4 gru 2013

Cisza i spokój

Nie chciałam zapeszać tydzień temu, ale trend się utrzymał. Mój ostatni dyżur skończył się nie dość że o czasie, to jeszcze nie był wypełniony ciurkiem po brzegi interesantami. Ba, pierwszy raz w tym semestrze udało mi się poświęcić kilka minut czasu, w którym dyżur miałam na niestudentów (bo niby na co innego, skoro studentów miejscami nie było). 

Na początku grudnia, a zatem mocno już po półmetku semestru przychodzą na dyżur dwie kategorie osób. Pierwsza to recydywiści. Bardzo rzadko zdarza mi się pamiętać osoby pojawiające się na dyżurze, bo przewija się ich zazwyczaj bardzo (od razu mówię, że na stwierdzenia „Pani na pewno pamięta moją sprawę, bo ona jest taka nietypowa; byłem u Pani w zeszłym semestrze/miesiącu/roku…” odpowiadam, że nie i wcale się z tym nie kryję). Jednak mam kilka osób, które przychodzą co tydzień i już się nauczyłam. I imion, i nazwisk, i spraw (tu pozdrawiam dwóch Panów Michałów i Panią Milenę); jeszcze do końca nie pamiętam Asystentki toku przypisane recydywistom, ale jeszcze tydzień, dwa a opanuję i to. 

Druga kategoria to przypadkowi interesanci. Są to osoby, które zdecydowały się przyjść na mój dyżur najpewniej dlatego, bo się odbywał. Chyba właśnie tak. Wszystkie sprawy można było bowiem załatwić na poziomie okienka, albo nawet komputera (a zatem nie wychodząc z domu). A tak jeden przypadkowy interesant przyniósł mi osobiście deklarację na seminarium magisterskie, inny – zgłoszenie praktyki (obu dokumentów nawet nie próbowali składać u swoich Asystentek toku, bo stwierdzili, że skoro jestem, to czemu nie u mnie). Udzielałam także informacji na temat wyjazdu na Erasmusa oraz struktury wyboru przedmiotów (razem oglądaliśmy Informator). 

Pozostaje mi życzyć sobie więcej takich dyżurów, choć przyznaję, że te trzygodzinne też mają swój urok ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz