7 mar 2016

O wykładowcy, co nie chciał zrobić egzaminu

Minął właśnie ostateczny termin, do którego należało zdać zaległe egzaminy, o ile była taka potrzeba i o ile uzyskało się przedłużenie sesji. Jak co semestr, sprawy okołosesyjne zajmują w pierwszych tygodniach semestru sporo miejsca na dyżurze. Tym razem chciałabym skupić się na kilku przykładach, które zaczynają się w sposób dramatyczny i na pierwszy rzut oka wymagający interwencji, a mianowicie od tego, że wykładowca nie chce przeprowadzić dla studenta egzaminu w przedłużonej sesji, choć student uzyskał na to zgodę. 

Owszem, zdarzały się takie pojedyncze przypadki i wówczas, gdy było to zasadne staraliśmy się interweniować. Prawo do dodatkowego terminu wynika z Regulaminu studiów, stąd i interwencje kończyły się pomyślnie. Czasami jednak bywa i tak, że mimo tego, że zgoda na przedłużenie jest, student do tego egzaminu nie przystępuje i nie ma tu winy wykładowcy. Podam trzy przykłady. 

Przykład nr 1: Student zgłasza się do wykładowcy z przedłużoną sesją i podaje czas, kiedy pasuje mu napisanie egzaminu. Choć jest to niewątpliwie wielkoduszne ze strony studenta, nie musi to być podstawą do wyznaczenia tego terminu. Proszę sobie wyobrazić sytuację, gdy studentów jest 10, albo nawet 3 i każdy ma inne preferencje czasowe, a może i lokalizacyjne. Sama wyznaczam egzaminy swoich przedmiotów w sesji przedłużonej wyłącznie w czasie swoich dyżurów. Nie dziwię się zatem wykładowcy, który odmówił wyznaczenia terminu na za 2 dni, bo studentka zaraz potem jedzie na 2 tygodnie na narty i wraca na początku marca. 

Przykład nr 2: Wykładowca wyznaczył termin z dnia na dzień – to faktycznie brzmi groźnie i jestem w stanie uwierzyć, że może to znacznie utrudnić proces przygotowania się do egzaminu, zwłaszcza, jeżeli już raz zdołało się go oblać. Ale jak do tego doszło? Student owszem, uzyskał przedłużenie sesji, nie kwapił się jednak, aby uzyskać informację o terminie egzaminu. Z wykładowcą skontaktował się pod koniec lutego – gdy ten wyznaczył już zbiorczy termin egzaminu dla wszystkich zainteresowanych. Wówczas faktycznie jest to z dnia na dzień, ale jak mówi porzekadło – kto późno przychodzi… Oczywiście wykładowca może ugiąć się i zorganizować dla spóźnialskiego studenta dodatkowy termin, ale nie musi. I oczywiście piszę o mocnym końcu lutego, przełamanym początkiem marca, a nie o np. pierwszym dniu sesji. 

Przykład nr 3: Tym razem na dyżur przychodzi uśmiechnięta studentka, a było to na początku marca, i prosi o przedłużenie sesji. Papiery się zgadzają, nie ma problemu, choć dziwię się, w jaki sposób ma zamiar umówić się z wykładowcą, skoro zostały jej w zasadzie 2 dni robocze. W tym momencie uśmiech znika i pojawia się zdziwienie. Nie, przedłużenie sesji nie działa w taki sposób, że przez pierwsze trzy tygodnie wyrażają Państwo wolę przystąpienia do egzaminu, a przez następne kilkanaście ją Państwo realizują. Należy zdążyć z wyrażeniem woli (złożeniem podania) oraz egzaminem do końca terminu. Inaczej nie będziemy wiedzieć, czy Państwo zaliczyli semestr. A wiedza ta jest potrzebna nie tylko nam, ale i różnym instytucjom, do których dostarczamy sprawozdania. 

 Na koniec przykład podania, które mnie rozczuliło: studentka napisała podanie o przedłużenie sesji w imieniu swojego wykładowcy, który za jej pośrednictwem zwraca się do Dziekanatu z prośbą o danie jej jeszcze jednej szansy (było to jedyne uzasadnienie podania). Na podaniu widniał podpis wyłącznie rzeczonej studentki. Zdecydowałam się nie wnikać, co na to wykładowca. Najwyżej sam przyjdzie do Dziekanatu oburzony brakiem zgody…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz