połowa studentów denerwuje się marnowaniem ich czasu, a druga połowa ma to w nosie, bo wie, że u danego profesora łatwo się zalicza. Niestety takie przypadki nie należą do rzadkich i trafiały już nawet na nasz blog.

Trudno jest Was rozgryźć i wcale mi na tym nie zależy. 
Pytanie, na czym Wam zależy....

4 komentarze:

  1. "SGH jest jedyną znaną mi Szkołą na świecie, w której studenci regulaminowo zagwarantowali sobie prawo do nieobecności na wykładach" to mnie troszkę zaskoczyło, bo w tym semestrze po raz kolejny mam "wykład", na którym jest lista obecności podparta stwierdzeniem, że "zajęcia na SGH od zeszłego roku są obowiązkowe". I tak muszę być na uczelni w tym czasie, bo przed i po tych zajęciach mam oficjalne ćwiczenia, ale zastanawia mnie, co decyduje o tym, że wykład jest wykładem - zdanie wykładowcy czy nomenklatura DSM?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A mnie dziwi to pytanie. O ile można nie mieć zaufania do bloga (ostatecznie to zabawa, a nie oficjalne źródło wiedzy), a nawet do Dziekanki (która nieomylna nie jest i wie o tym odkąd wyszła za mąż ;-) o tyle Regulamin jest podlinkowany na blogu, na www i pewnie jeszcze w kilku miejscach. Otwieramy, czytamy i nie tracimy swojego ani cudzego czasu na zbędne pytania ;-)
      O tym czy chcę prowadzić wykład, czy ćwiczenia - decyduję sama jako wykładowca. Pewne jest natomiast, że ćwiczenia są wtórne względem wykładów (nie można uruchomić ćwiczeń jeśli nie ma wykładu, a zaliczenie ćwiczeń jest warunkiem dopuszczenia do egzaminu z wykładu).

      Usuń
  2. "A jednak nie wyobrażam sobie 50 minutowych spóźnień na zajęcia (to rekord odnotowany w tym roku), opuszczenia 3 wykładów z rzędu (bez uprzedzenia studentów i bez zgłoszenia tego faktu w DSM), zakończenia wykładu po 10 minutach z informacją, że jestem pracownikiem banku (na eksponowanym stanowisku) i niestety muszę lecieć."

    Zacznijmy od ogłoszenia nazwisk tych gwiazd dydaktyki, tak, żeby studenci wiedzieli do kogo się nie zapisywać :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na każdym z tych wykładów jest kilkudziesięciu studentów - możliwości zdobycia takiej informacji jest mnóstwo, a na portalach z tego co widzę publiczne lincze wykładowców nie należą do rzadkości. Nie zamierzam brać w tym udziału - chcę pracować w porządnej uczelni, za którą nie będzie trzeba się wstydzić.
      A studenci do takich gwiazd całkiem chętnie się zapisują, o czym była mowa powyżej.

      Usuń