Niezwykle burzliwy przebieg miała rozmowa z pewnym studentem w czasie ostatniego dyżuru dziekańskiego. Dotyczyła ona możliwości przepisania oceny z przedmiotu zrealizowanego na UW na poczet studiów realizowanych w SGH.
Nie wnikając w szczegóły, przedmiot ma tyle wspólnego z programem naszych studiów (na dowolnym kierunku) co - dajmy na to - taniec argentyński. Gdyby był tożsamy z jakimkolwiek przedmiotem z oferty programowej SGH lub przynajmniej zbliżony do któregoś z nich - to sprawa byłaby relatywnie prosta: zgodnie z procedurą kieruję wtedy zapytanie do opiekuna kierunku i proszę o opinię, czy program przedmiotu zrealizowanego w innej szkole odpowiada pod względem merytorycznym i czasowym (liczba godzin) wykładowi oferowanemu w SGH. Jeżeli opiekun kierunku potwierdzi zgodność - zamiennik trafia na konto studenta. Jeśli nie - przedmiot nie może być uznany za zamiennik.
Ta procedura najważniejsza jest w przypadku wyjazdów do uczelni zagranicznych w ramach wymian studenckich. Nie stawiam jednak przeszkód w jej wykorzystaniu, jeżeli realizują Państwo równoległe studia na dowolne polskiej uczelni. Po co dwukrotnie studiować to samo, jeśli można przepisać przedmiot z Politechniki lub UW, a w SGH wybrać dowolny inny przedmiot?
Jak wspomniałam - student, który pojawił się na poniedziałkowym dyżurze "zastrzelił" mnie prośbą o uznanie na poczet kierunku IB przedmiotu kompletnie nie związanego z profilem wykształcenia w SGH. Uprzedziłam go, że nawet jeśli wniosek trafi w ręce opiekuna kierunku, to należy spodziewać się negatywnej (może nawet kpiącej) opinii.
Ale student... nie nalegał wcale na przekazanie sprawy opiekunowi (wiedząc chyba doskonale, że prośba jest absurdalna). Zaproponował znacznie sprytniejsze rozwiązanie - żeby Dziekan, bez konsultacji z opiekunem kierunku, podpisał zgodę na zamiennik "i już".
Jakie to proste, nieprawdaż ;-)
Zwróciłam uwagę, że nawet nie będąc merytorycznie związana z kierunkiem IB, mam wystarczające rozeznanie w zakresie nauk o zarządzaniu i nie widzę związku między zrealizowanym przedmiotem a ofertą dydaktyczną SGH. Student negocjował dalej: oferta ofertą a przedmiot jest ciekawy i on chce go zrealizować! Tutaj trochę się pogubiłam, bo Dziekanowi (ani Dziekance) nic do tego, jak się kto rozwija poza Uczelnią. Ani nakazać, ani zabronić nic tu nie mogę i nie mam prawa wnikać, jak Państwo spędzają czas wolny.
Student objaśnił mi maluczkiej, że realizując ten przedmiot chce zaliczyć 3 ECTS, zamiast innego (jak domyślam się - nudnego) przedmiotu z programu IB. No cóż... rozumiem, że taniec argentyński wielu osobom wydaje się bardziej pasjonujący niż - dajmy na to - corporate finance, ale dyplom SGH można uzyskać za corporate finance. A za taniec argentyński - nie bardzo...
I tu nastąpiła scena pompatyczna! Usłyszałam zarzuty o blokowaniu rozwoju studenta, jego ambicjach, które ja lekceważę i niweczę, o przewadze kształcenia renesansowego nad ściśle ukierunkowanym i walorach podejścia interdyscyplinarnego, w którym rozwój artystyczny jest wart znacznie więcej niż bezduszna ekonomia itd. Byłam pod dużym wrażeniem patosu tej wypowiedzi, ale nadal trudno mi było pojąć, w którym miejscu postawiłam bariery w rozwoju interdyscyplinarnym mojego rozmówcy.
Wtedy padł argument ostateczny - jakaś Pani z UW poinformowała owego studenta, że inni studenci SGH realizowali ten przedmiot i mieli uznane zrealizowane ECTS na poczet studiów w SGH. A skoro inni mogli, to dlaczego mój rozmówca "jest traktowany niesprawiedliwie"?!
Niestety nie mogę odpowiadać za to, co obiecują Państwu inni (często padają analogiczne argumenty: "wiem od koleżanki", "mówił mi to ktoś z III semestru" itp.). Wierzę, że mówił, obiecywał, zapewniał i informował - proponuję teraz poprosić go/ją o dyplom, bo jako dziekan SGH nie mam nieograniczonych możliwości. Granice wyznacza m.in. uchwała Senatu SGH określająca program i wymiar studiów. Może fajnie by było, gdyby nasz Senat umieścił w ofercie taniec argentyński - ale że nam brakuje ułańskiej fantazji, ograniczamy się do prozaicznego corporate finance.
Myślicie, że to koniec negocjacji? Ów student zażądał... podania nazwisk studentów, którym uznałam przedziwny przedmiot tytułem realizacji IB! I tu mnie miał - udowodnienie, że nie jestem wielbłądem zawsze mnie rozwalało: garbię się przy komputerze, mało piję i uwielbiam pustynię.
Student opuścił Dziekanat w wielkim gniewie: przyjęłam do wiadomości, że reprezentuję instytucję, w której nie da się nic ustalić i każdy mówi "nie".
Z jaką radością powitałam kolejną osobę, która przyszła z prozaicznym żądaniem, żeby ją dopisać do przedmiotu, który właśnie się zakończył (trwał 15h).!