Zabawy językoznawcze osiągnęły punkt kulminacyjny. O zdanie w sprawie wyższości dziekany nad dziekanką (bądź odwrotnie) zapytałam prof. dr hab. Jerzego Bralczyka, wiceprzewodniczącego Rady Języka Polskiego. Z naszej blogowej perspektywy istotne wydaje się również to, że prof. Bralczyk jest również blogerem (choć prowadzi wideoblog, a nie taki zwyczajny jak nasz).
Jak na razie ukuty przez Dziekan(kę) Kachniewską neologizm nie ma szans na szersze przyjęcie się w polszczyźnie (mimo argumentacji genderowej i zgodnie ze wcześniejszą linią obrony językoznawców), nawet jeżeli zadomowiło się w części DSM. Według prof. Bralczyka,
„Dziekanka” brzmi niepoważnie, przy tym kojarzy się z pewnym miejscem w Warszawie. U nas mówiło się wprawdzie „dziekanica”, ale trudno to doradzać, bo zdecydowanie pejoratywne. Oczywiście najlepsze to "Pani Dziekan" i tyle. W społeczności akademickiej naruszanie tradycji jest szczególnie ryzykowne...
Znacznie bardziej niż dywagacje nad dziekaną i dziekanką zainteresowało prof. Bralczyka to, czy – skoro mamy w dziekanacie prodziekanów – nie znalazłby się także antydziekan. Może i do tego etapu kiedyś dojdziemy.
PS: Ciekawe, że niektórzy wykładowcy określani są jako prostudenccy, za to chyba słowo „antystudencki” nie funkcjonuje (?).
PPS: W rozważaniach nad przedrostkami pro- i anty- interesująca jest „teza”. Z dodatkami znaczy bowiem nie odwrotność, ale coś zupełnie różnego (proteza vs. antyteza).
Prawdę mówiąc ja uważam szukanie na siłę żeńskich odpowiedników słów za kaleczenie języka polskiego i w tej sytuacji Prof. Bralczyk ma 100% racji. Ale to oczywiście tylko moje zdanie, przyjemnie się czyta takie dywagacje w każdym razie. :) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńBo tu głównie właśnie chodzi o to, aby się przyjemnie czytało, a w ten sposób o pokazanie studentom SGH innej, językowej rzeczywistości
Usuń