13 cze 2014

Studencie! Oceń swojego wykładowcę

fot. Samorząd Studentów
Sześćdziesiąt cztery osoby zarejestrowały się na fejsbukowym wydarzeniu o tym właśnie tytule utworzonym przez Samorząd Studentów (na ponad 900 zaproszonych). Mało, choć mam nadzieję, że po prostu część studentów zrobi co należy nie rejestrując się FB. Jak można przeczytać w jednym z komentarzy pod ogłoszeniem Samorządu, alerty, które pojawiają się w WD to "spam jakiś o tym, żeby wypełnić te głupoty". 

Prowadziłam zajęcia na kilku uczelniach. Zawsze były oceniane przez studentów, ale nigdy nie spotkałam się z tak znacznym kwestionowaniem sensowności tej procedury i tak nikłym w niej udziałem. Nie wiem, czy wynika to z tego, że inni studenci mają większą wiedzę na temat tego, co dzieje się z wynikami (albo na temat samych wyników), czy z jakiegoś innego powodu. Z punktu widzenia wykładowcy prowadzącego co rok kilka przedmiotów mogę zapewnić, że dla mnie taka ocena głupotą nie jest. Oczywiście, że w dużej mierze ocenę zajęć da się wywnioskować z czynników pośrednich - ile osób przychodzi na zajęcia, jak przebiegają interakcje w trakcie zajęć, jakie treści zostały opanowane, etc. A jednak ocena na koniec się przydaje, bo potwierdza, albo obala wnioski z semestru wspólnej pracy.

Aby taka końcowa weryfikacja miała sens, powinna być liczna. Średnia ocena zajęć przy próbie kilkuosobowej zdaje się na niewiele, zwłaszcza w badaniu o charakterze ilościowym. Wskazuje raczej na to, czy studentowi w ogóle chciało się ankietę wypełnić (choć już nie tłumaczy, dlaczego mu się nie chciało - tu pewnym ratunkiem może być wynik dla szerszej kategorii przedmiotów, a zatem czy nie chciało się tylko moim studentom, czy np. studentom, którzy wybrali przedmioty fakultatywne). 

Odnoszę wrażenie, że kwestia oceny zajęć dydaktycznych przypomina błędne koło. Niewielu studentów ocenia zajęcia --> wnioski budowane na podstawie tych ocen są słabe (zawsze można powiedzieć, że próba była niereprezentatywna, albo kogoś denerwował "spam w WD"). --> i w efekcie wykorzystuje się je pewnie w mniejszym stopniu niż by można. Może więc warto te ankiety wypełnić, i to wcale nie tylko po to, aby przestał wyskakiwać nieszczęsny alert...

18 komentarzy:

  1. Czy te ankiety są w 100% anonimowe???

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. odpowiem jako wykładowca: dostaję wyłącznie tabelkę z cyferkami (liczba osób, które wybrały daną odpowiedź, % wszystkich odpowiedzi) + dla porównania średnia ocena z danej kategorii przedmiotów

      Usuń
  2. Witam,

    Szanowni Państwo,

    "A kto i kiedy ma wgląd do danych? Czemu studenci ich nie znają to jasne[ chociaż też by mogli, przynajmniej cząstkowe ], ale czemu wykładowcy [ jak sami twierdzą ] nie dostają informacji zwrotnej, co robią źle, a co dobrze ? " -> to pytanie nurtuje mnie od początku studiów licencjackich, kiedy to co po niektórzy wykładowcy twierdzili, że nigdy nie widzieli wyników ani informacji zwrotnej zarówno z ankiet rozdawanych na ostatnich zajęciach, jak i tych z wirtualnego dziekanatu ( tak właściwie czym się owe ankiety różnią, bo o ile mnie pamięć nie myli to zdarzyło się ocenić wykładowcę dwukrotnie; na wykładzie i w WD ).

    Nikt nie zachęcał Nas, studentów do wypełniania ankiet, a to chyba powinno mieć miejsce ze strony wykładowców, raczej pamiętam sytuacje odwrotne, kiedy wykładowcy wątpili w sens w/w ankiet.

    Właściwie takie anonimowe blankiety powinni dawać sami wykładowcy razem z ostatnim kolokwium/egzaminem ( coś na zasadzie kartonika 10cm x 20 cm z kilkoma pytania odnośnie jakości wykładu, interesujących treści lub ich braku ) już nie tyle dla uczelnianej statystyki co dla samodoskonalenia siebie. Jak inaczej przekazać wykładowcy adnotacje odnośnie wykładu ?

    "Oczywiście, że w dużej mierze ocenę zajęć da się wywnioskować z czynników pośrednich - ile osób przychodzi na zajęcia, jak przebiegają interakcje w trakcie zajęć, jakie treści zostały opanowane, etc." -> powiedziałbym, że często studenci chodzą na zajęcia, bo nie wiedzą czego się spodziewać na egzaminie, bo wykład jest niejasny i lepiej być niż potem cierpieć przed sesją ? Jednocześnie u najfajniejszych i ciekawie prowadzących wykłady profesorów często frekwencja spada ( dość szybko ) z pełnej auli do nawet 2-3 osób w połowie semestru, potem nagle wzrastając pod koniec ( nie wspominając o tych nieciekawych, huh ).
    Stąd kryterium frekwencji nie jest żadnym miarodajnym kryterium, a przynajmniej od frontu katedry zerkając, może być obarczone tłustym błędem.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet wtedy kiedy ankiety były tylko papierowe - wszyscy wykładowcy otrzymywali informację o ocenie. Nie mam pojęcia dlaczego mówią studentom, że nie znają wyników ankiety - może w ten sposób usiłują bronić się przed zarzutem, że mimo kiepskich wyników ankiety nie chce im się nic zmienić w sposobie prowadzenia zajęć...

      Usuń
    2. to ja jeszcze dodam: rozdawanie blankietów przez samych wykładowców może mieć ten minus, że nastąpi podejrzenie co do przestrzegania zasady anonimowości. A frekwencję podałam jako jeden z elementów.
      Do danych ma wgląd wykładowca + jego przełożony (kto jeszcze - nie wiem)

      Usuń
    3. Dziękuje za szybką odpowiedź. To bardzo miło słyszeć, że jednak co semestralne wypełnianie ankiet nie poszło na marne.

      Może warto stworzyć obowiązek ankietowania przed wyborami kolejnego semestru ? Wtedy próba odpowiedzi będzie większa i bardziej miarodajna.

      A w takim razie kto ma dostęp do komentarza z obu wypełnianych okienek ?
      Tj. dlaczego student uczęszczał lub nie na dany wykład i dod. informacje o wykładzie.

      Poza tym jest inna kwestia, której ankiety nie rozwiązują: ogólny sens wprowadzania danego przedmiotu. Wiele przedmiotów ma znośnych wykładowców, ale tematyka przedmiotu w 90% pokrywa się ze studiami licencjackimi, z innymi przedmiotami itp. Wprowadzenie takiego wykładu to strata czasu dla Nas i $$ dla uczelni.

      Co więcej podobno SGH odpowiada w 40% potrzebom rynku pracy ( co i tak stanowi b. dużo, bo podobno inne uczelnie tylko w 10% ). To się mniej więcej pokrywa z doświadczeniami studiów licencjackich, gdzie co najmniej połowa materiału po 3 semestrze powtarza się, skąd wynika, że w to miejsce można wprowadzić inny materiał lub inne przedmioty.

      Na wielu wykładach ( nawet tych tylko dla konkretnego kierunku ) można odnieść wrażenie, że wykładowca w ogóle nie wie jakie inne przedmioty realizują studenci i jaki zakres materiału obowiązuje.

      Nie chce już w ogóle wspominać o tym, że na 1 semestrze studiów magisterskich pojawiły się przedmioty, które powinny być tuż po mikro1/2 makro 1/2 bo połowa tego materiału bazuje na tamtych przedmiotach. Jednocześnie dla osób spoza uczelni to zupełna abstrakcja. Jak wtedy uznać ankiety z takiego przedmiotu, gdzie wykładowca musi dołożyć wszelkich starań aby połowa osób ( po SGH ) nie umarła z nudów, a druga połowa z kierunków nie ekonomicznych często bez matury z matematyki dowiedziała się o funkcji kwadratowej ? Można sobie wyobrazić, że i jedni i drudzy negatywnie ocenią wykład jako skrajnie łatwy i skrajnie trudny, ale czy to jest miarodajne? Czy w ogóle ma sens?

      Dlaczego skoro i tak powstaje kilka wykładów/grup ćwiczeniowych, często w tym samym czasie, nie zrobić kursu ogólnego dla osób spoza uczelni i kursu kontynuacyjnego dla osób po kier. ekonomicznych. Wtedy te wszystkie ankiety mogłoby być chociaż trochę miarodajne.


      Z wyrazami szacunku,

      Student

      Usuń
    4. oj to już leży poza systemem - nie można wprowadzić obowiązku oceny zajęć = zmusić studentów (co najwyżej alerty); jeżeli chodzi o układ zajęć, czyli Informator - ten głosowany jest na Senacie. Z kolei róznicowanie kursów nijak nie ma się do tego, że mamy jeden i ten sam program studiów (z tego samego względu nie można wprowadzić np. obowiązkowych kursów wyrównawczych). itp itd...

      Usuń
  3. Czy istnieją jakiekolwiek formy karania wykładowców o wyjątkowo złych ocenach? Pamiętam Pani wpisy o tym jak nie są Państwo w stanie wymusić terminowego oddawania formularzy z ocenami. Skoro niemożliwe jest zrobienie tak podstawowej rzeczy to po co w ogóle jest podejmowanie próby oceniania jakości dydaktyki? Jest chyba oczywiste, że olbrzymia część pracowników SGH nie ma ani osiągnięć dydaktycznych ani naukowych a jednak nic im się złego nie dzieje. Więc po co jest ocena dydaktyki skoro ona nic nie zmienia ani nic zmienić nie może? Dodatkowo, jestem pewien, że istnieje bardzo duża grupa studentów dla których jedynym kryterium oceny wykładowcy jest łatwość zaliczenia. Celem studenta jest łatwe zaliczenie studiów bez nauki i uczestnictwa w wykładach - czy ocena jakości dydaktyki ma wtedy jakikolwiek sens?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A czy warto głosować, skoro duża część polityków to łachudry?

      Usuń
    2. To chyba nie jest takie proste, bo: a. liczebnośc próby, b. co jest większym przewinieniem - brak zajęć czy złe zajęcia, c. co to znaczy złe zajęcia - takie, na których - jak sam Pan pisze - łatwo jest uzyskać zaliczenie, d. dydaktyka (ilość+jakość) to jedna (nie jedyna!) z trzech składowych naszego uczelnianego bytu jako pracowników naukowych. W swoich ocenach rocznych (pracuję lat kilkanaście) niejednokrotnie widziałam odwołania swoich przełożonych do wyników moich ankiet jako jednego z uzsadnień takiej a nie innej oceny. Jak jest gdzie indziej - nie wiem.

      Usuń
    3. @ prof. Kachniewska: chyba nie warto... pisałem pracę magisterską na temat kształtowania się frekwencji wyborczej w Polsce :)

      @ dr hab. Górak-Sosnowska: oczywiście jestem świadomy faktu, że dydaktyka to jedynie część oceny pracy pracownika naukowego. Dlatego też napisałem o braku osiągnięć dydaktycznych i naukowych wielu pracowników SGH a nie tylko o kiepskiej dydaktyce.
      Sama Pani zauważyła, że problem oceny dydaktyki jest dość skomplikowany więc czy da się go w ogóle rozwiązać taką ankietą?
      Powtarzam swoją wątpliwość: mnóstwo studentów (większość??) studiuje na magisterce tylko po to żeby dostać dyplom a nie żeby się czegokolwiek nauczyć, ich głównym zajęciem jest praca w korpo. Dobry wykładowca to taki wykładowca do którego nie trzeba chodzić na zajęcia, nie czepia się niczego i stawia dobrą ocenę na egzaminie. Nawet jeśli taki wykładowca urąga wszelkim zasadom cywilizowanego prowadzenia zajęć (nie mam wcale na myśli poziomu merytorycznego tylko wyłącznie poziom szeroko rozumianej kultury prowadzenia tych zajęć) to i tak będzie wybierany przez studentów o ile daje bez problemu zaliczenia. Przykłady takich indywiduuów można mnożyć. Jak oceniać takie zajęcia? Studenci chyba zadowoleni więc niby jest ok.

      Przykładem (nie)działania ankiet z moich studiów była sytuacja kiedy była jedna jedyna prowadząca obowiązkowy przedmiot dla dwóch kierunków i pomimo złych ocen (pani była skrajnie nieprzyjemna i antypatyczna) i tak była jedną jedyną prowadzącą przedmiot semestr po semestrze. Przynajmniej merytorycznie była ok.

      Przykładem sytuacji opisanej przeze mnie na początku tj. kiepskiego wykładowcy dającego łatwe zaliczenia był profesor który na wykładzie mówił o spisku TEJ grupy (nazwy nie można powiedzieć głośno bo ONI opanowali sądy i TĄ gazetę więc od razu człowieka zniszczą jak się to powie), która niszczy Polskę, wywozi z naszej ojczyzny złoto, gnębi Prawdziwych Polaków itd. Jak on biedny zniósł porażkę z TYMI władzami rektorskimi? Śmieszno i straszno ale piątki dawał więc studenci zadowoleni. Inny wykładowca niezbyt przyjemnie pachnie i w trakcie wykładu opowiada dowcipy typu "czy lubi być pani gwałcona?" (to pytanie do studentki) z podkładanym przez siebie śmiechem ("pewnie tak! HAHAHAHAHAHA). Ale na egzaminie pozwala ściągać ("skoro i tak ściągacie to róbcie to uczciwie! notatki na stół!") i daje same 5 więc studenci zadowoleni zwłaszcza, że przedmiot jest zupełnie niepraktyczny w pracy.
      Skoro uczelnia nie jest w stanie walczyć z czymś takim to jak zamierza walczyć z takimi drobiazgami jak spóźnianie się na zajęcia czy ich niski poziom merytoryczny?

      Usuń
    4. ad przykłady - dochodzimy do kolejnej ściany: tego typu przypadki rzadko kiedy trafiają w formie pisemnej do władz (była także o tym mowa na blogu, acz sprawa dotyczyła innej kwestii), krążą - jeżeli w ogóle - po forach studenckich.
      dr niehab. kgs

      Usuń
    5. Pani Doktor, przepraszam za tytuł ale mam nadzieję, że tylko kwestią niedługiego czasu jest habilitacja :)

      Te przypadki spotkały mnie osobiście (przyciągam nieszczęścia?) więc ciężko mi podważać ich wiarygodność i zrzucać winę na bliżej niejasne "opowieści dziwnej treści" z forów internetowych. Takie przykłady można niestety mnożyć (chyba jednak przyciągam nieszczęścia) mimo tego, ze ich spektakularność wydaje się sięgać nieboskłonu (jeden z wykładowców zalecał mi ściąganie na egzaminie i oferował mi pożyczenie swojej książki jeśli nie mam z czego ściągać :) ) . Ponawiam więc pytanie: czy władze dziekańskie mają jakiekolwiek możliwości walki z takimi zjawiskami?

      Słyszałem, choć to już może być zupełną plotką, że ów dżentelmen o iście piastowskim pochodzeniu i sarmackim wąsie został z uczelni wyrzucony ale jako, że jest jest profesorem to po odwołaniu się do sądu pracy został przywrócony... jeśli tak rzeczywiście było to chyba nie ma dla tej uczelni ratunku...

      Usuń
    6. a ja odpowiedź: możliwa jest reakcja tylko na formę pisemną. Komentarz na blogu ma co prawda formę pisemną, ale nie o to chodzi - jeżeli ma Pan więc coś w temacie do dodania, zapraszam na prv.
      Władze dziekańskie niekoniecznie, ale świat nie kończy się na tym poziomie.

      Usuń
    7. Podbijam pytanie kolegi wyżej nt. karania niektórych wykładowców. Zdaje sobie sprawę, że znaczna część wykładowców bardzo się stara i robi optymalizację między a)zachować pracę b)prowadzić zajęcia c)czegoś jeszcze nauczyć d)zrobić łatwe zaliczenie i nie narazić się studentom e) nie olewać za bardzo zajęć , ale zdarzają się przypadka jak pewna Pani, która spóźniła się na każde zajęcia, na 4 wykłady łącznie nie przyszła ( na 2 chora, w 2 przypadkach pocałowaliśmy klamkę ) , zajęcia były krótsze typu 50-60 minut, tradycyjne czytanie ze slajdów z przerwami na kłótnie odnośnie błędów na slajdach i braku wiedzy wykładowcy. Dlaczego ten wykładowca dalej uczy, można się domyślać - beton instytucyjny. Zajęcia kompletnie nie przydatne, chyba, że do zakładania się o to kto znajdzie więcej błędów na prezentacji Pani dr. Teraz przy wyborach przedmiotów z ciekawości zerknąłem ( do wyboru 6 wykładowców ) kto ile dostał chętnych z 1 wyboru. Co się okazuje ? Dziwny wykładowca robi termin zerowy 3 tyg przed sesją, gdzie zdają wszyscy. I tylko to się liczy - łatwe i bezproblemowe zaliczenie. Ile osób wypełniło ankietę? Ile osób udzieliło komentarza odnośnie jakości dydaktyki?
      A co jest najgorsze? Z powodu tej tendencji prawdopodobnie znowu będę musiał iść do w/w Pani dr, bo inne wykłady nie zostaną uruchomione...dlaczego? jakim cudem ? Bo moi koledzy i koleżanki, z uczelni i świeżo przybyli z poza, chodzą do pracy, chcą mieć dyplom, szybko i bezboleśnie. Potem nie dziwne, że przed obroną studiów prac mgr, jak opowiadał pewien dr, przybiegł do niego spanikowany student mówiąc, że nazajutrz ma obronę i musi wiedzieć "jak biega sinus"

      Odnośnie przykładów opisanych przez @ Adam Pigoń, to takie sytuacje się dalej zdarzają, że wykładowcy mają monopol na przedmiot, wykładowca dziwnie pachnie, albo ma tą samą marynarkę przez semestry jeśli nie lata, wykładowca jest mistrzem czytania slajdów, wykładowca dziwnie się zachowuje np. " (...) ...Warszawa, proszę Państwa, była zniszczona, ihihiHAHAHA ... ", lub wykładowca zapomina co mówił i robił 5 minut wcześniej.

      Usuń
    8. Odnośnie przykładu z Panem, który zadaje studentom dziwne pytania np. o gwałty/mobbing przy zajęciach z zachowań korporacyjnych to jego metody dydaktyczne są fenomenalne z 1 powodu; ponieważ ten poziom abstrakcji nie pozwala ani usnąć, ani się nudzić. Do dziś pamiętam wszystkie wykłady w/w Pana, który od czasu ( jak sam mówił ) wprowadzenia systemu studiów dzielonych na uczelnie zaczęły przychodzić śmiechy a nie żacy to on dostosował poziom wykładów do poziomu studentów. Faktem jest, że różne osoby często są oburzone na tych zajęciach. Inna sprawa, że w/w traktuje studentów poważnie i wszystko jest zgodnie z prawem i na papierze, czego nie można powiedzieć o wielu innych wykładowcach.

      Przykład z polityką wydaje się być bardzo adekwatny, ankiety to inicjatywa obywatelska, która raz za razem ląduje pod stołem, a podpisy zdają się być palone. Nie słyszałem ani nie widziałem żadnych konsekwencji wobec wykładowców, którzy są nie w porządku. Można mówić, że działa to w obie strony - nie ma konsekwencji wobec nieuczciwych studentów; innymi słowy króluje nieuczciwość z pewnym dystansem i wzajemną akceptacją.

      Raz jeden Pan profesor przyznał się ( znany Pan ), że znacznie obniżył wymagania egzaminacyjne, ponieważ studenci go bardzo negatywnie ocenili w ankietach ( jednocześnie nieliczny przykład na działanie ankiet ). Efekt tego był taki, że słysząc, że wykładowca jest kiepski poszedłem dopiero na jakiś 10-11 wykład. Wykładowca okazał się genialny, wykład rzeczowy, wszystko tak jak powinno być. Materiału rzeczywiście dużo. Przystąpiłem do zerówki nie umiejąc kompletnie nic ( nieobecność na wykładzie ) i moja ocena została wyciągnięta do '3' bo Pan wykładowca wystraszył się ocen studenckich ? Przykład odwrotnego efektu, kiedy ofiarą ankiet została nie ta osoba co trzeba....

      W dalszym ciągu nie istnieje sposób aby przekazać wykładowcy, że studenci chcą rozmów, dyskusji, case study, aktywnych zajęć, bo slajdy mamy w Internecie a wykład w książce.

      To już nie pytanie o to kto zaczął, tylko kto jakoś skończy z tymi absurdami..

      Usuń
  4. Dzień dobry,

    jeśli ja mogę coś podpowiedzieć z punktu widzenia wykładowcy Politechniki Warszawskiej - u nas praktycznie wszystkie zajęcia są ankietowane (5 pytań z wyborem odpowiedzi + miejsce na komentarz). Wygląda to w ten sposób, że na jednych z ostatnich zajęć (przed sesją) wykładowca rozdaje drukowane ankiety studentom i wyznacza studenta, który zaniesie ankiety do dziekanatu. Po tym wykładowca wychodzi z sali i studenci wypełniają ankiety, wyznaczony student zbiera je do specjalnej koperty, zakleja ją, spisuje ilość wszystkich ankiet i ilość zebranych ankiet. Taka kopera trafia do dziekanatu i potem do centrali.
    Wygląd ankiety trochę przypomina karty odpowiedzi w konkursach szkolnych typu Kangur - zaznacza się odpowiednie kwadraciki i to potem jest odczytywane przez komputer centralnie. Po kilku miesiącach wykładowca dostaje informację zwrotną jak każde z 5 pytań wypadło (na tle średniej uczelni i wydziału). Dostaje też same ankiety i może przeczytać komentarze. Ankiety zostają jego własnością.

    Pytań jest 5: przygotowanie wykładowcy, punktualność, jasność materiału, zgodność materiału z syllabuserm i ostatnie samoocena studenta (jego przygotowanie) - wszystko w skali od 1 do 5.

    OdpowiedzUsuń
  5. @ Łukasz: Papierowe ankiety rozdawane na koniec zajęć były na SGH w takiej formie jak to opisałeś. Dlaczego one zniknęły to pytanie do Pań Dziekan.

    Myślę, że poziom prowadzenia zajęć na SGH to problem systemowy. Tkwimy w bardzo złej, stabilnej równowadze. Studentom nie przeszkadza zły poziom zajęć a głównym kryterium jest łatwość zaliczenia jaką można łączyć z pracą w korpo. Pracownicy muszą jak to zostało zauważone lawirować pomiędzy wieloma czynnikami co dobija się na jakości dydaktyki. Nawet osoby, które można podejrzewać o (bardzo) wysokie kompetencje prowadzą bardzo słabe zajęcia bo pracują w różnych instytucjach (są jak studenci, korpo to korpo) więc spóźniają się tylko po to żeby wyjść wcześniej, przychodzą zupełnie nieprzygotowani itd. Nie wiem czy nawet niska ocena w ankiecie cokolwiek może zmienić w ich podejściu - jak miałbym wybierać między zadowolonym przełożonym w pracy a zadowolonym studentem to wybrałbym jednak przełożonego bo on mi płaci....
    pozostali pracownicy to osoby, których nie da się naprawić i tak nawet najgorsza ocena nie spowoduje odmiany.
    Myslę jednak, że największym problemem jest brak systemu bodźców - skoro jak sama Pani dr KGS przyznała nie mają Państwo możliwości wpływania na wykładowców (gdzie można udać się wyżej? do Rektora? No bo chyba nie do minister?) to jak taki system oceny ma mieć na cokolwiek wpływ? a zresztą nawet gdyby miał i można było np. odbierać dydaktykę to czy to by w czymkolwiek pomogło? Pamiętam wpisy na blogu o łapance na prowadzenie niektórych zajęć - więc odbieranie dydaktyki najbardziej spektakularnym (w negatywnym sensie) wykładowcom spowoduje, że inni będą mieli jeszcze więcej do prowadzenia. Czyli na kiepską dydaktykę nie ma wyjścia bo przecież na żadną formę bonusów chyba nie ma szans ze względów braków finansowych ( i formalnych?). Tak jak zauważyła to Pani prof. Kachniewska to trochę jak chodzenie na wybory: mój głos nic nie zmieni ale zagłosować mogę. Tylko.... pozostaje to pytanie- po co? Chyba zostaje tylko argument "tak trzeba, to obywatelska postawa"

    Odnośnie anonimowości skarg na wykładowców - rozumiem oczywiście zasadność kierowania oskarżeń pod nazwiskiem ale mam jednak wątpliwość czy prędzej lub później taka skarga nie wymaga jednak konfrontacji z wykładowcą i nie pojawia się jednak nazwisko studenta. A jak ten wykładowca to kolega rektora? A jak pomimo swojej intelektualnej mizerii ma dobra pamięć do nazwisk? A jak będę chciał/musiał wrócić na SGH i będę chciał na SGH zrobić np. habilitację i kontynuować pracę naukową? Po co robić sobie wrogów? To te pokazuje, że składanie skarg jest trudne niezależnie od etapu współpracy z uczelnią: student się boi, studentowi po studiach już nie zależy, doktorant się boi itd. Wyjściem tylko anonimy?

    OdpowiedzUsuń