23 maj 2013

Krok wstecz

Jedną z największych przyjemności pracy w SGH jest kontakt ze studentami: z perspektywy Dziekanatu wygląda to mniej fascynująco, bo zajmuję się głównie problemami, ale wykłady (w szczególności piątkowe zajęcia) pozwalają pamiętać, że trafiają do nas fascynujący ludzie. 

Wartością samą w sobie jest fakt, że proces boloński pozwala nam pozyskać (na drugi poziom studiów) studentów z bardzo różnych uczelni: oznacza to różny poziom wiedzy ekonomicznej (to fakt), ale też różnorodny punkt widzenia, inną perspektywę oceny zjawisk ekonomicznych, dynamikę, różnorodność doświadczeń itd.

W tym kontekście praca nad nową uchwałą w sprawie zasad rekrutacji, przyniosła mi wielkie rozczarowanie. Moją opcją maksimum (utrąconą wiele tygodni temu) było zniesienie egzaminów wstępnych, a w zamian zaostrzenie regulacji dotyczących promocji po pierwszym semestrze (brak możliwości powtarzania I semestru). Second best - utrzymanie egzaminów wstępnych dla wszystkich kandydatów i zapewnienie takich wag pytań, żeby selekcja zapewniała gwarantowany, minimalny poziom wiedzy z zakresu ekonomii i zarządzania.

Już na etapie selekcji rozwiązań obie te opcje padły, ustępując propozycji gwarantowanej puli miejsc dla kandydatów będących absolwentami naszych (SGH) studiów licencjackich. To także ciekawa opcja zważywszy, że wtedy odpuszczamy sobie wysiłek rekrutacji "z rynku" i zatrzymujemy studentów, których sami kształcimy (gwarantowany minimalny poziom wiedzy ekonomicznej). 

Propozycja władz rektorskich mówiła o podziale 30%-70% (co oznacza 30% miejsc dla naszych absolwentów i pozostałe - dla naboru powszechnego w trybie egzaminów wstępnych). Senatorowie studenccy optowali za opcją 70%-30%. Gdybym była studentką studiów licencjackich, również do upadłego walczyłabym za takim rozwiązaniem, więc chapeau bas dla Pana Przewodniczącego Michała Lubasia, który zabiegał o to rozwiązanie na poszerzonym kolegium rektorskim i wprowadził (skutecznie) tę poprawkę do Uchwały Senatu (oczywiście z pomocą senatorów studenckich i tych członków Senatu, którzy poparli opcję 70:30).

Moje odczucia są mieszane - raczej na nie, niż na tak. Jako wykładowca zyskam jednolite (a więc łatwiejsze do prowadzenia) grupy wykładowe. Nikt już nie zdziwi się na wykładzie, że usługę nazywam produktem, a przedsiębiorstwo - interesariuszem Uczelni. Ja nie będę musiała tego wyjaśniać, tylko jak burza pójdę do przodu z wiedzą przyćmiewającą noblistów... Nie od dziś wiadomo, że wojsko łatwiej jest prowadzić niż partyzantkę, więc sztab zunifikowanych studentów ułatwi mi pracę.

A jednak mi żal. Na przykład kreatywności studentów z UW (filozofia, psychologia, polonistyka), którzy na warsztatach z marketingu kasowali naszych stachanowców pomysłami i rozwiązaniami, które odwoływały się do nieprawdopodobnej erudycji i oczytania. Absolwentów PW (informatyka), którzy na zajęciach poświęconych social media marketing, obmyślali aplikacje i wskazywali słabe punkty rozwiązań proponowanych przez kolegów z SGH. Żal tym większy, że kandydaci na studia magisterskie z uczelni innych niż SGH, zazwyczaj stanowili śmietankę swoich uczelni. Nigdy nie było ich zbyt wielu - teraz został im do podziału 30%-wy skrawek uczelnianego tortu. I to w czasach, kiedy tyle mówi się o zapewnienie różnorodności...

Żal mi także uwstecznienia procesu bolońskiego (szczerze mówiąc nie mam pojęcia, jak SGH wygląda teraz od strony formalnej z regulacją, która blokuje swobodny dostęp do jej usług). Pociechą może być otwierająca się w tej chwili perspektywa powrotu do studiów jednolitych - ostatecznie zniesiono je głównie z powodu realizowanych zasad bolońskich. Teraz ten argument zanika...

Żal mi niesprawiedliwego traktowania i niesprawiedliwej oceny studentów rekrutowanych spoza SGH. Wyniki sesji nie potwierdzają przekonania o tym, że słabiej sobie radzą na studiach magisterskich (zadałam sobie trud porównania średnich po pierwszym - a więc w pewnym sensie najtrudniejszym dla nich - semestrze). Może "naszych" absolwentów gubi arogancja, ale ich oceny nie wypadają średnio lepiej...

Żal mi wreszcie dotkliwego poczucia utraty złudzeń - populizm tak samo silnie trzyma się na forum Senatu, jak we wszystkich formacjach władzy w RP. Rozumiem punkt widzenia senatorów studenckich - tym bardziej, że część z nich to studenci I poziomu, walczący o przywileje, z których sami będą mogli lada dzień skorzystać. Myślenie w krótkim horyzoncie jest również ich przywilejem. 

Trudno jednak zrozumieć pozostałych senatorów, powtarzających za studentami, że "nasi" absolwenci są lepsi, więc należą się im ułatwienia. Jak świat światem wierzyłam, że lepszym należy stawiać większe wymagania. Przekonuje mnie raczej pogląd, że lepszy kandydat, tym łatwiej powinien zdać egzaminy wstępne. Pogląd - jak pokazało głosowanie - niepopularny, a więc niesłuszny...

Może SGH zmęczyła się już własną awangardą i ten krok wstecz jest jej do czegoś potrzebny... Pozostaje mieć nadzieję, że autarkia nie jest aż tak zgubna, jak mnie tego uczono w dawnych, dobrych SGPiS-owskich czasach :-)

9 komentarzy:

  1. Mi żal tego, że zrobiono ze studiów niestacjonarnych dyplomowy Stadion Dziesieciolecia :)

    Myślę, że senatorzy studenci nie mieli by nic przeciwko innemu podziałowi tortu, gdyby egzamin realnie sprawdzał to, czego nauczyli się w czasie studiów I stopnia na SGH, a nie tylko dwa pierwsze semestry...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najpierw warto zainteresować się, jak faktycznie wygląda egzamin. Kilka lat temu testy zbyt mocno koncentrowały się na znajomości języków obcych, co stawiało w uprzywilejowanej sytuacji absolwentów różnego rodzaju filologii. Wagi zostały w związku z tym dość mocno zmienione. Myślę, że dorabianie ideologii do przesłanek, jakimi kierowali się studenci nie ma sensu. Na żadnym spotkaniu nie słyszałam, aby zarzuty dotyczyły formy egzaminów, nie zgłaszano też propozycji zmiany wag. Przedmiotem dyskusji była wyłącznie pula miejsc gwarantowanych dla naszych absolwentów - co mnie nie dziwi, ale też i nie buduje...

      Usuń
    2. Pani Dziekan,

      O zmianę formuły egzaminu walczymy od kilku lat - bezskutecznie. Jeśli Pani nie wierzy - zapraszam do protokołów z zeszłorocznego Senatu.

      Niestety, egzamin w ogóle nie weryfikuje wiedzy kierunkowej z I stopnia studiów i jest krzywdzący dla absolwentów FiRy czy MIESI (którzy stanowią gro studentów licencjatu). Jak tylko zmieniony zostanie egzamin - na racjonalny - nie widzę przeszkód żeby wrócić do starej proporcji (albo, najuczciwszej - 50:50).

      Pozdrawiam!
      WS

      Usuń
    3. Powtórzę tylko, że na żadnym spotkaniu przed majowym Senatem (byłam na wszystkich Kolegiach poświęconych kwestii egzaminów wstępnych), nie podnoszono tematu jakości egzaminów wstępnych ani proporcji (wag) poszczególnych obszarów wiedzy. Jeśli w poprzedniej kadencji takie głosy się pojawiały, to wypada żałować, że Samorząd nie podjął tematu po zmianie władz (a to już niedługo rok...) Proponuję po tegorocznych egzaminach przyjrzeć się testom i sformułować konkretne zarzuty, a następnie przedstawić je Komisji Egzaminacyjnej, zamiast toczyć bezsensowne dyskusje na forach internetowych.
      A co do najuczciwszej "proporcji" - przekonuje mnie raczej punkt widzenia Rektora: skoro nasi absolwenci są tacy znakomici, to z powodzeniem zdadzą egzamin wstępny, zostawiając daleko w tyle absolwentów innych uczelni. Mistrzom chyba nie trzeba załatwiać forów...

      Usuń
  2. Szanowna Pani Dziekan,

    po przeczytaniu tego posta nasunęło mi się kilka myśli, którymi chciałbym się podzielić jako student I roku studiów magisterskich.

    Całe te rozmyślania wpasowują się według mnie do ważniejszego tematu jakim jest syllabus studiów oraz spójność programowa. Zgadzam się z Panią Dziekan, że przegłosowanie parytetu 70:30 może być niesprawiedliwe.

    Uważam, że przeciętny student SGH nie powinien mieć absolutnie żadnego problemu ze zdaniem testu z podstaw wiedzy ekonomicznej, wykładanej na tej samej uczelni. Oczywiście, bardzo dużo zależy od wykładowców i ich podejścia do nauczanego przedmiotu i programu, ale podstawy powinniśmy mieć.

    Powstaje jednak pytanie o test i jego strukturę. Zakładam, że chcę iść na kierunek na II stopniu na Finanse i Rachunkowość. I co? Zdaję test, który pytania mnie o teorie zarządzania (jeszcze ujdzie), albo o wielkość przeciętnego gospodarstwa rolnego w Wlk. Brytanii (...). Natomiast z pytań dotyczących rachunkowości czy finansów nie ma NIC. Obojętnie czy idę na Zarządzanie, MIESI czy FiR zdaję ten sam test, który jest kompletnie nieodpowiadający wybranemu kierunkowi studiów. Kretynizm.

    A jaki jest tego efekt? Jeszcze śmieszniejszy. W podstawie programowej są przedmioty jak np. ekonometria finansowa. Na sali znajduje się mnóstwo osób, które mimo zdania testu nie mają pojęcia o podstawach ze statystyki czy ekonometrii. W efekcie na różnych przedmiotach możemy usłyszeć takie perełki jak "wiem, że Państwo nie studiowali i nie wiedzą co to jest, więc to pominę...".

    Dlatego też uważam, że priorytetem powinno być wprowadzenie rekrutacji na kierunek pod kątem wiedzy posiadanej z konkretnego kierunku. W tym wypadku, myślę że parytet 70:30 jest lepszy, gdyż zmniejsza ryzyko występowania takich sytuacji.

    Dodatkowo chciałbym zwrócić uwagę na niespójność programową. Wiedza z wielu przedmiotów zwyczajnie powiela się, np. Finanse Publiczne a Ekonomia Sektora Publicznego. Nie wiem jak to wygląda u pozostałych studentów, ale u siebie czy wielu znajomych obserwuję podejście, że zamiast chodzić na zajęcia, o treści powielającej licencjat i wadze ECTS z kosmosu (np. Historia Myśli Ekonomicznej jest powieleniem koncepcji z Mikro- i Makroekonomii, o wielu założeniach Ekonomii Rozwoju także uczymy się na ww. przedmiotach, a co lepsze ważą one więcej niż np. Polityka Pieniężna, mimo tego samego czasu wykładów) woli pójść na praktyki lub do pracy - nauczą się więcej, dostaną praktyczną wiedzę. A sesję i tak zdadzą, siadając do przedmiotu jeden-dwa dni wcześniej, i może średniej nie będą mieli oszałamiającej, ale i tak zyskają więcej dzięki pracy.

    Podsumowując - twierdzę, że najpierw trzeba przemyśleć czego wymagamy od naszych studentów, a później ustanowić proces, który przyjmie rzeczywiście najlepszych studentów. Może ograniczy to powiew nowych pomysłów na zajęciach z marketingu, ale przynajmniej na zajęciach z rachunkowości na kierunku FiR unikniemy powiewu innowacyjnych pytań "co to jest konto". A w kontekście całego procesu nauczania warto przemyśleć konstrukcję syllabusa jako spójnej całości, tak aby studia magisterskie były kontynuacją nauczania a nie wspomnianym przez Panią Dziekan krokiem wstecz. W mojej opinii, warto "scalić" kilka przedmiotów w jeden, o większej wadze ECTS i zajęciach częstszych niż np. 2 razy w tygodniu (wykład i ćwiczenia). Ale to już temat na odrębną dyskusję.

    Z poważaniem,
    Paweł Stajgis

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za ten wpis Panie Pawle. No, może sformułowania typu "kretynizm" są mało eleganckie i wolałabym, żeby Pan w przyszłości sięgnął do słownika synonimów ;-)

      A co do meritum - wiele z Pańskich uwag jest bardzo zasadnych (co nie zmienia faktu, że kolejny raz niegłupie uwagi pojawiają się na blogu, a rzadziej na forach komisji, w których przecież zasiadają także przedstawiciele studentów - wielka szkoda).

      Jeśli chodzi o formę i merytoryczną zawartość egzaminu - o jego zmianach pisałam powyżej w odpowiedzi na komentarz "Owłosa". Dopasowanie testu do poszczególnych kierunków - jak rozumiem to jest Pański postulat - obecnie nie jest możliwe (zaraz powiem dlaczego), ale w przypadku reformy struktury SGH zapewne stanie się i realne i konieczne.

      Dlaczego na razie nie wchodzi w grę? Bo wybory dotyczące kierunków nie są przemyślane przez studentów, którzy korzystają skwapliwie z możliwości przenoszenia się między kierunkami (po zakończeniu I semestru studiów magisterskich zaczyna się zawsze niesamowity ruch w tym zakresie). Rekrutacja na konkretne kierunki (i związany z tym egzamin kierunkowy) oznaczałaby ograniczenie tych migracji, co wymagałoby solidnego przemyślenia. Jestem, jak Pan widzi ostrożna, ale nauczyłam się już przez ostatni rok, że nie należy zbyt skwapliwie podchwytywać każdego pomysłu studentów, bo natychmiast odezwą się oponenci, którzy także uzurpują sobie prawo do reprezentowania racji większości. Sądzę, że dużym problemem jest to, że Samorząd - pomimo niewątpliwych wysiłków - nie jest w stanie stanowić reprezentacji wszystkich studentów, tak jak Sejm nigdy nie spełni oczekiwań wszystkich wyborców.

      Jednego z Pańskich postulatów nie zrozumiałam: z jednej strony egzamin kierunkowy, z drugiej zasada 70:30 (nie jest to parytet ;-). Wcześniej rozumiałam, że postuluje Pan wprowadzenie testu, którego struktura zapewniałaby ocenę wiedzy pod kątem deklarowanego kierunku studiów - czy nie sądzi Pan, że powinni go zdawać wszyscy, skoro sam Pan stwierdził, że nawet nasi absolwenci mają problemy z licznymi przedmiotami (co zresztą jest prawdą - w każdym razie świadczy o tym niesamowita liczba warunków, jakie podpisuję po każdej sesji).

      Moje wątpliwości pokazują, o ile ważniejszy byłby podobny głos studentów w komisjach rektorskich, zamiast dyskusji na blogu.

      Jeśli chodzi o drugi wątek, jaki Pan poruszył (sylabusy, określenie wymagań, czy szerzej ujmując - po prostu przemyślany program studiów) to "się dzieje". Temu między innymi ma służyć reforma SGH, prace poszczególnych Komisji Senackich i Rektorskich (w tym szczególnie ważnej Komisji Programowej, w której są także przedstawiciele studentów i która pod przewodnictwem Dziekana Morawskiego ma w szczególności zająć się strukturą studiów na poziomie licencjackim).

      Pozostaje szalenie ważna rzecz - rozbieżność między sylabusami a faktyczną zawartością zajęć. Zapewnienie większej zgodności pozwoliłoby studentom lepiej identyfikować wykłady o powtarzających się treściach i tym samym lepiej konstruować indywidualny plan studiów. Na razie wiem dobrze, że jest to odległy cel i bardzo nad tym ubolewam. Liczę na to, że konstrukcja nowej oferty dydaktycznej w ramach reformy, coś zmieni w tym zakresie.

      Ponownie dziękuję Panu za uwagi... i sugeruję, żeby więcej takowych zgłaszać w Samorządzie, który ma realne przełożenie na to co się dzieje w Szkole i w poszczególnych Komisjach.

      Usuń
  3. Już wyjaśniam o co mi chodziło z zasadą 70:30. Otóż przy obecnej formule testów, zdanie egzaminu wstępnego (który zawiera podstawową wiedzę z pierwszego roku studiów nieadekwatną do kierunku, na który zdajemy) wcale nie oznacza, że będziemy posiadali wiedzę o przedmiotach z danego kierunku. Natomiast absolwenci SGH z pewnością odpowiednie przedmioty już przerabiali (abstrahując od tego, czy cokolwiek z nich potrafią/pamiętają), dzięki czemu unikamy sytuacji opisanej przez mnie jako "państwo tego nie mieli, to pominiemy". W tej sytuacji, logiczne myślenie nakazuje twierdzić, iż student to już umie i wie o co chodzi, dlatego można omawiać bardziej zaawansowane tematy. Natomiast obecna struktura testu i stosunek 30:70 powoduje, iż więcej "zielonych" osób pojawia się na wykładach i problem się natęża.

    Zatem jeżeli na SGH rzeczywiście mają studiować najlepsi studenci w danym zakresie wiedzy, to konieczne jest aby test obejmował większą porcję materiału - selekcja będzie większa, a studenci SGH też nie powinni narzekać, w końcu będzie oceniana wiedza, którą powinni posiadać po trzech latach nauki. Nie ograniczałoby to jednocześnie szans ludzi z zewnątrz, po prostu musieliby włożyć więcej pracy aby się dostać. Jednocześnie mieliby większe pojęcie, co przyjdzie im studiować.

    Co do argumentu, iż "ukierunkowany" test ograniczałby możliwość przenoszenia między kierunkami - jak wspomniałem zwiększyłby on świadomość osób rekrutujących się. Wydaje mi się, że ogromne migracje, o których Pani wspomina, dotyczą głównie studentów z innych uczelni - studenci SGH już dobrze wiedzą co czeka ich na poszczególnym kierunku. A ludzie, którym przyjdzie zdawać podstawy nieadekwatne do kierunku, często czują się zaskoczeni studiowanym kierunkiem. Ewentualnie można by wprowadzić konieczność zdawania odpowiedniego testu dla kierunku, na który chcemy się przenieść, aby taka osoba posiadała odpowiednią wiedzę. A poza tym osobiście uważam, że osoba po studiach licencjackich już mniej więcej powinna wiedzieć co chce studiować, a ewentualne wydłużenie studiów o pół roku (=zaczęcie kierunku od nowa) nikogo nie zbawi, ale to już moja indywidualna opinia... Powyższe argumenty wydają mi się przeważać za opcją "ukierunkowanych" testów, a już przynajmniej za rozszerzeniem testowanego materiału.

    Cieszy mnie, iż sprawa zmiany sylabusów jest rozważana. Pozwoli to uniknąć sytuacji nieskończonej powtórki materiału od podstaw (jak zacząłem sobie przypominać, to np. miary NPV czy IRR miałem wprowadzane od podstaw już na pięciu lub sześciu przedmiotach).

    Zgłoszę moje opinie do SS i mam nadzieję, że studenci w SS także zaczną podzielać takie poglądy, nawet jeśli miałoby się to wiązać z podjęciem niepopularnych decyzji. Ważne jest jednak iż Pani Dziekan także będzie wiedziała o naszych problemach, gdyż działania podejmowane przez Panią pokazują, iż komuś się jeszcze chce (co bardzo ale to bardzo doceniam), a z racji zajmowanego przez Panią stanowiska ma Pani dużą siłę oddziaływania. Pomoże to uniknąć rozczarowania, jakie dotyka dużą rzeszę studentów kontynuujących naukę na SGH.

    OdpowiedzUsuń
  4. "A jednak mi żal. Na przykład kreatywności studentów z UW (filozofia, psychologia, polonistyka), którzy na warsztatach z marketingu kasowali naszych stachanowców pomysłami i rozwiązaniami, które odwoływały się do nieprawdopodobnej erudycji i oczytania."
    Szanowna Pani Dziekan, niestety Pani naprawdę nie zna realiów. Takie przypadki to niezmierna rzadkość, ja z wyżej opisaną sytuacją nigdy się NIE spotkałem, a m.in. miałem nieszczęście uczestniczyć w wykładzie, na który uczęszczało 80-90% osób, które ukończyły studia I stopnia poza SGH. Studiuję kierunek nieekonomiczny na UW, nie są to studia gorsze, są po prostu inne. WNE UW bierze pod uwagę przy kwalifikacji na studia II stopnia takie przedmioty, jak Mikroekonomia, Makroekonomia, Ekonometria, Statystyka matematyczna, Rachunek prawdopodobieństwa. Analogiczne kryterium ma też sporo innych wydziałów UW. W przypadku kierunków w SGH, które wymagają solidnych podstaw ekonomicznych czy matematycznych, studia I stopnia mają ogromną wagę. W SGH jest coraz więcej studentów, co w sytuacji niżu demograficznego jest negatywne dla insiderów, ale rozumiem, że SGH problemy finansowe ma. P.S. Szkoda również, że liczba godzin zajęć ćwiczeniowych czy laboratoryjnych jest okrajana w SGH na wielką skalę. Co najmniej kilka przedmiotów, które w sylabusie mają zapisaną połowę wymiaru czasowego jako ćwiczenia czy laboratorium są obecnie realizowane jako wykłady po kilkadziesiąt osób. Czy jest to spowodowane względami finansowymi, czy jest na to inny powód?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie do końca względami finansowymi (odnoszę się do ostatniej kwestii). Po prostu mamy za mało prowadzących ćwiczenia/laboratoria. Jeśli do tego dwie lub trzy osoby są "nieczynne" (urlop wychowawczy, naukowy, stypendium zagraniczne etc.) to pozostaje łączyć grupy studenckie w duże jednostki. Niewątpliwie z wielką stratą dla studentów...

      Usuń