4 wrz 2015

Wakacyjny luzik w DSM

Zacznę rzecz jasna od wyjątku z maila studenckiego, który otrzymałam we wtorek: "(...) więc może mógłbym wpaść do Pani Dziekan bez żadnych formalnych zapisów, bo moja sytuacja jest wyjątkowa i nie może czekać do października. Jeżeli jest już Pani Dziekan w Warszawie, to chciałbym skorzystać z tego, że i tak wakacyjny luzik (...)"

Forma tej "prośby" jest faktycznie mało formalna i chyba tylko wakacyjny luzik może uzasadnić taki sposób zapisywania się na dyżur dziekański. Ale skorzystam z pretekstu, żeby pokazać, jak wygląda wakacyjny luzik z drugiej strony okienka.

Zazwyczaj na pół godziny przed otwarciem dziekanatu ustawia się kolejka studentów, którzy coś tam zaniedbali, zapomnieli etc. Przyznam, że te kilkadziesiąt osób, które zagląda do DSM każdego dnia, ma się nijak do tłumów przewalających się przez "okienka" w czasie roku akademickiego (szczególnie w pierwszych tygodniach semestru). Ale pozorna cisza nie oddaje tego, co się dzieje w środku - a trwa właśnie ostatni etap prac "porekrutacyjnych", czyli przekazywanie kilku tysięcy teczek do właściwych asystentek w DSM. 

Jako Dziekan mam to szczęście, że nie dźwigam koszy wypełnionych papierem, ani nie wertuję każdej teczki odrębnie w poszukiwaniu (czasem bezowocnym) podstawowych dokumentów (np. świadectwa dojrzałości albo dyplomu licencjackiego) bez których po prostu nie wolno przyjąć studenta na studia magisterskie. Otóż, jako Dziekan mam natomiast zaszczytną funkcję "świstaka": otwieram (dwukrotnie, bo dwa egzemplarze) każdą umowę sprawdzam, czy została podpisana przez kandydata, podpisuję się obok niego, zamykam umowę, odkładam i sięgam po następną. W poniedziałek zrobiło mi się niedobrze po 2 godzinach tego ogłupiającego zajęcia, a dobiła mnie informacja, że ta góra papieru, którą przerobiłam to dopiero setka nowych studentów. 

Na tym tle radośnie i beztrosko wyglądają narady w sprawie nowych zasad przyznawania stypendiów oraz sprawozdań statystycznych dla Ministerstwa, dzięki którym kilka tysięcy naszych studentów nie musi płacić za studia. Ale w środę maksymalnie czas nam wypełniło najlepsze wydarzenie tego tygodnia oraz kilku ostatnich lat!!!!: decyzja Kanclerza SGH o sfinansowaniu remontu sal obron :-)

Radość moja nie zna granic, bo chociaż roboty będzie sporo, to koszmar tych sal był bezmierny i w moim odczuciu przyczyniał się do kiepskich wyników niektórych obron. Zniszczone wykładziny, brudne ściany, obrywające się lampy i szkaradne meble stanowiły zaiste wyśmienite tło dla jednego z najważniejszych wydarzeń w czasie studiów. Kilka lat temu prosiłam o wsparcie w walce o remonty ówczesnych przedstawicieli Samorządu Studenckiego, ale uzyskałam odpowiedź, że "Samorząd nie zamierza mieszać się do polityki inwestycyjnej Dziekanatu". Szczęśliwie nigdy potem nie trafiła się równie arogancka ekipa karierowiczów studenckich i kolejni przedstawiciele Samorządu wspierali mnie we wszystkich wysiłkach, ale sale obron faktycznie na długie lata wypadły z listy priorytetów, jako "zachcianka Dziekanki".

Niby prawda, że przeciętny student odwiedza salę obron raz w życiu, a egzamin magisterski budzi wielkie emocje niezależnie od otoczenia, ale jednak niektórzy męczą się w otoczeniu szpetoty. Poza tym miewamy też "nieprzeciętnych studentów", którzy:
  • poprawiają (czasem kilkakrotnie) egzamin magisterski
  • realizują więcej niż jeden kierunek studiów
Przynajmniej oni docenią zmiany ;-)

A zmiany będą spore, bo zmieni się także układ pomieszczeń (jedne drzwi się zamuruje, inne wykuje :-) Komisje  egzaminacyjne spędzające dłuuuugie godziny w tych klitkach poczują się nieco lepiej i może łaskawszym okiem spojrzą na zdających. 

A pierwszy powakacyjny rzut obron zaczynamy już 21 września!!! Powodzenia!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz