4 gru 2015

Taniec argentyński... czyli o dynamice negocjacji studenckich

Niezwykle burzliwy przebieg miała rozmowa z pewnym studentem w czasie ostatniego dyżuru dziekańskiego. Dotyczyła ona możliwości przepisania oceny z przedmiotu zrealizowanego na UW na poczet studiów realizowanych w SGH.

Nie wnikając w szczegóły, przedmiot ma tyle wspólnego z programem naszych studiów (na dowolnym kierunku) co - dajmy na to - taniec argentyński. Gdyby był tożsamy z jakimkolwiek przedmiotem z oferty programowej SGH lub przynajmniej zbliżony do któregoś z nich - to sprawa byłaby relatywnie prosta: zgodnie z procedurą kieruję wtedy zapytanie do opiekuna kierunku i proszę o opinię, czy program przedmiotu zrealizowanego w innej szkole odpowiada pod względem merytorycznym i czasowym (liczba godzin) wykładowi oferowanemu w SGH. Jeżeli opiekun kierunku potwierdzi zgodność - zamiennik trafia na konto studenta. Jeśli nie - przedmiot nie może być uznany za zamiennik.

Ta procedura najważniejsza jest w przypadku wyjazdów do uczelni zagranicznych w ramach wymian studenckich. Nie stawiam jednak przeszkód w jej wykorzystaniu, jeżeli realizują Państwo równoległe studia na dowolne polskiej uczelni. Po co dwukrotnie studiować to samo, jeśli można przepisać przedmiot z Politechniki lub UW, a w SGH wybrać dowolny inny przedmiot?

Jak wspomniałam - student, który pojawił się na poniedziałkowym dyżurze "zastrzelił" mnie prośbą o uznanie na poczet kierunku IB przedmiotu kompletnie nie związanego z profilem wykształcenia w SGH. Uprzedziłam go, że nawet jeśli wniosek trafi w ręce opiekuna kierunku, to należy spodziewać się negatywnej (może nawet kpiącej) opinii. 

Ale student... nie nalegał wcale na przekazanie sprawy opiekunowi (wiedząc chyba doskonale, że prośba jest absurdalna). Zaproponował znacznie sprytniejsze rozwiązanie - żeby Dziekan, bez konsultacji z opiekunem kierunku, podpisał zgodę na zamiennik "i już". 
Jakie to proste, nieprawdaż ;-)

Zwróciłam uwagę, że nawet nie będąc merytorycznie związana z kierunkiem IB, mam wystarczające rozeznanie w zakresie nauk o zarządzaniu i nie widzę związku między zrealizowanym przedmiotem a ofertą dydaktyczną SGH. Student negocjował dalej: oferta ofertą a przedmiot jest ciekawy i on chce go zrealizować! Tutaj trochę się pogubiłam, bo Dziekanowi (ani Dziekance) nic do tego, jak się kto rozwija poza Uczelnią. Ani nakazać, ani zabronić nic tu nie mogę i nie mam prawa wnikać, jak Państwo spędzają czas wolny.

Student objaśnił mi maluczkiej, że realizując ten przedmiot chce zaliczyć 3 ECTS, zamiast innego (jak domyślam się - nudnego) przedmiotu z programu IB. No cóż... rozumiem, że taniec argentyński wielu osobom wydaje się bardziej pasjonujący niż - dajmy na to - corporate finance, ale dyplom SGH można uzyskać za corporate finance. A za taniec argentyński - nie bardzo...

I tu nastąpiła scena pompatyczna! Usłyszałam zarzuty o blokowaniu rozwoju studenta, jego ambicjach, które ja lekceważę i niweczę, o przewadze kształcenia renesansowego nad ściśle ukierunkowanym i walorach podejścia interdyscyplinarnego, w którym rozwój artystyczny jest wart znacznie więcej niż bezduszna ekonomia itd. Byłam pod dużym wrażeniem patosu tej wypowiedzi, ale nadal trudno mi było pojąć, w którym miejscu postawiłam bariery w rozwoju interdyscyplinarnym mojego rozmówcy.

Wtedy padł argument ostateczny - jakaś Pani z UW poinformowała owego studenta, że inni studenci SGH realizowali ten przedmiot i mieli uznane zrealizowane ECTS na poczet studiów w SGH. A skoro inni mogli, to dlaczego mój rozmówca "jest traktowany niesprawiedliwie"?!

Niestety nie mogę odpowiadać za to, co obiecują Państwu inni (często padają analogiczne argumenty: "wiem od koleżanki", "mówił mi to ktoś z III semestru" itp.). Wierzę, że mówił, obiecywał, zapewniał i informował - proponuję teraz poprosić go/ją o dyplom, bo jako dziekan SGH nie mam nieograniczonych możliwości. Granice wyznacza m.in. uchwała Senatu SGH określająca program i wymiar studiów. Może fajnie by było, gdyby nasz Senat umieścił w ofercie taniec argentyński - ale że nam brakuje ułańskiej fantazji, ograniczamy się do prozaicznego corporate finance.

Myślicie, że to koniec negocjacji? Ów student zażądał... podania nazwisk studentów, którym uznałam przedziwny przedmiot tytułem realizacji IB! I tu mnie miał - udowodnienie, że nie jestem wielbłądem zawsze mnie rozwalało: garbię się przy komputerze, mało piję i uwielbiam pustynię.

Student opuścił Dziekanat w wielkim gniewie: przyjęłam do wiadomości, że reprezentuję instytucję, w której nie da się nic ustalić i każdy mówi "nie".

Z jaką radością powitałam kolejną osobę, która przyszła z prozaicznym żądaniem, żeby ją dopisać do przedmiotu, który właśnie się zakończył (trwał 15h).!

6 komentarzy:

  1. Pani Dziekan,
    jako student dwóch ww. uczelni dostrzegam jeszcze jeden aspekt roszczeń opisywanego studenta. Abstrahując zupełnie od kultury i nieakceptowalnej postawy, zwracam uwagę, że czasem największym problemem studentów dwóch kierunków jest problem terminów zajęć, a dokładniej ich nakładanie się na siebie.

    System uniwersytecki jest o tyle wdzięczny, że wybierając przedmiot, można być pewnym jego terminu. Tymczasem układanie całego planu z priorytetem przyznanym SGH jest niezwykle trudne, ponieważ najpierw terminy zupełnie nie są określone, a w dalszej kolejności zdarzają się ich nieoczekiwane przesunięcia. Stąd mogą wynikać podejmowane próby ograniczenia liczby zajęć, zwłaszcza jeżeli należą do obowiązkowych przedmiotów kierunkowych. Na uniwersytecie nie ma możliwości przesuwania ich pomiędzy semestrami...

    Bardzo prosiłbym o odrobinę więcej zrozumienia dla studentów dwukierunkowych. Często manewrując między programem studiów, a konsekwentną postawą wobec własnych decyzji, potrafią dostrzec ostatni promyk nadziei w interwencji "siły wyższej".

    Z poważaniem, JF

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odpowiadam z całą powagą i bez ironii (najpierw zaznaczę, że Pan o którym mowa jest wyłącznie studentem SGH).
      Zanim wstawi się Pan za studentami prosząc o "odrobinę więcej zrozumienia" - warto sprawdzić, ile zrozumienia wykazuję ;-) Chyba, że zna Pan wszystkie decyzje jakie podjęłam rozpatrując w bieżącym semestrze 386 podań o korektę deklaracji (nie uwzględniam podań rozpatrzonych przez prodziekanów, bo liczę tylko do tysiąca ;-) Ponadto wstrząsnął Pan podstawami logiki, jakie zdołałam opanować: trudno mi uwierzyć, że można w jednym komentarzu napisać o "wdzięcznym" systemie UW, a następnie domagać się jeszcze większej elastyczności od wykładowców SGH. Podkreślam - wykładowców - bo w efekcie to oni są ofiarami setek zmian, w których uruchomiony pierwotnie przedmiot kończy się w połowie semestru tylko dlatego, że grupa ostatecznie stopniała z 46 do 5 osób. Wyjaśniam, że wykładowca zostaje wówczas pozbawiony godzin do pensum.
      No i wreszcie ignorowany przez wiele osób system (korekty) deklaracji. W pierwszym etapie korzysta z niego nieco podań połowa studentów (pomimo że złożenie deklaracji jest regulaminowym obowiązkiem studenta). A i to sukces po trzech latach wytężonych wysiłków. W drugim etapie jeszcze mniej... I na tej podstawie decydują się losy wykładów, które następnie - zgodnie z oczekiwaniami studentów - powinny być w nieskończoność korygowane. Poprawka - w zasadzie istnieje kres - jest nim... sesja egzaminacyjna (SIC!), bo potrafią Państwo wnioskować o wypisanie/dopisanie nawet w przeddzień egzaminu. W dodatku nierzadko tłumacząc się... zmianą planu na UW.
      Podsumowując - kierując uczelnią rozważałabym raczej powrót do "wdzięcznego systemu" narzucania planu studentom (o co zresztą od lat wnioskują studenci studiów zaocznych). Proszę mi wierzyć, że postulaty racjonalnego zarządzania dydaktyką mają się nijak do oczekiwań studenckich :-(

      Usuń
    2. Pani Dziekan,

      Również bez ironii chciałbym zwrócić uwagę, że nie powinno się rozpatrywać sprawy zajęć jedynie z perspektywy wykładowców. Czy stwierdzenie, że wykładowcy są ofiarami oznacza, że studenci stanowią na uczelni zło konieczne, które trzeba tolerować? Czy misją szkoły wyższej jest w pierwszej kolejności utrzymywanie pracowników naukowych?

      Nie mam żadnych wątpliwości, że wielu studentów wykazuje roszczeniowe postawy. Proszę jednak o odpowiedź, czy zrozumienie wykazywane przez Dziekana nie kończy się na regulaminie studiów. Tzn. "Rozumiem pana argumenty. Odpowiedź jest negatywna."

      Nie wspominałem o elastyczności zajęć, która w mojej opinii jest na SGH bardzo wysoka. Ośmielam się zasugerować, że gdyby terminy zajęć (przynajmniej przedmiotów kierunkowych, które odbywają się w każdym semestrze) były niezmienne, liczba podań o wypisanie/dopisanie znacząco by spadła. Na jakiej podstawie student ma układać plan semestralny bez kolizji, jeżeli w każdym semestrze zajęcia umieszcza się w inny dzień?

      Zgadzam się w zupełności, że student niewypełniający deklaracji jest winny zaistniałemu problemowi.

      Z poważaniem, JF

      Usuń
    3. Widzi Pan - są różne szkoły wyższe. Uczelnie publiczne poza misją kształcenia mają jeszcze (a nawet przede wszystkim) misję rozwoju badań naukowych. To oznacza różne ograniczenia - także i te, które powodują, że nie w każdym semestrze można liczyć na tę samą grupę wykładowców. Wymiany międzynarodowe, urlopy naukowe, stypendia powodują, że poza programem kierunku, uruchamiając zajęcia muszę wiedzieć, kto je poprowadzi. To warunkuje układ planu zajęć. Drugim czynnikiem ograniczającym jest dostępność sal odpowiedniej wielkości, którą trudno jest zapewnić jeśli w trakcie trwania zajęć jedne grupy topnieją a inne puchną. Mam na biurku kilka skarg od studentów, którzy siedzą na parapetach, podczas gdy inni mają zajęcia w auli dla grupy 45-osobowej. Łatwo jest uznać, że ktoś nie ma pojęcia o planowaniu - trudniej zrozumieć, że studenci po części sami sobie fundują takie warunki pracy. Na to nakładają się liczebności kierunków (które nie są stałe) i uruchomienia nowych kierunków - dla których też trzeba znaleźć miejsce w planie zajęć. Zapewniam, że nikt nie robi na złość studentom ustalając plan zajęć. Wręcz przeciwnie Złota Pani Bogusia (czyli Kierownik sekcji ustalającej plan zajęć) staje na głowie, żeby ograniczyć liczbę okienek, a zarazem zapewnić mobilność (kiedy trzeba wędrować do innego budynku kampusu). Sama nie wiem, jak to ogarnia, ale zazwyczaj naraża się na wielkie pretensje wykładowców, że na pierwszym miejscu stawia studentów. Pisałam już zresztą niejednokrotnie na blogu o tym, że wykładowcy widzą nieustanne preferowanie potrzeb studentów i na odwrót. Dlatego rozpatrując podania ograniczam swoje zgody do absolutnego minimum. A z drugiej strony przywykłam, że wiecznie ktoś jest niezadowolony, a mało kto pomyśli o setkach ograniczeń, które dotyczą wszystkich aspektów zarządzania uczelnią.

      Usuń
  2. Jak to dobrze, że studiując na dwóch kierunkach nigdy nie pokusiłam się o przepisywanie czegokolwiek :)) A zajęcia na SGH wpasowywałam w ustalony odgórnie plan na UW i pracę. Zakończyło się to na łącznie trzech podaniach - dwóch o trub indywidualny i jednym o przedłużenie terminu składania pracy.

    Zawsze jestem pełna podziwu dla cierpliwości wykładowców i dziekan(ek) obu moich uczelni. Szczególnie przy takim zalewie studentów, którym się należy, są wyjątkowi, mają na głowie wszystkie problemy świata, a do tego ich kultura osobista kończy się tam, gdzie coś nie idzie po ich myśli.

    Zastanawia mnie tylko, czy ci dorośli ludzie, którzy podpisują umowę i zgadzają się na pewne warunki, są w stanie zachowywać się później profesjonalnie w życiu zawodowym.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Samo przepisywanie nie jest niczym złym, ani trudnym - wymaga jednak minimalnego zastanowienia, czy dany przedmiot faktycznie znajduje zamiennik w innej szkole.

      Usuń