14 mar 2014

Czy Pani w ogóle jest decyzyjna?

fot. miye.eu
Tak, na ostatnim dyżurze nie było łatwo. W dużej mierze ze względu na nieustającą kolejkę studentów, którzy nie dopełnili obowiązku zadeklarowania odpowiednich przedmiotów i starali się po fakcie coś z tym zrobić. Kolejka może nie była tak długa jak w czasach, gdy przez dziekanat przetaczały się tysiące papierowych podań o dopisanie, wypisanie czy inne przepisanie, jednak równie czasowo absorbująca. Tłumaczenie każdemu z osobna, że nie ma możliwości dopisywania się, dlaczego nie ma możliwości dopisywania się i co należy zrobić dalej, wymaga sporo czasu i energii, zwłaszcza że każdy uważał, że ma niepowtarzalny i unikatowy powód, który – zwłaszcza jeżeli powtórzony kilka razy, gdy już powiem „nie” – na pewno wystarczy do zmiany decyzji. 

Tym razem pomijam powody, bo pisałyśmy o nich kilkakrotnie, a skupię się na stosowanych strategiach: 
  • Może mogłaby Pani zrobić dla mnie wyjątek – oczywiście, dla pozostałych kilkuset studentów również (wersja ta ma więc czasami c.d. w postaci „ale przecież nikt się nie dowie...”) 
  • Przecież na licencjacie można było się wypisywać – no tak, ale to nie jest licencjat a moim przełożonym jest Dziekan(ka) Kachniewska, nie Dziekan Morawski (i póki co dobrze mi z tym). To się chyba nazywa społeczny dowód słuszności. Niestety, nie działa. DSM wychodzi na ten zły – trudno – zawsze można zrobić podwójny licencjat.
  • A moja koleżanka dostała zgodę – czyli społeczny dowód słuszności w wersji nr 2. Pewnemu upartemu studentowi pokazałam nawet kilka decyzji na stosach podań leżących na moim biurku. Prawie wszędzie brak zgody. Odparł, że moje biurko nie jest reprezentatywne. Dla mnie jest, zwłaszcza że to ja rozpatruję sprawy i do tego na moim dyżurze. 
  • To może ja zabiorę podanie i pójdę do innego prodziekana – społeczny dowód słuszności w odsłonie trzeciej z domieszką czegoś jeszcze. Ciekawe, że studentka nie chciała zabierać podania, które miało być rozpatrzone pozytywnie. W każdym razie w końcu nie zabrała żadnego. 
  • Stopa w drzwiach – student przychodzi najpierw ze sprawą błahą (np. Podpis na deklaracji dotyczącej seminarium magisterskiego) a następnie przechodzi do sprawy zasadniczej, licząc że skoro raz się zgodziłam, będę chciała to zrobić ponownie. Zapewniam, że niekoniecznie. 
  • Twarzą w drzwi – (tak to się chyba nazywa), tym razem student ma żądanie z kosmosu i gdy uzyskuje pierwsze nie, przechodzi do negocjowania sprawy właściwej. 
  • Zdarta płyta – powtarzamy w kółko to samo kilka razy. W końcu się denerwuję i odtwarzam cały dialog sama, pytając jaki jest sens wypowiadać go po raz kolejny. 
  • I moja ulubiona strategia z tytułu tego wpisu – czy ja w ogóle jestem decyzyjna (bo przecież gdybym mogła, to bym się zgodziła, chyba żebym nie chciała, to bym była wredna, a przecież nie chcę za taką uchodzić). Po co w takim razie student w ogóle pofatygował się do mnie na dyżur? Nie wiem. Poradziłam, aby nie zadawał tego pytania w odwołaniu od mojej (może nie mojej?) decyzji do prorektora.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz